Olimpius - 2011-11-21 16:18:24

Calisto właśnie wkraczała do dotkniętej zniszczeniami sali  audiencyjnej swojej protegowanej. Przestąpiła zręcznie sporej wielkości kamień, który niegdyś stanowił fragment sklepienia zimnej komnaty i omiotła wzrokiem pomieszczenie. Osmolone resztki sufitu i rozerwane na strzępy dwa drowie ciała to skutek jednego z dobrze jej znanych zaklęć, natomiast podziurawione w wielu miejscach ściany z całą pewnością zawdzięczały swój wygląd ratującym się przed zagładą Ankhegom. Na środku sali dwóch Durgearów pospiesznie usuwało gruz głośno przy tym przeklinając, podczas gdy trzeci rozwijał tam stary skosmacony dywan. Ciężko było stwierdzić czy w pomieszczeniu były jakiekolwiek meble. Liczne drzazgi mogły być zarówno krzesłem jak i pozostałościami po drzewcu broni. W końcu to tutaj miało miejsce finałowe starcie.
             Calisto stanęła na przypalonym dywanie i uderzyła lagą w podłogę. Nieco stłumiony dźwięk dotarł do uszu posłusznych krasnoludów, które jak na komendę stanęły na baczność z utkwionym w magini wzrokiem.
             - Przynieś worek z rzeczami. – Z ust czarodziejki wydobył się dziewczęcy głos idealnie pasujący do jej urody. Owalna twarz z dużymi brązowymi oczyma, zadartym nosem i wydatnymi ustami tworzyły swoistą harmonię piękna i wdzięku. Blond włosy upięła niebieską spinką w koński ogon, co dodatkowo podkreśliło kształt jej twarzy. Pomimo młodego wieku, natura obdarzyła ją niespotykanym wśród rówieśniczek ciałem: Mocno przylegające fioletowo-niebieskie spodnie opinały zgrabne uda i jędrne pośladki a skrojona szata odsłaniała proste ramiona i gładki dekolt. W organizacji „Astralne Więzienie” otrzymała nawet przydomek Śmiertelne Piękno.

http://www.freakygaming.com/gallery/game_art/guild_wars/female_mage.jpg


                   
             Jeden z Durgearów pospiesznie pobiegł w kąt sali i przesunął kopniakiem przepołowione cielsko Ankhega. Sięgnął po szary wór i dwoma susami był z powrotem koło Calisto. Złożył powoli torbę u jej stóp, po czym cofnął się o krok w oczekiwaniu na dalsze polecenia. Zaklinaczka uniosła lagę, zwieńczoną bryłą drewna do złudzenia przypominającą serce, i otworzyła jej końcem tobołek.
             - Wracajcie do swoich zajęć. - Rozkazała i uklękła na dywanie.
             Zanurzyła dłoń w czeluściach torby i wyjęła pierwszą rzecz jaką zdołała złapać. Była to podłużna buteleczka z resztkami jakiejś cieczy na dnie. Smutny uśmiech zawitał na ustach Calisto. „Nawet mikstury nie są w stanie uratować cię od śmierci gdy jest ona w przewadze”.
Później kolejno wyjmowała zwoje z użytymi zaklęciami, flakony, groty strzał, święty symbol Pajęczej Królowej i w końcu zalakowaną wiadomość. Pieczęć zabezpieczająca pismo była czarna a znak na plombie przedstawiał dotkniętą zgnilizną dłoń.
             Zaklinaczka zmarszczyła brwi. Przybyła tutaj trzy dni temu, żeby ustalić dlaczego jej protegowana nie zdaje raportów do głównej siedziby. Wężowa Puszcza znajdowała się blisko głównego garnizonu wojsk Amn i należało spodziewać się ich wrogiej reakcji. Nietrudno bowiem dostrzec kolosalny baldachim utkany z pajęczej sieci, a plotki o demonie-słoniu ciężko zignorować lokalnym władzom. Jednak to, co się tutaj wydarzyło nie miało nic wspólnego z wojskami Amn. Drowy to zaciekli wojownicy i fanatyczni kapłani więc ciał ludzi powinno być przynajmniej dwa razy więcej niż elfich. Wśród nieboszczyków, Calisto znalazła Drowy, Svifnerblee, Ankhegi, Maelefanta z odrąbaną głową i jednego człowieka który, po dokładnym zidentyfikowaniu ciała, okazał się być jeźdźcem Ankhega. Nie ulega wątpliwości, że w dużej mierze, cała ta rzeź jest zasługą monstrualnego Allipa, przetrzymywanego tutaj na jej polecenie, tyle że sam z klatki nie uciekł. Ktoś mu w tym musiał pomóc.
             Magini przełamała pieczęć i przeczytała głośno słowa zapisane cuchnącą krwią:

„Wiem kto to zrobił. Wiem gdzie ich znaleźć.”



Na jej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech. Jeśli to prawda, to plan jej Mistrza wciąż może się powieść, a zabójców Panienki spotka zasłużona kara.

………….……………………………………………………………………………………


   

http://4.bp.blogspot.com/-7BJOl3s6TuU/TnEGPz7Es0I/AAAAAAAAAs0/64dtMWv-QWc/s1600/Waterdeep.jpg



    Waterdeep to chyba największa  kosmopolityczna siła Faerunu. Czerpie korzyści z doskonałej przystani, mądrych rządów, ducha tolerancji oraz potężnej magicznej tradycji, dzięki której dobrzy czarodzieje zwykle pokonują złych. W Waterdeep żyje przynajmniej jeden przedstawiciel niemal każdej rasy, frakcji czy kultury, i zachowuje odrębność, przystosowując się jednocześnie do miejscowych zwyczajów, gdyż miasto działa niczym jubiler szlifujący klejnoty i wygładzający szorstkie krawędzie tak, by jaśniały jeszcze bardziej.
    Przydomku, który przylgnął do Waterdeep – Miasto Wspaniałości – nikt nigdy nie śmie wymawiać z sarkazmem. Faeruńczycy wiedzą, że miejsce to jest naprawdę wspaniałe i że wieść tu można życie jeśli nie lepsze, to przynajmniej bardziej niezwykłe. Może dlatego trudno wskazać jakąś wadę mieszkańców Waterdeep. Jeżeli już, to chyba warto wspomnieć o ich skłonności do przyjmowania, że nie ma nic nowego pod słońcem, oraz fakt, iż uznają sumę ludzkich oraz nie-ludzkich doświadczeń jako swe potencjalne dziedzictwo kulturowe. Niemniej jednak trudno to uznać za wadę, która zawsze prowadzi do złego.




    „Morska  dziwka” zawsze była zatłoczona przez korsarzy, samozwańczych kapitanów i żeglujących handlarzy. Bez względu na to, czy jest dzień, czy noc, karczmarz Trun, oraz jego lichej urody kelnerki, mieli ręce pełne roboty a i ten wieczór nie stanowił wyjątku. Taką frekwencję, „Morska dziwka”, zawdzięcza głównie temu, że jest statkiem i ewentualna ewakuacja przed Gwardią Miejską może się odbywać nie tylko lądem, ale również drogą morską. Trun świetnie wiedział co robi, gdy kupował ten żaglowiec z uszkodzonym sterem i pękniętym masztem. Interes kręci się już od ładnych paru lat a największa awantura skończyła się tutaj jedynie dwoma trupami, które szybko zostały ukryte na dnie morza dzięki zadowolonym z obsługi korsarzom.
    -  Dwa „Złote wodorosty”! - Ryknęła stojąca nieopodal baru kelnerka. Trun odłożył szklanicę, którą właśnie czyścił i sięgnął ręką po beczułkę. Sam nie zmusiłby się do wypicia takiego cierpkiego piwa z domieszką wody morskiej ale ktoś, kto pływał tygodniami po wodach traktował ten trunek jak Wino Grzybowe.
            Przeciskając się między spoconymi i podpitymi mężczyznami Miranda znalazła się przy barze. Szybkim ruchem ręki ściągnęła oba kufle z zielonkawą cieczą i rozpychając się łokciami podeszła z powrotem do klientów.
    - Wygląda jak ryba. - Stwierdził cicho Trun, gapiąc się na jej odsłonięte plecy.
    - Nie zaprzeczam. Ale dzięki temu ma małe powodzenie i bez problemu realizuje zamówienia.
    Szynkarz przekręcił głowę i parsknął śmiechem. Pierwszą rzeczą jaką zobaczył był szpiczasty, fioletowy kapelusz z posrebrzaną klamrą i wytartym paskiem u nasady stożkowej części tiary. Pod nakryciem głowy szczerzył zęby gnom, wciąż wodzący wzrokiem za porównaną do morskiego stworzenia kelnerką. Skóra na jego lewym policzku musiała zostać potraktowana ogniem lub kwasem,  bo wyglądała jak przerzuty przez goblina, kawał surowego mięsa. Szata przepasana czarnym sznurem sięgała mu do kostek odsłaniając jedynie, zdawałoby się, metalowe buty, odbijające światło świec i lamp oliwnych.
    - Szukam Kapitana Breda. – Powiedział krótko gnom zanim karczmarz zdążył się nadziwić widokiem kogoś takiego jak on w jego pijalni.
    -  Jeśli Bred poprosi o jakiegoś błazna, to z całą pewnością po ciebie pośle. Jak widzisz jestem cholernie zajęty komentowaniem wyglądu mojego personelu, więc pozwolisz karle, że albo coś zamówisz, albo po prostu wyjdziesz. Nie wszyscy lubią gdy się o nich pyta, a już na pewno nie zdzierżyliby faktu, że zawraca się im głowę „małymi powodami”.
    Zadowolony ze swojej prowokacyjnej i rasistowskiej mowy, Trun powrócił do szorowania naczynia. Gnom jednak zdawał się niewzruszony taką odpowiedzią i wciąż z uśmiechem na ustach stał przy, ciut wyższym od niego, barze.
    - Nie mam czasu na takich udawanych bohaterów jak ty. Mam nadzieję, że to co teraz powiem przemówi ci do rozsądku, bo się spieszę. Jeśli zaraz nie otrzymam zadowalającej odpowiedzi, to Lady Mhair Szeltune podniesie ceny każdemu, kto chodź na chwilę przestąpił i przestąpi próg tej ledwo unoszącej się na wodzie łajby. Zakon Czujnych Magów i Obrońców postara się również aby wszyscy twoi goście, którzy będą chcieli skorzystać z naszych usług, dowiedzieli się przez kogo marża podniosła się, aż o trzysta procent, a to z kolei nie wróży za dobrze tobie i twojemu burdelowi, który trafnie nazwałeś „Morska Dziwka”. Pytam po raz drugi i ostatni: Gdzie znajdę Kapitana Breda?
    Karczmarz zastygł w bezruchu już na samo „Lady Mhair”. Trun świetnie widział, że jeśli ceny w Wieży Zakonu, które i tak są wysokie, pójdą w górę i na jaw wyjdzie, że to jego sprawka, to przybywający z odległych miejsc, wszelkiej maści handlarze magicznymi przedmiotami, tak go znienawidzą, że cieszyłby się każdym przeżytym dniem w tej norze. Gnom zamrugał niecierpliwie postukując przy tym metalowym obcasem. Pomimo gwaru stukot był świetnie słyszalny i momentalnie wytrącił szynkarza z przemyśleń.
    - O tej porze powinien być na pokładzie.
    - Widzisz? To nie było takie trudne, prawda? – Gnom wsunął rękę pod szatę i po chwili wyjął złotą monetę, którą położył pod nosem Truna. – Masz. Kup sobie za to jakiegoś grzańca, bo nieco pobladłeś.

    Kapitan Bred stał oparty o reling, rozkoszując się zielem fajkowym z Amn. Gęste blond włosy wesoło unosiły się i opadały, targane letnim wiatrem. Wieczorna bryza w Dzielnicy Portowej Waterdeep jest jedną z trzech rzeczy, których zawsze najbardziej brakuje mu podczas morskich podróży. Pierwszą są gorące Calimshańskie kobiety, drugą wspomniana wcześniej bryza Waterdeep, a trzecią z nich jest po prostu szczęście. Ostatni jego rejs z powodu kilkudniowego szkwału trwał cztery dekadnie – o około piętnaście dni za długo. W wyniku upału i błyskawicznie znikającej wody pitnej, czterech ludzi zmarło z odwodnienia zanim dobili do jakiegoś portu. Innym razem, kilka rejsów wstecz, wioząc cenny ładunek, załoga „Widmowej Łodzi” natrafiła na kolonie Sahuaginów. Towar został zniszczony, a po przepędzeniu stworów, z załogi przeżył jedynie Kapitan Bred oraz dziesięciu majtków.
Tak… Szczęścia zdecydowanie doświadczał najrzadziej.
    Stukot równych kroków na pokładzie był coraz głośniejszy. „Nie próbuje się ukryć i zmierza bezpośrednio w moją stronę. Albo jest zbyt pewny siebie, albo chce zwyczajnie pogadać” – pomyślał Bred. Odruchowo pogładził się po szyi, gdzie długie blizny wskazywały na przynajmniej dwie, nieudolne próby poderżnięcia gardła. Kroki ustały. Kapitan odwrócił się powoli, oparł plecami o drewniany reling i  skrzyżował ręce na piersi. Na widok niskiej fioletowej postaci wyprostował się, tak jak to robi niższy stopniem oficer względem swojego dowódcy, i wyciągnął do niej dłoń.
    - Kapitan Bred do usług! – Wydukał zaskoczony bardziej, aniżeli byłby to kolejny zabójca. – Mam nadzieję, że nie  miał pan problemów ze znalezieniem mnie.
    - Żadnych. – Potwierdził gnom i odwzajemnił uścisk. – Nazywam się Veigar i jako reprezentant Zakonu Czujnych Magów i Obrońców przybyłem poinformować cię, Kapitanie, że z przyjemnością skorzystamy z twojej oferty.
    Bred poczerwieniał z podniecenia. Ostatnie plotki krążące po portach, o jego nadzwyczajnym pechu, odstraszyły nawet zwykłych handlarzy, którzy woleli się spóźnić z wysłaniem towaru do odbiorców, niż powierzyć je jemu. Teraz sam Zakon Czujnych Magów i Obrońców prosi go o pomoc, co powinno poprawić jego reputację… O ile oczywiście uda mu się wykonać zadanie.
    - Wybacz moją bezpośredniość Kapitanie ale naprawdę trzeba się spieszyć. Oferuję czterysta sztuk złota za przewóz towaru do Luskan oraz, oprócz tego za każdą osobę, którą pragnę zabrać ze sobą, dopłacam kolejne piętnaście sztuk. Jest ich dziesięciu, więc łatwo wyliczyć, iż ostateczny rachunek wyniesie pięćset sześćdziesiąt pięć  sztuk złota. Pan zajmie się jeszcze dzisiaj uzupełnieniem zapasów na podróż do Luskan. Dopiero tam wykupimy racje na powrót do Waterdeep. W mojej gestii zaś, leży wyekwipowanie osób, które zamierzam wziąć na tą „wycieczkę”. W razie jakichkolwiek kłopotów podczas tej wyprawy, możesz na mnie liczyć tak samo, jak i na moich kompanów. Jakieś pytania?
    Brad stał przez chwilę w milczeniu starając się poukładać wszystkie myśli. Podstawowym dla niego problemem było samo dotarcie do miejsca docelowego. Korsarze i liczne potworów morskie na drodze z Waterdeep do Luskan nie stanowiły dla Kapitana takiego problemu, jak tamtejsze warunki klimatyczne. Przyzwyczajony do Calimshańskiego słońca i delikatnego wiatru Waterdeep, Bred dostawał dreszczy od samej myśli o lodowatym wietrze i śniegu.
    Veigar zauważył zawahanie na twarzy Dowódcy i uznał to za dobry znak. „Zastanawiał się, więc na pewno jest bardziej roztropny niż na to wyglądał.” – Pomyślał, lustrując jego strój. Rozpięta do połowy biała koszula, była zwężana w talii, przez co Bred wyglądał, jakby cały czas wstrzymywał w płucach morskie powietrze. Spodnie, wytarte w kilku miejscach, były wykonane z czarnej skóry a ich nogawki ginęły w wysokich, sięgających do połowy jego łydek, brązowych butach na małym obcasie.
    - Kim są twoi towarzysze? Wolałbym coś o nich wiedzieć zanim zgodzę się zabrać was na statek. – Bred rozluźnił się nieco. Pierwsze zadanie od kilku tygodni jest dobrym powodem, do wyrwania się z sideł rutyny, które jego zdaniem, zacisnęły się na nim za mocno, ale to wciąż nie jest dostateczny argument, żeby postępować nieostrożnie.
    - Szczerze mówiąc sam o nich za dużo nie wiem… Informacji o nich udzielili mi inni członkowie Zakonu, a ja miałem za zadanie tylko się z nimi skontaktować i nakłonić do współpracy. Spośród kilkunastu kandydatów wybrałem dziewięciu. Dziesiąta osoba – jakby się dłużej zastanowić – przekonała MNIE, żebym ją zabrał. Jej umiejętności dyplomatyczne są naprawdę doskonałe i  wiele warte, a w Luskan, gdzie władzę sprawują piraccy Lordowie, ten dar może okazać się bezcenny. Bez wątpienia ta półelfka będzie bardzo przydatna.
    Bred zmarszczył brwi i spojrzał z pod ukosa na Veigara.
    - Kobieta na statku przynosi pecha. – Powiedział bez ogródek.
    - Ty chyba już większego mieć nie możesz, prawda? Poza tym, to nie będzie jedyna kobieta w tym towarzystwie i nie radzę traktować ich, jakby były bezbronnymi damulkami. Shyvana jest pólelfem pochodzącym z Evermet, gdzie też, pod okiem najlepszych elfich mówców, stała się dyplomatą pomiędzy rodową wyspą a Waterdeep. Znudzona tym fachem postanowiła posmakować trochę innego życia.   
    - Domyślam się, że pozostałe osoby są równie interesujące. Zaczynam się zastanawiać czy to zadanie naprawdę dotyczy tylko przewozu towarów.
    Mag uśmiechnął się lekko do Kapitana. „Rzeczywiście ma trochę oleju w głowie.”
    - Tylko i wyłącznie… problem w tym, że te towary MUSZĄ dotrzeć do celu, inaczej hordy goblinoidów, schodzących z Grzbietu Świata, zajmą całą mroźną dolinę. Informacje o twoich, nie najlepszych wyprawach z całą pewnością dotarła poza granice Waterdeep, więc wiedzą o nich także piraci. Widząc twój statek  nawet nie będzie im się chciało za nami płynąć. Zawsze jest jednak „A co jeśli…” – i na ten wypadek płynę ja i dziesięć pozostałych osób, żeby „A co jeśli…” nie zaprzątało  twojej głowy Kapitanie.
    Wspomniałem już o Shyvanie. Oprócz niej, z damskiego towarzystwa, będzie jeszcze Tenori oraz Ellis.  Tenori jest ludzką kobietą bardem ze szlacheckiej rodziny. Muzyka wygrywana na jej flecie potrafi dosłownie oczarować. Zanim jednak wejdzie na statek, będziesz musiał poinformować swoją załogę, żeby traktowali ją z szacunkiem,  inaczej Jugo i Bombos – jej prywatni, krasnoludzcy obrońcy - zrobią z nich miazgi. Ellis zaś, to elfka żyjąca w zgodzie z naturą. Potrafi przewidzieć, jaka pogoda będzie kolejnego dnia… nie żebym uważał, że czegoś brakuje twojej załodze ale wolę mieć swojego znawcę pogody, kiedy chodzi o tak ważną misję.
    Dym z fajki Breda przestał się ulatniać. Odwrócił ją do góry nogami i uderzył delikatnie o reling, żeby pozbyć się zużytego tytoniu.
    - Przyda się dodatkowa pomoc przy określaniu warunków na morzu. - Przytaknął Kapitan wyjmując kolejną, zafoliowaną porcję ziela Amnijskiego.
    - Zdecydowanie. Oprócz naszych uroczych kobiet oraz wspomnianych wcześniej dwóch krasnoludów, płynę jeszcze ja i mój protegowany, Kitrus - jako wsparcie magii wtajemniczeń. Dodatkowo, pochodzący z zimnej północy elf Olijus, doskonale orientujący się w terenach ośnieżonych, który będzie stanowił wsparcie z dystansu, podobnie jak Terry – Gnom, Kapłan Pana Poranka. Ostatnią osobą jest paladyn Helma. Jego mądrość i zapalczywość w walce przeciw nieumarłym jest imponująca. Jeśli będziesz miał potrzebę poznać ich bliżej zrobisz to na statku, zgoda?
    - Już dawno nie byłem wśród tylu odmiennych istot w jednym miejscu. Naprawdę zapowiada się ciekawie. Przystaję na te warunki... Ale... Chwila... Naliczyłem dziesięć osób,
a gdzie jedenasta?
    Veigar sięgnął do lewej kieszeni szaty i wyjął czarny, włochaty kłębek.
    - Od teraz, traktuj nas jak członków załogi, Kapitanie Bred.

………………………………………………………………………………………………





    - Powtarzam po raz ostatni. Jutro w południe wypływamy do Luskan i pieniądze, które za chwilę dostaniecie, mają wam wystarczyć na jakieś cieplejsze ubrania oraz  inne wasze ważne potrzeby. Wieża będzie dla was czynna całą noc, wystarczy, że pokażecie przepustki, które już od nas otrzymaliście. Jeśli ktoś przehula te pieniądze na wino i kobiety, podczas podróży, będzie zdany na łaskę innych. Teraz jest już wszystko jasne?
    Człowiek w fioletowej szacie stał przed dziewięciorgiem istot, różniących się od siebie, dosłownie wszystkim począwszy od koloru skóry, a skończywszy na umiejętnościach. Magazyn, w którym się znajdowali był tak szczelny, że  ledwo wpadało do niego powietrze, spomiędzy ciasno ułożonych desek, stanowiących ściany. Zebranie musiało zostać przeprowadzone w jakimś ustronnym miejscu, a opuszczony budynek w Dzielnicy Portowej  świetnie się do tego nadawał.
    - Dziękuję Kitrusie za wyjaśnienie całej sprawy. - Powiedział gnom siedzący wśród pozostałych. -  Weźcie po jednej sakiewce ze stołu i zróbcie zakupy, tak jak wam poradził mój  uczeń. Spotykamy się jutro w porcie, koło „Widmowej Łodzi”. Jeśli macie jakieś pytania zwróćcie się do Kitrusa. Chętnie wam na nie odpowie. Zanim się rozejdziemy prosiłbym Shyvane na słówko. Pozwolisz?

Terry Biggles - 2011-11-25 23:27:44

"No dobra, trzeba wziąć się w garść. Jeśli dobrze to rozegram, podróż upłynie na piciu rumu z kapitanem i dwuznacznych żarcikach kierowanych do zgromadzonych licznie dam. Ale najpierw najważniejsze - zabezpieczenie" - myślę.

Następnie, mimo podłego nastroju, próbuję się uśmiechnąć, by na twarzy odbił się słynny entuzjazm wyznawców Lathandera i swe kroki kieruję ku paladynowi.

- Witaj, cny rycerzu wiary. Jak nastawienie przed podróżą? Bo nad moim, uważasz, jeszcze nawet nie zdążyłem się zastanowić - tak szybko opuszczałem świątynię, by dołączyć do tej świątobliwej misji. W związku z tym niestety nie mogę się poszczycić takim ekwipunkiem, by dobrze chronić naszych towarzyszy - a wszak to my, jako ludzie wierzący jesteśmy obarczeni tym świętym obowiązkiem. Ale zaraz, zaraz - czy to nie emblemat Helma! Na wschodzące słońce - nie mogliśmy lepiej trafić! Teraz już jesteśmy bezpieczni - wszak twój zakon, rycerzu, niewątpliwie wspomógłby, przy twej rekomendacji, pewne działania prowadzące do OCHRONY tego statku i jego załogi.  A więc, jak myślę, postanowione - chodźmy do świątyni twego bóstwa, tak mocno przecież związanego z moim, by tam wybłagać bogów o błogosławieństwo, a dobrych ludzi o wspomożenie! Prowadź!

Podczas wygłaszania tej przemowy obejmuję paladyna ręką i prowadzę go do wyjścia z magazynu.

Zygfryd - 2011-11-25 23:42:18

-Dobrze spotkać w tak trudnych czasach człowieka wiary. Przyjmuje twą propozycje udania się do świątyni - opaczność bogów na pewno nam się przyda. Jestem Zygfryd.

Prowadząc dziwnie wyglądającego kapłana w stronę świątyni Helma przyglądam się nieufnie w jego stronę, nie tak przedstawiano duchownych w opasłych księgach zakonnej biblioteki, trzeba być ostrożnym i nie wdawać się z nim w dłuższe rozmowy - przynajmniej na razie ...

Terry Biggles - 2011-11-26 11:04:59

Podczas drogi do świątyni staram się wypytać paladyna o kapłanów ze świątyni Helma, zwracając szczególną uwagę na tych :świątobliwych, dobrotliwych i zaangażowanych". Gdy docieramy do miejsca kultu pytam akolitę, który z nich akurat przebywa w głównej sali świątyni. Następnie podążam wraz z paladynem do ławki znajdującej się w pobliżu najbardziej obiecującego z nich, padam na kolana i modlę sie głośno:

- Oooooooo, obrońco słabych! Wspomożycielu uciemiężonych! Czyż nie znajdzie się żaden człowiek, który choć trochę pomógłby twemu świętemu wyznawcy i jego najdrobniejszemu z drobnych towarzyszowi w ich świętej misji! Czy tak się gniewasz na ludzi, że zostawiłeś ich samym sobie!

Jeśli to nie zwróciło uwagi kapłana, za pomocą widmowych odgłosów wytwarzam w naszej bliskości żałosne dźwięki skrzypiec - to już musi zadziałać. Gdy już do nas podejdzie, wyprzedzając jego mowę wołam:

- Dzięki ci Helmie i Lathanderze! Nasze modlitwy zostały wysłuchane! To tego człowieka zesłałeś, by ulżył pokornym! Witaj, o witaj biskupie!

Wstaję z kolan, otrzepuję nogawki i przedstawiam siebie i paladyna. Dalej mówię, że przybyliśmy do świątyni powodowani resztkami nadziei, że znajdzie się ktoś, kto pomoże sługom dobra w ich misji, by nie okazała się ona straceńcza. Proszę rycerza, by pokrótce ją opisał, samemu co chwila podkreślając (nawet nie związane z opowieścią Zygfryda) słowa "święta", "w imię dobra" i "ochrona przez wyleczenie ran różdżką leczenia lekkich ran, niekoniecznie pełną". Gdy ten już skończy pytam, czy możemy złożyć drobną jałmużnę, oczywiście W ŻADNYM WYPADKU NIE LICZĄC NA JAKIEKOLWIEK PROFITY. Wyciągając 5 sz przytaczam jednak pewną historyjkę:

- Och, jak dobrze czasem wspomóc dobre dzieło - bóg wszak za to najbardziej wynagradza! Święty człeku, wiesz co nas, drobnych, acz gorliwych wyznawców dobrych bóstw odróżnia od tych plugawców spod znaku Bane'a? To, że gdy oni idą do kurnika zwanego świątynią po pomoc, to nie dość, że zostaną ograbieni pod pretekstem ofiary, to jeszcze nie otrzymując wsparcia zostaną wyrzuceni precz! Tu przynajmniej nic podobnego się nie zdarzy. Słyszałem, że kapłanowi Helma, który bezinteresownie przekazał dobra nawet nie własne, a świątynne sługom dobra, bóg jeszcze tego samego dnia zesłał łaskę czynienia cudów, wysławiając jego imię.

jednabrew - 2011-11-26 14:39:56

Albo ten kapłan jest niezwykle pobożny, albo jego upodobania są sprzeczne z naturą... jak określiłaby to druidka. - pomyślała kierując się w stronę Veigara, gdy zauważyła kątem oka gnoma prowadzącego pod rękę rosłego mężczyznę, który sprawiał wrażenie zakłopotanego.
Spotkanie z czarodziejem nie było długie, lecz to co usłyszała nieco ją zdziwiło, a nawet lekko zaniepokoiło.
Czyżby nasz pracodawca był aż tak zapobiegliwy? Magowie lubią być przygotowani na każdą ewentualność, ale to... Co skłoniło go by rozważać taką możliwość? - rozmyślała kierując się na targowisko, gdzie zamierzała zaopatrzyć się w cieplejsze ubranie.

Olimpius - 2011-11-26 15:13:24

Wysoki budynek z ciężkich szarych kamieni znajdował się na granicy Dzielnicy Portowej i Dzielnicy Handlowej. Ta surowa z wyglądu kapliczka Helma stanowiła pewnego rodzaju strażnicę między tymi dwoma, różnymi środowiskami, bowiem Wiele razy tutejsi kapłani musieli ingerować w spory biedoty i zamożnych. Kapłan Klus, nie tak stary jak wskazywał jego wygląd, doskonale pamiętał każdą sytuację, w której wir został wciągnięty przez powodów. Takich zajść w życiu Klusa było dokładnie trzydzieści cztery, a żadne z nich nie było takie samo.
        Przysypiając na klęczkach kapłan w samą porę oparł głowę o ławę przed sobą, co z boku wyglądało na głęboki pokłon zakańczający wieczorną modlitwę. Pozostałe osoby w niewielkiej sali były zbyt zajęte oddawaniu czci Helmowi, żeby zauważyć Klusa trwającego w pokłonie kilkanaście minut. Sen zaczął się już na dobre i po raz kolejny kapłan brał udział w bitwie o Waterdeep przeciw demonom i potworom. Stojący za nim paladyni, używając swych błogosławionych mieczy, rozcinali gnijące ciała stworów z których wyciekał kwas zmieszany z krwią. Jeden z paladynów z modlitwą na ustach przeszedł obok Klusa tylko po to, by za chwilę odwrócić się do niego i złapać za kołnierz. Zdumiony Klus patrzył w ciemne oczy rycerza, które ziały fanatyzmem. Owy rycerz przysunął twarz Klusa do swojej i zaczął krzyczeć mu do ucha słowa, których treść powinna być skierowana do bóstwa.
        Klaus wyprostował się. Sen minął ale gdzieś blisko za nim, mowa rycerza była kontynuowana. Zaspany kapłan przetarł dłonią twarz zwlekając jak najdłużej z odwróceniem facjaty. Potargał palcami rzadką brodę i spojrzał na oko utkwione w dłoni na ołtarzu.
        Dźwięk skrzypiec wypełnił całą salę zwracając nawet uwagę ludzi stojących na ulicy przed świątynia.
        "Trzydzieści pięć" pomyślał Klus i podpierając się prawą ręką wstał z klęczek. Odwrócił głowę i ruszył wolnym krokiem w stronę dwóch istot siedzących nieco dalej. Gnom zaczął konwersację.
        Po wysłuchaniu go i jego towarzysza Klaus spojrzał gniewnie na paladyna.
        - Siedzisz obok niego i pozwalasz w taki sposób zakłócać modły? - Spytał rozdrażniony faktem, że tak brutalnie przerwano mu drzemkę. - Nasze Kościoły darzą się wzajemnym szacunkiem ale każdy wyznawca ma też swoje potrzeby... Macie jednak szczęście. Mamy w posiadaniu wspomnianą przez ciebie różdżkę z paroma ładunkami. Wyjdzie was ona 15 sztuk złota. Uznaj to za pokutę. - Wzrok Klusa powędrował na zaczerwienionego paladyna.

Terry Biggles - 2011-11-26 16:19:03

"Eh kolego, gdybym miał trochę więcej czasu, pieniędzy i ochoty, to ty byś pokutował swoją drzemkę podczas nabożeństwa. Już by się tobą zajęła Inkwizycja - a mam tam paru znajomych" - myślę, przybierając najłagodniejszy wyraz twarzy, na jaki mnie stać. Odwracam się do paladyna i mówię:

- Dołożysz się, Zygfrydzie? Nie chcę zostać na północy bez ciepłej odzieży i odpowiedniego ekwipunku. Dałem już 5, wydam jeszcze 2 sztuki złota. Co powiesz?

Zygfryd - 2011-11-26 21:33:31

- Mój drogi "przyjacielu", może nie jestem kupcem, ale potrafię oszacować, że gdybym musiał dołożyć się na ową różdżkę nie wystarczyło by mi pieniędzy na ciepłe odzienie, racje podróżne oraz niezbędny ekwipunek, który jest mi potrzebny do walki ze ZŁEM. Ponadto uważam, że skoro twoja czcigodna magia ma wspierać wszystkich członków ekspedycji to należałoby poprosić ich o pewnego rodzaju zbiórkę na ten zacny cel.
Nie znam się zbytnio na tego typu osobnikach, ale wydają się być dość rozsądni ... Moja propozycja to sztuka złota od każdego ...   


Po całej rozmowie proszę kapłana o kilka fiolek z wodą święconą oraz błogosławieństwo na drogę. Próbuję też zorientować się, czy świątynia nie prowadzi małego sklepiku lub pewnego rodzaju magazynu z zaopatrzeniem.

Olimpius - 2011-11-26 22:03:59

Wnętrze świątyni było proste i nie posiadało zbyt wielu szczegółów do zapamiętania. Szare ściany piętrzyły się na wysokość około dwóch i pół metra tylko po to, by podtrzymywać równie kolorowy sufit. Kiedy Zygfryd przesuwał wzrok po lekko już zużytych ławach, których było dwadzieścia, natknął się na twarz gnoma wyrażającą dezaprobatę na taki stan świętego miejsca. W głowie gnom porównywał pozłacane dachy Kościoła Lathandera z szaroburym nastrojem kapliczki Helma, bogato zdobione portale Kościoła Lathandera z szaroburym nastrojem kapliczki Helma i wysadzany klejnotami ołtarz Lathandera z szaroburym nastrojem kapliczki Helma.
       Paladyn pociągnął dalej oczy. Na ołtarzu stał symbol, identyczny jak ten, który nosił na piersi, tyle że w większej skali.
       Klus odszedł w stronę jednego z modlących, który uważnie obserwował całe zajście. Ziewając przeciągle mruknął coś do pomniejszego kapłana i wyciągnął rękę. Po chwili Klus wrócił z trzema buteleczkami nieco zabrudzonej wody święconej i wcisnął paladynowi w dłoń.
       - Weź to i spełnij się dobrze w swej misji. Wzniosę modły za ciebie do Helma... później.
       Zygfryd miał już zapytać o jakieś zapasy ale przypomniał sobie, że wszystkie dobra Kościoła są rozdzielane z głównej siedziby pomiędzy wyznawców i rzadko kiedy kapłani pomniejszych świątyń się z nimi rozstają. Zachowanie Klusa musi być zatem efektem wcześniejszego dyplomowania.

Terry Biggles - 2011-11-26 22:44:31

Płacę za różdżkę pełną pulę - napisz jakoś (na priv lub mail) ile miała ładunków - i kłaniając się Helmowi i wszystkim kapłanom opuszczam świątynie, czekając na paladyna na zewnątrz. Gdy ten już wyjdzie mówię:

- Widzę, że jesteś jeszcze młody i nie wiesz do końca, jak poruszać się w świecie, który zwiemy Faerunem. Dam ci jednak radę - nie wszyscy, których spotkamy, zawsze będą życzliwi i w związku z tym trzeba zawsze w pierwszej kolejności dbać o swój interes i to nie z egoizmu, a czystej praktyki. Jak chcesz skutecznie walczyć ze ZŁEM, jeśli zdechniesz z głodu? Co do różdżki - zaproponowałem układ 50-50 nie żeby cię naciągnąć, ale żeby stworzyć z tobą koalicję. Sam pomyśl - gdy zaproponujemy, by towarzysze zrzucili się na różdżkę po 5 SZ (co jest i tak kwotą 5 razy mniejszą, niż musieliby wydać na jedną miksturę) i nawet zakładając, że zapłaciłoby tylko siedmiu, zarobilibyśmy na interesie po 10 złociszy. I dalej możemy to  zrobić - powiedz tylko, czy w to wchodzisz. Jeśli nie chcesz odpowiadać teraz, nie nalegam. Układ jest ważny do wieczora. Bywaj - muszę jeszcze załatwić parę spraw.

Zostawiam paladyna i odchodzę w stronę targowiska.

"Może znajdę tam jakiś bardziej kumatych towarzyszy. Paladyni są ogólnie w porządku - zbierają na siebie ciosy i w ogóle, ale kompletnie brak im życiowej zaradności. Hmmm, który z pozostałych... Ta "dyplomatka" wyglądała obiecująco..."

Zygfryd - 2011-11-27 13:21:42

Udaję się w stronę targu, ale unikając kontaktu z dziwnie zachowującym się kapłanem, tak aby nie prowokować jego dziwnych zachowań i mieć chwilę na osobności dla własnych przemyśleń.

-Panie sprzedawco, proszę mi podać ...

Podchodząc do jednego z kramów (i to nie takiego, w którym wyłącznym towarem są warzywa i owoce) kupuję:
- koc zimowy - 5 ss
- lina konopna 15 m - 1 sz
- mydło (1 kg) - 10 ss
- papier (10 kartek) - 40 ss
- pióra (5) - 5 ss
- ubranie na chłody - 8 sz
- sakiewka do pasa - 1 sz
- rękawice z zatrzaskami - 8 sz
- plecak - 2 sz
- krzesząca gałązka (2) - 2 sz
- 8 racji podróżnych - 40 ss

razem: 23 sz

jednabrew - 2011-11-27 14:47:22

Półelfka postanowiła rozejrzeć się po bazarze w celu uzupełnienia ekwipunku przed zbliżającą się wyprawą [przedmioty już zapłacone i zapisane w karcie]. Największą trudność stanowiło znalezienie ciepłego ubrania, zarazem praktycznego, modnego i w rozsądnej cenie [czytaj: wg PG]:
Osiem sztuk złota za ten zgrzebny wór? - rzekła, chcąc zmotywować kupca do zaoferowania lepszego asortymentu.
Gdy po skończonych zakupach miała już opuszczać targowisko, przypomniała sobie, że warto jeszcze zahaczyć o pracownie alchemika.
Warto mieć kilka butelek z kwasem. Przydadzą się w boju z opancerzonymi przeciwnikami. Cena raczej odstraszająca, więc kupię tyko trzy... na czarną godzinę. - pomyślała Shyvana i tak też zrobiła.
[MP odnotuj na karcie]

Terry Biggles - 2011-11-27 16:51:21

Kapłan wszedł do wieży późnym popołudniem. Od razu przemierzył sale, by na jej końcu zamienić kilka słów z ostrzącym miecz paladynem. Rozmowa była krótka - już po pierwszym zdaniu wypowiedzianym przez gnoma paladyn lekko poczerwieniał i coś odburknął, a Terry tylko wzruszył na to ramionami i odwrócił się tak, by widzieć resztę sali i towarzyszy w niej zgromadzonych. Obładowany świeżo zakupionymi rzeczami, wypychającymi szczelnie plecak, zdawał się być jeszcze bardziej podobny do wielkiej kuli. Natchnionej kuli:

- Drodzy siostry i bracia! Dzięki wstawiennictwu Lathandera otrzymaliśmy wielki dar, w postaci różdżki, za pomocą której ja, jego skromny sługa, otrzymam dar leczenia was, gdy niebezpieczne zakusy zła sprowadzą na nas... yyyp... tego... niebezpieczeństwa. Niestety - owa różdżka wymagała ofiary, na którą musiałem wydać znaczną część przeznaczonych na wyekwipowanie pieniędzy. A przecież nawet kapłani muszą coś jeść i w coś się ubrać. Przyjmuję więc ofiary co łaska, ale nie mniej niż 5 złotych talarów, co jest jakże niewygórowaną ceną za błogosławieństwo Lathandera, które może na was za nie spłynąć. Pomyślcie tylko - za dziesiątą część ceny eliksiru zyskujecie tutaj to samo, a nawet więcej - czaru przeze mnie... yyyp... wyczarowanego nie musicie przecież pić... YYYP... coś mnie dzisiaj czkawka męczy - pewnie demonom nie podoba się ten dobry uczynek, który spełniam, na czym to ja... ach tak... rozpraszając się w walce, gdy wróg nastaje z ogniem i mieczem w dłoni. Ofiary przyjmuję już od teraz.

Po tej płomiennej przemowie kapłan jeszcze chwilę stał w jednym miejscu - dyszał, a na jego policzki wystąpił rumieniec. Trzeba jednak przyznać, że było to imponujące - umilkł nawet dźwięk osełki przejeżdżającej po paladyńskim sejmitarze.

"No, dobrze się spisałem" pomyślał Terry i oddalił się do stolika, ściągając tam odzienie i szukając czegoś, co nadawałoby się na kolację.

Gdy do stołu podchodzi Shyvana kapłan chwilę z nią rozmawia. Półelfka po kilku zdaniach odchodzi od stolika nie płacąc i uśmiechając się równie tajemniczo co zwykle.

Zygfryd - 2011-11-27 17:10:55

Po powrocie do miejsca zbiórki Zygfryd siada w kącie i samotnie rozmyśla nad celem swojej misji, mimowolnie ostrzy swój i tak już ostry sejmitar i odmawia przy tym nabożne modlitwy. Wtem dochodzi do niego kapłan Terry i czeka na odpowiedz w sprawie swojej nikczemnej propozycji:

- Nie mogę zgodzić się na twoją propozycje, to niemoralne i wręcz niepodobne do kapłanów dobrego bóstwa. Nie wiem, czemu to robisz, nie licz na moją jałmużnę ponad tą, którą obiecałem dać wcześniej (2 sz)...
Nie będę jednak przeszkadzał ci w twoich zamiarach, nie chcę burzyć dobrej atmosfery panującej w naszej grupie ... wiedz jednak, że orientuje się co nieco w sprawach handlowania i gdybym nie był paladynem, a ty nie byłbyś kapłanem to pochwaliłbym nawet twoją uwagi godną przedsiębiorczość.


W tym momencie Zygfryd puszcza oko do kapłana, po czym powraca do uprzednio robionych czynności. Kapłan odchodzi ...

jednabrew - 2011-11-27 18:42:42

Shyvana po powrocie z targowiska uprzejmie wita się z towarzyszami. Widząc brak integracji w nowej grupie stara się zamienić kilka słów konwencjonalnej pogawędki z każdym, starając się dowiedzieć czegoś interesującego o towarzyszach [test zbierania informacji.
Jedynie z gnomim kapłanem rozmawia nieco dłużej, po czym oddala się przygotować sobie posłanie w tym jakże przytulnym budynku.

Olimpius - 2011-11-27 20:48:15

Wieczór w Dzielnicy Portowej pachniał rybami, co jedynie drażniło żołądki wygłodzonych, poruszających się pod osłoną cienia, kotów. Łańcuch pokarmowy w tej okolicy jest wyjątkowo prosto i czytelny: ryba jest zjadana przez kota, kot przez żebraków, a zniechęceni życiem żebracy, którzy ukojenia szukają w śmierci na dnie morza, staja się pokarmem dla ryb. Ten prymitywny schemat jest ogólnie przyjęty choć niewiele osób uważa taki temat za tyle ciekawy, żeby podtrzymywać nim rozmowę.
         Jeden z wyjątkowo chudych kocurów w ostatnim momencie uchylił się przed otwieranymi z rozmachem  drzwiami magazynu. Syknął przestraszony na sporą kulkę, obładowaną stertą ubrań i pobiegł w ciemną uliczkę.
        Ellis i Olijus byli cały czas zajęci sobą rozmawiając i śmiejąc się. Słowa, których używali były nieco przeciągłe i delikatne. Język elfów nie należał do trudnych... jeśli chodzi o mowę. Długie zawijasy i grubość kresek w piśmie są równie ważne jak litery z których składa się wyraz - Mercus de Thun napisał oficjalny dokument polecający własną osobę, w celu uzyskania wygodnej posady w pewnej oficjalnej organizacji. Chcąc pokazać swoje poliglotyczne umiejętności napisał go w języku elfów ale za bardzo przycisnął pióro i zamiast napisać "król" wykreślił "knur". Z uśmiechem na ustach wręczył go "prezesowi" i z tym samym wyrazem twarzy padł martwy na ziemię kilka sekund później.
        Naprzeciw stołu, który tak naprawdę był belą siana, stał kapłan, który obserwował zgromadzonych tworząc jednocześnie w swojej głowie jakieś przemówienie. Czkawka, spowodowana niedawno spożytymi trunkami, odzywała się na przemian z dźwiękiem używanej na sejmitarze osełki.
        Kapłan otworzył usta by wypowiedzieć pierwsze słowa swojej naprędce przygotowanej mowy. Drzwi magazynu otwarły się po raz wtóry i dumnym krokiem weszła rudowłosa dyplomatka wybijając go z rytmu. Pewna myśl błysnęła kapłanowi gdy wpatrywał się w ciasno dopasowane ubranie półelfki. Shyvana przywitała obecnych ciepłym spojrzeniem i ruszyła w stronę paladyna, pobrzękując cicho szkłem znajdującym się w jej torbie.
        Opuszczony magazyn, w którym właśnie trwało przemówienie kapłana jest tylko jedno pomieszczenie... te w którym trwa jego mowa. Na środku jest kilka bel gnijącej słomy co pewnie tłumaczy nieobecność innych. Woleli skorzystać z bardziej ekskluzywnych lokali za pieniądze, które otrzymali rano.
        Przemowa kapłana skończyła się w tym samym momencie co rozmowa dwóch elfów i półelfki. Stojący z boku postacie, mogły dostrzec wyraźną niechęć tropiciela do Shyvany, która starała się nawiązać jakieś bliższe stosunki z nowymi kompanami. Ellis wskazała palcem na gnoma i po krótkiej wymianie zdań z traperem, wyjęła kilka błyszczących monet. Wolnym krokiem podeszła do, wciąż czkającego kapłana i położyła na sianie pięć sztuk złota.
        Tej nocy nikt więcej się nie pojawił. Osoby, które postanowiły zostać na noc, znalazły co wygodniejsze miejsca, żeby się położyć i starały się zasnąć.

Terry Biggles - 2011-11-28 20:25:33

Po przespanej smacznie nocy (co prawda w magazynie na beli zgniłego siana, ale przynajmniej kapłanowi przypomniało się dzieciństwo), kapłan wraz z tymi towarzyszami, którzy na nocleg wybrali zapyziałą dziurę w środku portu skierował się na miejsce zbiórki. Chwilę poczekał, aż zbierze się wystarczająco dużo członków załogi zatrudnionych przez Veigariusa, by nie strzępić swego języka na próżno, a następnie donośnym głosem przemówił:

- No, ten... yyyy... wczoraj wraz z paladynem wykombinowaliśmy różdżkę, pozwalającą rzucać czar pomniejszego leczenia. Tych, którzy chcieliby skorzystać z jej skrom... WIELKIEJ mocy i tym samym błogosławieństwa Lathandera... - Terry spogląda na już mającego się odezwać paladyna - ...i Helma, ma się rozumieć, proszę o skromny datek, jako że w ramach ofiary tym zdzier... świątobliwym kapłanom Najwyższego Strażnika wyłożyłem na ten przedmiot znaczną część mego złota przeznaczonego na ekwipunek. Ofiary przyjmuję od teraz - a nad tymi, co ich nie złożą niech zlitują się bogowie!

Olimpius - 2011-12-13 19:18:10

Dzielnica Portowa to jedyne miejsce w Watterdeep, gdzie panował ruch tak samo żywo w dzień, co w nocy. Spokojne, senne w ciągu nocy morze, gwarantowało lepszy połów brygadom na kutrach, o ile uwagę koncentrowali na łapaniu ryb w sieci a nie na butelkach rumu i grogu. Zazwyczaj cały proces łapania ryb oparty był na prostej do zrozumienia, przez standardowego rybaka, logice: żeby się napić, trzeba mieć za co kupić alkohol... żeby kupić alkohol, trzeba zdobyć jakieś pieniądze... żeby zdobyć pieniądze, trzeba złapać i sprzedać kilka ryb... żeby złapać kilka ryb, trzeba popracować na kutrze... po ciężkiej pracy, trzeba się napić – i tak proces zaczyna się od nowa, od momentu, aż zabraknie rumu. Oczywiście istnieją inne sposoby zdobycia pieniędzy przez rybaka. Tyle, że ilość członków w kategoriach  „rzezimieszków” i „piratów” jest już tak wysoka, że w tej dzielnicy uznawani są za ludzi z wyuczonym zawodem. Niektóre niezarejestrowane prawnie organizacje zebrały się nawet, aby omówić kwestię wydawania legitymacji, żeby w jakimś stopniu ograniczyć ilość łupieżców. W konsekwencji złupili się nawzajem i temat pozostał martwy tak jak niektórzy reprezentanci spółek.
    Kilkoro magazynierów plątało się, z różnej wielkości pakunkami po brzegu, starając się nie upuścić przesyłki. Do portu docierały towary z najodleglejszych zakątków Faerunu, takich jak Evermeet czy Wyspy Lantan. W Watterdeep można było spieniężyć właściwie wszystko począwszy od nasion drzew z Evermeet a skończywszy na naszyjniku z ludzkich uszu od półorka z puszczy Chult. Są jednak rzeczy, warte czasami więcej od dywanów z Wrot Baldura, na które popyt nigdy nie maleje... Mowa tu o informacjach. Przekazane odpowiednim uszom często spotykają się z pieniężną nagrodą ale nigdy z podziękowaniami.
    Major Folksamn doskonale wiedział jak opłacana jest informacja, o działaniach Zakonu Czujnych Magów i Obrońców, w pewnych kręgach. Major stał pomiędzy dwoma, identycznymi straganami z rybami. Wygiął się do tyłu z wysoko uniesionymi rękoma, po czym wykonał głęboki skłon. Wczorajszą noc spędził na dachu jednego z opuszczonych magazynów i teraz kości przemawiały do niego językiem bólu i cierpienia. Pomimo swojego słabego stanu fizycznego, objawiającego się podpuchniętymi oczami i anemicznymi ruchami, uśmiech nie schodził z jego twarzy. Wiedział bowiem, że to co wczoraj usłyszał gwarantowało mu już trzy złote sztuki, a trop wiadomości jeszcze się nie urwał.
    Major powtórzył jeszcze kilka razy skłony i oparł się dziarsko o jeden z bliźniaczych straganów, wpatrując się jednocześnie w wahadłowe drzwi magazynu, które były zatrzaśnięte.
        - Wspomóż panie biedaka.
    Folksamn przekręcił lekko głowę nie odrywając oczu od wrót.
        - Mogę wspomóc cię radą... - Warknął. - A oto ona: Spieprzaj i nie przeszkadzaj, bo stanie ci się coś złego.
        - Muszę przyznać, że pierwszy raz spotykam się z takim chamstwem wśród młodzieży. - Skomentował żebrak głosem znawcy. - Ile masz lat szczeniaku? Siedemnaście? Jak byłem w twoim wieku, to nawet przez myśl nie przeszłyby mi takie słowa względem starszych. Uprzejmie poprosiłem, abyś mnie wspomógł w potrzebie, a ty mówisz do mnie jak do psa. Twoja mama pewnie jest z ciebie dumna, a ojciec ciężko pracuje na takiego nicponia jak ty.
    Major uniósł wysoko brwi. Zdziwienie malowało się na jego twarzy przez cały ten monolog i dalej widniało pomimo, że już zrozumiał treść słów, które  były do niego skierowane.
        - Kopnął cię ktoś kiedyś w dupę? - Tym razem spojrzał na mężczyznę, ku jego kolejnemu zaskoczeniu, w średnim wieku. - Jesteś biedakiem ubranym jedynie w przepaskę biodrową i własną skórę. Nosisz zardzewiały kubek, do którego prędzej ktoś ci naleje niż wrzuci miedziaka. Twoja matka przewraca się pewne w grobie patrząc na takiego obszczymura jak ty.
    Biedak patrzył na Majora z wyższością. Przez chwilę siłowali się wzrokiem, raz po raz wykrzywiając twarze aby wyglądały bardziej groźnie, zmuszjąc w ten sposób oponenta do odwrócenia oczu. Dobrą minutę później, kiedy każda kombinacja mięśni twarzy została już wykorzystana, żebrak powiedział:
        - Zadarłeś właśnie z mnichem, gołowąsie. A mnisi nigdy nie zapominają. Kiedy w ciemnej uliczce usłyszysz niepokojący dźwięk przyspieszonych kroków, kiedy tuląc mocno misia pod kołderką dotrze do ciebie trzask okiennic, kiedy twoje uszy wychwycą w nocy ciche zawodzenie z pokoju obok – przypomnij sobie ten dzień, w którym spotkałeś Mnicha Sedina.
    Nie czekając na odpowiedź żebrak odszedł w stronę części handlowej. Zdegustowany Major Folksamn zwrócił facjatę na drzwi do magazynu, które na jego nieszczęście, były już otwarte dobre dwie minuty.

..........................................................................................................................................................

    Wszyscy śpiący tej nocy w magazynie zebrali się wspólnie i ruszyli przez zakurzone ulice doków mijając głównie rybne stragany i zabieganych kurierów. Słońce wynurzało się leniwie znad horyzontu obejmując promieniami wielobarwne statki i zimne ściany budynków. Widok pięciorga humanoidów w pełnym uzbrojeniu nie budził zainteresowania bowiem jest to widok całkiem częsty. Wypoczęci bohaterowie też jakoś niespecjalnie zainteresowali się okolicą. Chęć działania i nutka adrenaliny rysowała na ich twarzach uśmiechy... Nawet u Olijusa. Miejsce spotkania znajdowało się tuż za rogiem fili kupieckiej. A tam...

http://www.youtube.com/watch?v=N0njcFoE3JU

    Cztery slupy wojenne, cztery galeony i jedna pinata prezentowały się fantastycznie na tle wschodzącego słońca, rzucającego światło po bezkresnym morzu. Każdy z wodnych pojazdów unosił się i opadał w rytmie narzuconym przez fale, sprawiając wrażenie jakby chciały one zwrócić na siebie całą uwagę przechodzących blisko ludzi. Żagle ściągane przez majtków i, ku ogólnemu zdziwieniu piratów, zostawały wymienione na barwy Zakonu Czujnych Magów i Obrońców, przez co przebijające się, przez nie promienie tworzyły rozmaite fioletowe kształty na murach pobliskich domów i magazynów. Prawie przy każdym trapie stało około trzydziestu uzbrojonych osób, tylko przy pinacie było ich dwadzieścia więcej a dominującym kolorem ich ubrań była purpura. Skrzynie z jedzeniem były ułożone w wysoką na dwanaście metrów piramidę, a beczki z alkoholem i słodką wodą zajmowały cały magazyn wielkości stajni na trzydzieści dorosłych koni. Ludzie jak mrówki, jeden za drugim, wnosili towar na statki upychając go starannie w ładowni.
    Terry, Ellis, Olijus, Shyvana i Zygfryd dostrzegli swoich kompanów wśród załogi oczekującej na wejście, na slup wojenny zakotwiczony całkowicie z prawej strony. Podeszli czym prędzej czując podświadomie, że zjawili się ostatni i wymienili uściski dłoni z pozostałymi. Kapłan wygłosił mowę i  tym sposobem wczyscy poza Olijusem, Zygfrydem i Tenori darowali, na rzecz różdżki leczenia lekkich ran, pięć sztuk złota.
    Coś w powietrzu zabuczało na tyle głośno, by objąć wszystkie ekipy przy statkach.
        - Dobrze mnie słychać?
    Najwyższy wśród ubranych na fioletowo osób, spojrzał na najdalej oddalony slup i galeon. Był to człowiek o czarnym jak węgiel zaroście ale włosy na głowie miał już przyprószone siwizną.
Wzrok musiał mieć doskonały, bo zauważył jak krasnolud otoczony przez kilka innych osób uniósł kciuk przytakując.
        - Przydzielę teraz członków Zakonu do Kapitanów. Gdzie ja podziałem tą listę? A tak.
Eryk i Kapitan Harpun na pokładzie „Syreny”. Veigar i Kapitan Bred na pokładzie „Widmowej Łodzi”. Artilias i Kapitan Angua na pokładzie „Wilkołaka Morskiego”. Eskarina i Kapitan Gallus na  pokładzie „Magicznej Armaty”. Tyrlom i Kapitan Tyrlom Drugi na pokładzie „Tyrlom'a”... Naprawdę panowie... Trochę wyobraźni... Calisto i Kapitan Fung na pokładzie „Wędrowca”. Weatherwax i Kapitan Serfant na pokładzie „Sługi”. Berydon i Kapitan Zert na pokładzie „Wodnej zmory”, oraz ja, czyli Jesser i Kapitan Lisanertia na pokładzie „Dzioba”. - Jesser wyciągnął głowę nad otaczających go członków Zakonu. Rozejrzał się uważnie po wszystkich i posłał ciepły uśmiech. - Każdy pamięta zapewne przez kogo został zwerbowany. Proszę teraz udać się za swoim pracodawcą na wskazany wcześniej przeze mnie statek.
Fioletowe zgromadzenie zaczęło się rozchodzić na przydzielone im stanowiska. Tenori
wyciągnęła smukłą szyję i zmrużyła oczy.
        - Eryk wygląda na piętnastolatka. - Powiedziała na tyle głośno, żeby usłyszeli ją wszyscy członkowie załogi. - Jest cały poobwieszany jakimiś amuletami... Artilias ma z czterdzieści lat i podpiera się na lasce. Człowiek z tego co widzę... Eskarina... Hah! To ci niespodzianka!
    Większość wyciągnęła głowy, żeby zobaczyć co takiego zdziwiło żeńskiego barda w wyglądzie Eskariny lub w jej zachowaniu. Jedyne co w tej chwili mogli zauważyć w okolicy „Magicznej Armaty” to to, że wszyscy z szacunkiem rozstępują się by przepuścić... no właśnie. Nie ulegało wątpliwości, że ktoś tamtędy przechodzi jednak ta osoba, wzrostem nie przewyższała nawet gnoma. Dopiero  na trapie ukazała się mała dziewczynka, którą Tenori określiła na dziewięciolatkę. W ręku trzymała niezwykłą, uśmiechniętą lagę. Nie miała ona oczu ani ust, ale kiedy ktoś przypatrzył się jej runom miał nieodparte wrażenie, że ta również się mu przypatruje.
        - Dziewięciolatka? Dobrze, że nam się trafił Veigar. - Skwitował Jugo.
        - Nie raz dała mi popalić. Niestety dosłownie.
       Gnom przechodził koło nich ale widząc ogólne zainteresowanie członkami jego Zakonu
przystanął na chwilę.
        - Tak się składa, że Esk jest wnuczką bardzo utalentowanej Panny Weatherwax. Ma zaledwie dziewięć lat a już posiada czwarty stopień umagicznienia. Pewnie chcielibyście wiedzieć coś więcej o reszcie. Tyrlom to elf z Evermeet, który wraz z synem uczestniczy w wszelkiego rodzaju karawanach. Jako, że są oni mało popularni w Watterdeep nazywają wszystko swoim imieniem... Jak zresztą już zauważyliście. Tyrlom ma siedemdziesiąt dziewięć lat i jest naprawdę przystojnym przedstawicielem swojej rasy. Calisto zaś, to ambitna osiemnastolatka o niebywałej urodzie. To połączenie zgubiło już niejednego jej przeciwnika. Berydon nie jest specjalnie uzdolniony magicznie ale jego taktyczne umiejętności są nieocenione... chyba. - Dodał niepewnie. - I Jesser. Mag o szóstym stopniu umagicznienia. Mam nadzieję, że zaspokoiłem waszą ciekawość... A teraz za mną załogo!
    Bez zająknięcia wszyscy ruszyli po trapie za gnomem.

.............................................................................................................................................................


    Statki były już przygotowane do wypłynięcia w morze, a magowie z Zakonu rozdzielili obowiązki pomiędzy najętymi przez nich osobami. Na „Widmowej Łodzi” polecenia ograniczały się jedynie do „róbcie co chcecie, chyba że ma to przynieść kłopoty”. Tenori wraz ze swoimi ochroniarzami wybrała miejsce pod pokładem, gdyż uznała, że zbyt dużo bryzy morskiej może zaszkodzić jej głosowi, a Ellis i Olijus znaleźli sobie całkiem wygodne miejsce na dziobie wśród lin. Veigar stał przy sterze czekając na komendę od Jesser'a będącego na jedynej pinacie. Nie musiał czekać za długo.
       - Bracia i siostry. Wraz z Berydonem... i po krótkiej interwencji Panny Weatherwax, doszliśmy w końcu do konsensusu w kwestii ustawienia statków. Z tyłu popłyną dwa slupy wojenne z Esk i Weatherwax. Przed nimi popłyną cztery galeony – Berydona, Tyrloma, Artiliasa i Eryka. Dalej przed nimi popłyną slupy z Veigarem i Calisto, a na szpicy będę ja. Myślę, że wszystko jest zrozumiałe. A teraz! Wyciągać kotwice!
    Przez port przeszedł metaliczny dzwięk zwijanych łańcuchów. Ludzie stojący na brzegu machali chusteczkami na pożegnanie, co poniektórym majtkom. Fioletowe światła z budynków przesunęły się na niskie fale. Ustawienie statków trwało bardzo krótko, pomimo gwaru rozchodzącego się w całej dzielnicy.
     Tworząc dziewięciokątną figurę, wyprawa z towarem do Luskan została oficjalnie rozpoczęta... I tylko niektórzy zauważyli, że nigdzie nie było Kitrusa.

Terry Biggles - 2011-12-17 13:19:11

Terry niepewnie stanął przy maszcie, bo właśnie w tym punkcie na pokładzie znajdował się najdalej od jakiejkolwiek wody. O zejściu do kajuty nawet nie myślał - poprzednia próba skończyła się wyścigiem na trasie mesa - reling i pożegnaniem śniadania, które najwyraźniej zechciało trochę popływać za burtą. Oczywiście incydent ten nie został pominięty przez członków załogi, którzy teraz nie przestawali mu docinać, gdy tylko go widzieli.

Nieźle się zaczyna. Jesteśmy w trasie od dwóch godzin a ja już mam dość. Zaiste, gdyby Lathader chciał, byśmy pływali, dałby nam płetwy i skrzela. No cóż - mówią, że choroba morska szybko przechodzi, trzeba tylko poczekać... A w tym czasie mam nad czym myśleć. Cholerne dziewięć statków - co ja mówię - OKRĘTÓW wojennych, po brzegi wypełnionych doświadczonymi zabijakami i najzdolniejszymi magami z dziewięcioletnią dziewczynką potrafiącą zabić za pomocą iluzji na czele, wypływa z wielką pompą z ogromnej wagi misją, o której raczej nie powinno się rozprawiać. Cholera, szkoda, że nie napisali celu i wykazu ładunku na żaglach - przynajmniej oszczędzono by pięciu minut zastanawiania się portowym głupkom. Chyba, że mamy tutaj drugie dno... No i jeszcze sprawa włączenia w to, w wielkiej tajemnicy, dziesiątki kompletnie (patrząc na użyte środki) nieprzydatnych osób. Po co ja tu jestem - oto jest pytanie. Gobliny będę nawracał? Ehhh. Trzeba się tu dyskretnie rozejrzeć. Dyskretnie i porządnie.

Zygfryd - 2011-12-18 21:05:24

Zygfryd de Aldersberg siedział spokojnie na jednej z burt okrętu i upajał się świeżym i co najważniejsze pozbawionym zapachu śmierdzących ryb oraz innych niekoniecznie pachnących rzeczy powietrzem.
Jego myśli były jednak gdzieś indziej ... W duchu wspominał swoje dawne koneksje z morzem i niejednokrotne podróże handlowe odbywane na różnych akwenach wodnych. Cóż to były za piękne chwile, chwile beztroski i zapomnienia, okresy pełnego kontaktu z naturą i siłą jedynie słusznego Boga Helma, ach cóż to były za czasy ... - blueee, blueee - jego zadumę przerwał nagle wszędobylski i podejrzliwie wyglądający kapłan Lathandera, a raczej coś co wychodziło z jego szeroko otwartych ust wprost do wody - Zygfryd zaśmiał się lekko.

- Pierwszy raz na wodzie Panie Kapłanie ? - zapytał choć odpowiedz wydawała się być oczywista - trzeba było nie jeść tyle przed podróżą, teraz się jedzenie zmarnuje, a można nim było wyżywić niejedno biedne dziecko z uboższych dzielnic Wattedeep. Cóż za niepowetowana strata.

Choć to nie było w jego naturze, nie mógł powstrzymać się od tej drobnej uszczypliwości ... - Może wreszcie ten dziwny jegomość zrozumie, że nie ma do czynienia z osiłkowatym dewotą, a z pobożnym acz zdrowo myślącym rycerzem w służbie dobra. Dalsza podróż Zygfryda nie była już tak miła, zapach rześkiego powietrza zamienił się w mieszankę pachnącą pozostałymi na burcie rzygowinami kapłana oraz bryzy morskiej - paladyn postanowił schować się pod pokład i sprawdzić gdzie przyjdzie mu spać i jak wyglądają inni niedostępni dotychczas towarzysze ...

jednabrew - 2011-12-19 17:22:52

Półelfka uważnie obserwowała załadunek, na jej twarzy nie można było odczytać żadnych emocji.
Prawdziwy ładunek jest już pewnie skrzętnie ukryty... albo nie wymaga nawet ukrycia. - rozmyślała tak, a morska bryza rozwiewała jej płomieniście rude włosy
Statki wyglądały topornie w porównaniu z okrętami elfów, do których przyzwyczaiła się w Evermeet. Ich zewnętrzny wygląd nie zapowiadał luksusów pod pokładem.
Trzeba będzie rozejrzeć się w poszukiwaniu jakiegoś przyzwoitego miejsca. Porozmawiam też o tym z kapitanem, jak skończy się to całe zamieszanie związane z wypłynięciem na pełne morze. - postanowiła Shyvana, gdy jej stopy dotknęły pokładu "Widmowej Łodzi"

Olimpius - 2011-12-20 09:33:04

Podróż mijała spokojnie. Morze przyjęło dziewięć okrętów wojennych ze stoickim spokojem a wiatr przychylnie prowadził je w swych ramionach w stronę mroźnej krainy Luskan. Czas upływał a największymi dotychczas problemami były opróżniane z zadziwiającą prędkością beczki z alkoholem. „Dziób” spełniał swój obowiązek nienagannie przewodząc okrętom na szpicy. Każde polecenie było bardzo szczegółowe, dzięki czemu wykonujący je dowódcy sprawiali wrażenie zsynchronizowanych. „Widmowa Łódź” wyróżniała się na tle pozostałych statków przez swój stan fizyczny, za który gdyby tylko mogła, schowałaby się pod wodę ze wstydu. Jej wygląd sprawiał wrażenie, jakby była matką pozostałych ośmiu okrętów. Deski na pokładzie były tak wytarte, że w niektórych miejscach można było się najzwyczajniej w świecie potknąć i upaść. Stan dwóch masztów również pozostawiał wiele do życzenia. Niepowodzenia w misjach Kapitana Breda  mocno i konsekwentnie uszczuplały jego kiesę, przez co prezencja jego „Łodzi” nie jest najlepsza.
    Po paru godzinach spod pokładu wychynął Veigar z przyciśniętą dłonią do ust. Szybkim krokiem podbiegł do burty i pozbył się resztek jedzenia ze swojego brzucha. Przetarł niedbale usta rękawem swojej szaty i spojrzał w prawą stronę. Nieco dalej w podobnej pozycji podpierał się Terry, który był tak samo wylewny co mag. Złuszczona skóra na policzku Veigara napinała się gdy ten starał się powstrzymać wymiociny przed wypłynięciem z ust. Nie wytrzymał... cztery razy.
    Kapitan Bred po wydaniu poleceń zniknął pod pokładem i jak na razie więcej się nie pokazał.
    Veigar rozejrzał się szybko po pokładzie i zarejestrował wszystkie obecne na nim osoby. Powoli zrobił krok w kierunku środka pokładu spodziewając się kolejnej fali wymiocin, która jednak nie nastąpiła. Wyprostował się nieco i zawołał:
        - Panie i panowie, którzy zostali przeze mnie najęci. Zapraszam bliżej.
    Gdzieś z lewej strony ucichł dźwięk ostrzenia broni a zewsząd dało się słyszeć kroki. Minęła chwila zanim wszyscy pojawili się przed Veigarem. Ostatni podszedł Terry, który zmieniał kolor na twarzy, na różne odcienie zieleni.
           - Dobrze... - Zaczął mag ale szybko odwrócił głowę kiedy spostrzegł stróżkę wymiocin na brodzie Jugo. Veigar wziął dwa głębokie wdechy i z zamkniętymi oczami przekręcił głowę z powrotem. - Rozmawiałem z Kapitanem i poprosił mnie abym przydzielił wam nocne warty. Bez nerwów droga Tenori. - Dodał szybko widząc otwierającą już usta bardkę. - Nocna straż będzie składała się z trzech osób. Oto moja propozycja: Tenori, Jugo i Bombos, Olijus, Ellis i ja oraz Terry, Shyvana i Zygfryd. Ostatnia trójka, którą wymieniłem pełni dzisiejszą wartę. Jutro przyjdzie moja kolej i na końcu Tenori.
         - Nie sądzę. - Wtrąciła zdenerwowana bardka nieprzyzwyczajona, żeby ktoś jej nie dopuszczał do głosu. - Jugo i Bombos mogą wartować ale za mnie równie dobrze mógłby wartować Kitrus.
    Veigar złapał się za kieszeń, w której coś poruszyło się niespokojnie. Pogłaskał pieszczotliwie ruchliwe miejsce na płaszczu i spojrzał prosto w oczy Tenori.
        - Nie tego dotyczył wyraz „propozycja”. Będziemy wartować a jedyna sprawa dyskusyjna to ta, kto z kim chce. Dokonałem już jednak pewnych obserwacji i uznałem, że taki podział będzie najlepszy.
    Na twarzy Tenori malowała się złość a Jugo wyglądał jak pies czekający na polecenie „Bierz go!”. Nie zwracający na nią uwagę Olijus dołączył do rozmowy.
         - Jeden przy sterze, drugi weźmie dziób,  a trzeci może robić obchód po pokładzie.
         - Świetny pomysł. - Skomentował mag i pobiegł w stronę burty.

Terry Biggles - 2011-12-27 16:08:49

Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy Terry Biggles wyszedł na pokład po krótkiej drzemce na przydzielonej mu koi. Czuł się coraz lepiej - prawdą okazały się zapewnienia starych wilków morskich, których w przerwie między kolejnymi nawrotami choroby kapłan poczęstował fajkowym zielem. Poczekaj, a wszystkie twoje dolegliwości rozpłyną się jak kilwater na farwaterze - mówili. Marynarze zalecili mu też rzucie skórki chleba i odpoczynek - kto wie, być może te czynniki też miały wpływ na jego szybką rekonwalescencję.

    Terry głęboko odetchnął, wciągając do płuc zapach wieczornej bryzy. Piękne odblaski znaczące powierzchnię lekko pofalowanego morza czyniły scenerię wręcz bajkową i kapłan mimowolnie uśmiechnął się do siebie w obliczu tego pięknego widoku. Powoli ruszył przed siebie i pozdrawiając znajomych marynarzy - doktorów-od-rzygania skierował się w stronę głosu, który stał się już niemal tak naturalny dla "Widmowej Łodzi" jak szum wiatru na wantach - głosu ostrzenia miecza.

    - Witaj Zygfrydzie. Piękny wieczór, nieprawdaż? - powiedział Terry gdy znalazł się już przy Paladynie. - Niestety, me serce nie może się nim w pełni radować, bo ciągle pogrążone jest w wątpliwościach dotyczących naszej misji, która przecież bezpośrednio wpływa na los owieczek, nad którymi powierzono mi opiekę. Czy tobą nie targają podobne uczucia?
    Terry odczekał chwilę, by Paladyn odpowiedział sobie w duchu na to retoryczne pytanie, po czym podjął dalej:
    - Zygfrydzie - nie ulega wątpliwości, że to na nas, jako ludziach wiary, spoczywa obowiązek dbania o bezpieczeństwo tej wyprawy. Na pewno się jednak zgodzisz, że nie możemy zrealizować tego zadania, jeśli nie będziemy dokładnie wiedzieć, o co w niej chodzi. Pomyślałem, że w związku z tym powinniśmy szczerze porozmawiać z Veigarem - twój autorytet, jako człowieka honoru, byłby w tej rozmowie nieoceniony. Co ty na to?

Zygfryd - 2011-12-27 20:17:50

Zygfryd siedząc trochę skonfundowany nagłym i bardzo bezpośrednim wtargnięciem Terrego w jego zamkniętą przestrzeń uważnie wysłuchiwał swojego towarzysza, który o dziwo mówił całkiem logicznie i bez nadmiernej przesady jaką zwykł się posługiwać.

- Dobrze, twoja propozycja wydaję się logiczna - czas przekonać się co tak naprawdę jest naszą misją na tym tajemniczym okręcie. Sam, siedząc tu pod pokładem dokonałem kilku ciekawych obserwacji ... wydaje mi się że Veigar może nam coś powiedzieć, a jeśli będzie wyjątkowo oporny może będę miał okazje przekonać go do naszych racji... Szkoda czasu, chodźmy od razu do niego, zanim przyjdzie sztorm, czy innego rodzaju paskudztwo wynurzy się spod tej ciemnej toni.

------------------------------------------------------

     Veigar nie wyglądał najlepiej i Terry wiedział, że najgorsze jeszcze przed nim. Mimo to, gdy on i paladyn złożyli mu wizytę, nie odmówił ich przyjęcia. Twardy choćby nie wiem co. Dobrze dla morale. Źle dla niego - pomyślał kapłan. W takim stanie jednak chyba nie powie nic trzymającego się kupy. Z drugiej strony, może też powiedzieć za dużo... Trzeba spróbować.
     - Witaj Veigarze i wybacz, że przeszkadzamy - odezwał się Terry. - Aby możliwie skrócić te niepokoje - a nieuzasadnione przeszkadzanie choremu w rekonwalescencji to przecież niemal bezbożne działanie, zasługujące na potępienie - zapytam wprost: o co dokładnie chodzi w tej wyprawie?
     - Mój niższy wzrostem, ale wielki wiarą przyjaciel jak zwykle wszystko uprościł, włączając przy tym do wypowiedzi odniesienia do swej służby Lathanderowi, jednak mniej lub bardziej oddał nasze niepokoje - dodał Zygfryd. - Uważamy, że po prostu nie możemy wykonywać misji, nie znając jej celu, a obserwując pozostałych uczestników wyprawy, ich umiejętności oraz użyte środki, po prostu zaczynamy wątpić w naszą przydatność lub doszukiwać się ukrytych motywów.
     Veigar podniósł zmęczone, przekrwione oczy i przypatrzył się swym rozmówcom. Z wysiłkiem wykrztusił:
     - Nie ma powodów do niepokoju. Co...- nagłe wejście "Widmowej" na falę przywróciło koszmary ostatniego dnia, ale Veigar opanował trzewia -...chcecie wiedzieć?
     Tym razem odezwał się kapłan.
     - Po pierwsze, jaki ładunek przewozimy. Po drugie natomiast... - Terry spojrzał na Zygfryda - ...uważamy, że wypłynięcie z taką pompą z Waterdeep było co najmniej dziwne jak na delikatną misję. Po co było to przedstawienie?
     - Pozwolę sobie też dodać pytanie o to po co jest nas tak dużo i dlaczego, wobec takiej siły rażenia, jaką dysponuje ta... drużyna..., zaangażowano w to takich żółtodziobów jak my? - dodał paladyn.
     Veigar chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Trochę za długo - przemknęło przez myśli Terrego dokładnie w momencie, gdy mag zaczął odpowiadać.
     - Panowie - strażnicy wiary. Nie macie się czym martwić. Jeśli chodzi o towar - mogę tylko powiedzieć, że jest on BARDZO ważny i że MUSI się dostać do Luskan. Dodam też, że jest przewożony na każdym statku, więc ryzyko jest rozłożone sprawiedliwie. Co do drugiego pytania - odpowiedź podałem przed chwilą. W związku z wagą ładunku każdy środek użyty do jego ochrony był odpowiedni i każdy - nawet żółtodzioby - Veigar spojrzał na Zygfryda i uśmiechnął się - mają tu swoje miejsce. Poza tym jest to trasa, którą nękali piraci i wydawało się...
     - Prowokacja? - w mig połączył fakty kapłan. - Chcecie sprowokować piratów do ataku?
     - Hmmm... szczerze mówiąc - tak, jest to jedno z zadań, które nam wyznaczono. - Veigar nie owijał w bawełnę. Mimo wcześniejszego zawahania wydawał się być pewny i nie oszukiwać. - Handel jest podstawą egzystencji miast na Wybrzeżu Mieczy. Towar musi płynąć. Stąd jednak tak mocna ochrona, nie ma powodów do obaw. Jesteśmy przygotowani na każdą ewentualność - mag spojrzał w oczy kapłanowi, a później paladynowi. Umiał rozmawiać. - Mam nadzieję, że wyjaśniłem wasze wątpliwości. Teraz wybaczcie - potrzebuję odpoczynku, a to cholerne bujanie nie ustaje...
     - Oczywiście - odrzekł do razu Zygfryd.- Dziękujemy za poświęcony nam czas. Niech nasi bogowie pobłogosławią cię rychłym wyzdrowieniem. Po tych słowach kapłan i paladyn odwrócili się i skierowali się ku wyjściu z kajuty. Veigar obserwował ich chwilę bez ruchu, po czym spróbował wgramolić się na koję unikając gwałtownych ruchów.
     - Aha. - słowa Terrego wybiły go z koncentracji. - Żuj skórkę od chleba. Mnie pomogło.

------------------------------------------------------

      - Obawiam się, że nic nam to nie dało. Niepotrzebnie w ogóle niepokoiliśmy tego człowieka. - rzekł paladyn w drodze na pokład. Zrobiło się już ciemno i nadchodził czas warty, więc przyśpieszył kroku, nie zważając na prawie biegnącego gnoma.
     - Gówno nam powiedział, ot co. - Wybuchnął Terry.  Zygfryd zahamował nagle tuż przed drzwiami prowadzącymi na pokład, być może zszokowany takimi słowami w ustach świątobliwej osoby. Niezrażony gnom również przystanął przy towarzyszu. - Co więcej, nie powie nam już nic więcej - nawet nie w pełni sił doskonale sie pilnował. Musimy uważać sami na siebie. Aha - jak już tak sobie rozmawiamy - w wolnym czasie zamieniłem kilka słów z Shyvaną, półelfką i naszą towarzyszką na warcie. Jest rozsądna i można jej zaufać. Proszę cię, byśmy trzymali się razem. Ten cały rejs jest coraz dziwniejszy. - dodał kapłan i wszedł w mrok i wiatr, jakie niosła ze sobą noc.

Olimpius - 2012-01-01 21:38:52

Dzień zawsze zastępowany jest przez noc więc i tym razem nie było niespodzianki gdy słońce schowało się za horyzontem. Zimne powietrze targało fioletowymi żaglami, które podskakiwały jak uwiązana ofiara przypiekana żeliwnymi pogrzebaczami przez swego oprawcę. Gwar na statkach powoli słabnął i kolejne fale ludzi znikały pod pokładem by zaznać nieco spokoju i odpoczynku. System komunikowania się między okrętami przebiegał w objęciach nocy nieco inaczej. Dbając o wygodę kolegów po fachu oraz najętymi przez nich osobników, Jesser wymyślił system znaków świetlnych, wysyłanych z bocianiego gniazda do pozostałych Kapitanów, gdyż posługiwanie się mową mogło obudzić umęczonych i nieprzyzwyczajonych do morskich podróży humanoidów. Niektórych dziwił a nawet bulwersował ten fakt, gdyż światło stosowane nocą, nawet jako krótkie mignięcia, zdawało się być zaproszeniem dla morskich łowców zwanych potocznie piratami. Na „Widmowej Łodzi” Veigar kwitował to jedynie słowami: „Lepiej mieć wypoczętych wojowników i zaprosić pojedynczego przeciwnika, aniżeli walczyć z nim będąc półprzytomnym. Poza tym dźwięk również daleko się roznosi.” Nie wszystkich jednak to przekonywało.
    Pokład „Widmowej Łodzi” niemal całkowicie opustoszał i jedynymi osobami, którzy zostali, poza sternikiem i kilkoma majtkami, byli Terry, Zygfryd i Shyvana oraz Olijus, który za pozwoleniem Breda i Veigara uczył się języka świateł na bocianim gnieździe. Kiedy bohaterowie ustalali między sobą punkty patrolowania podszedł do nich jeden z majtków o długich, przetłuszczonych, brązowych włosach.
      -Panowie szlachta! - Ryknął wypluwając z siebie pijackie opary. - Wiem, iż ustalacie strategie czegośtam, żebyśmy w spokoju dotarli do dziury zwanej Luskan.
    Majtek wykonał delikatny skłon i upadł na bok. Potrząsnął brudną głową i zerwał się na równe nogi.
        - A gdzie moje maniery? Mmart do usług! Żeby umilić panom podróż pozwolicie, że zaśpiewam wam pieśń o pewnym Calimshańskim przysmaku. Jest to utwór dramatyczny, także nie szczędźcie łez kiedy te wypełnią wam oczy.
    Mmart ściągnął z pleców malutką gitarę i szarpnął za górną strunę.

http://www.youtube.com/watch?v=PJTOF3xMvts

.............................................................................................................................................................

    Minęło kilka godzin od kiedy Mmart skończył swoją pieśń i usnął na pokładzie. Terry z zaciekawieniem obserwował pracę sternika, aż do momentu gdy nie zaczął morzyć go sen... czyli jakieś pięć minut. Pomimo klejących oczu pozostał jednak na tyle przytomny, by wartować jeszcze przez jakiś czas (Wola = 17). Sprawa na dziobie miała się bardzo podobnie. Fale zimnego powietrza  nie pozwalały Zygfrydowi zmrużyć oka ani na chwilę. Zmęczony już ciągłym ostrzeniem miecza schował ostrzałkę i przez chwilę zdziwionym wzrokiem zaglądał do środka, natomiast Shyvana kroczyła dumnie po pokładzie „Łodzi”, raz po raz przyglądając się coraz to wyższym falom.
       - Idzie sztorm! - Zawołał z góry Olijus głosem znawcy. - Ale wygląda na to, że przejdzie bokiem.
       Nie mylił się. Błyski na niebie przechodziły obok floty ale do statku zbliżało się coś znacznie gorszego...

http://www.youtube.com/watch?v=TwgUp-EG … st_related

    Wiatr szumiał złowrogo z chwili na chwilę wzmagając się coraz bardziej. Żagle zdawały się być napięte do granic możliwości a maszty jęczały cicho jakby szeptały między sobą. Z całą pewnością nie były to wesołe szepty o pozytywnych doznaniach. W oddali dało się słyszeć grzmot a niebo rozświetliła krzywa błyskawica. Shyvana zamknęła oczy i zaczęła nasłuchiwać dziwnego dźwięku zmieszanego z odgłosami burzy i wiatru. Nie był to żaden naturalny trzask czy stukot. Jeszcze przez chwilę dyplomatka nadstawiała uszu nim wreszcie dźwięk bezbłędnie do niej dotarł. „DZWON?!” -  Pomyślała. - „Tyle, że jakby spod wody”. Bojąc się tego co może ujrzeć ruszyła  powolnym krokiem w stronę burty. Oczy zaszły jej łzami gdy próbowała nie mrugać mimo wiejącego jej prosto w twarz wiatru. Oparła delikatnie dłonie o reling i wychyliła się. Odgłosom instrumentów towarzyszyły jakieś światła i Shyvana mogłaby przysiąc, że widziała kilka płetwiastych humanowidów. Nagle za plecami usłyszała wyraźny stukot obcasów ale nim się spostrzegła nikogo już tam nie było. Trzymając się kurczowo relingu wodziła wzrokiem po pokładzie, mrużąc oczy żeby odnaleźć osobę, która przed chwilą przebiegła po pokładzie. Niczym obłąkana zaczęła obracać głową w nadziei, że to wszystko, to jedynie dzieło zmęczonego umysłu. Muzyka jednak nie cichła a co gorsza, teraz była całkowicie wyraźna. Grobowy rytm nie zwiastował niczego dobrego. Tego było już za dużo dla dyplomatki z Evermeet. Nogi same się pod nią ugięły i po chwili klęczała z szeroko otwartymi oczyma. Dłonie same schwyciły głowę chcąc wyrzucić wszystko ze środka; żeby wszystko wróciło do „normy”. - Nie, nie, nie... - Mruczała do siebie. Zimny śmiech przyszedł z lewej strony. Półelfka zwymiotowała na deski pokładu i dopiero wtedy zwróciła w tamtą stronę wzrok. Gnijący nieumarły, odziany w stare, zatęchłe ubranie szczerzył się do niej obnażając żółte kły. Ślepia były czerwone jak piekielny ogień i nie było w nich za grosz dobroci. Wskazał gnijącym palcem na odwróconego tyłem, przysypiającego paladyna i podszedł do niego pewnym krokiem. Syknął mu coś do ucha i dotknął jego ramienia. Kolejna błyskawica rozświetliła niebo i tam gdzie stał nieumarły nie było już nikogo, za to po prawej stronie coś głośno  upadło. Z pokładu podnosił się łuskowaty humanoid z sejmitarem w błoniastej łapie. Kątem oka Shyvana dostrzegła kolejnych jego współbraci wspinających się zaciekle po burcie „Widmowej Łodzi”. Stwór zasyczał opluwając dyplomatkę słoną wodą i gęstą śliną. Ostre jak brzytwa zęby zalśniły jak perły w świetle księżyca. Uniósł wysoko obie łapy i cofnął się dwa kroki. Nim Shyvana zdążyła zareagować potwór wychylił się za burtę i głośno kłapnął szczękami, po czym wskoczył z powrotem do wody. W jego ślady ruszyli pozostali i po chwili zniknęli w odmętach morza.
        - Co się tam dzieje? - Krzyknął z bocianiego gniazda Olijus wychylając się w stonę dochodzącego go plusku. - Na Suczą Panią... SAHUAGINY!
    Zygfryd i Terry usłyszeli tropiciela i podbiegli do bladej jak ściana, roztrzęsionej dyplomatki. Terry wyjrzał za burtę i odetchnął z ulgą. Nikogo tam nie było. Oboje wyciągnęli broń i dokładnie zaczęli przetrząsać pokład w poszukiwaniu nieprzyjaciół lub innych nieproszonych gości. Szybko się z tym uporali, nie znajdując nikogo i znowu podeszli do Shyvany, która majaczyła coś o nieumarłym i morskich potworach. Zygfryd poprosił o więcej szczegółów dotyczących ożywieńca ale dla półelfki za dużo się wydarzyło aby w tej chwili coś sobie przypomnieć.
    Olijus zszedł z punktu obserwacyjnego i objął ramieniem Shyvane. Starał się dodać jej otuchy jednak bez widocznych efektów. Łzy ściekały jej po policzkach gdy starała się zatrzeć te świeże, nieprzyjemne wspomnienia.
        - Trzeba poinformować Veigara. - Rzucił Olijus i ruszył pod pokład.
    Majtkowie szeptali coś między sobą... Spali w czasie tych kilku chwil i niczego nie widzieli, a teraz głęboko zastanawiali się co mogło się tu wydarzyło. Ogólny niepokój udzielił się załodze i nie chcąc pokazać, że się boją, każdy ukradkiem sprawdzał czy na pewno ma przy pasie broń. Wkrótce wychynął Veigar z Olijusem i Ellis. Mag przystanął koło półelfki i zamienił z nią dwa zdania.
        - Pomóżcie zejść Shyvanie do mojej kajuty. Ja dokończę jej dzisiejszą wartę. - Ogłosił.
    Ellis pomogła jej wstać i ruszyły.
        - Olijusie wróć na bocianie gniazdo i nadaj komunikat pozostałym. Nie możemy ich lekceważyć. - Poinstruował elfa i zwrócił się do Terrego i Zygfryda. - Przetrząsnęliście pokład? Wiedziałem, że można na was liczyć. Shyvana jak rozumiem miała patrol na pokładzie. W takim razie przejmę jej teren.
        Terry wrócił do sternika, a Zygfryd na dziób. Paladyn spojrzał w morze i przyglądał się małemu zielonkawemu punktowi unoszącemu się na czarnych falach. Mógłby przysiąc, że punkt ten ma fioletową płetwę i również wpatruje się w niego ale nim zdążył wyostrzyć wzrok punkt zanurzył się w wodzie. Nad jego głową tropiciel nadawał właśnie komunikat pozostałym okrętom o tym co się przed chwilą wydarzyło. Zygfryd usiadł wygodnie na opróżnionej przez majtków beczce przy dziobie i gdzieś w oddali usłyszał stłumione uderzenie dzwonu.

Terry Biggles - 2012-01-02 12:09:27

Terry, mimo początkowego roztrzęsienia spowodowanego atakiem zdołał się jakoś opanować i po dziesięciu minutach od ataku pilnie obserwował wydarzenia na pokładzie. Zamieszanie się skończyło, wiadomość do pozostałych okrętów w grupie została wysłana i teraz już tylko krążący po pokładzie Veigar zakłócał spokój nocy. Gdy podczas obchodu jego droga wpadła blisko pozycji zajmowanej przez gnoma, ten postanowił działać. Teraz albo nigdy - pomyślał i próbując uwydatnić swoje zdenerwowanie odezwał się do maga:
    - Veigarze - pozwól na chwilę. Widzisz, cały czas się niepokoję. W końcu zostałem oddelegowany przez głównego kapłana Lathandera po to, by dbać o zdrowie, ale przede wszystkim ducha pozostałych członków załogi i... tak sobie pomyślałem, że właśnie jedna z uczestniczek wyprawy potrzebuje pomocy. Gdy ją odprowadzaliście była roztrzęsiona - myślę, że powinienem być przy niej. Poza tym bredziła tez o jakiś nieumarłych - tych bym się tu nie spodziewał, ale może dowiedziałbym się od niej czegoś więcej; im  prędzej dowiemy się co nas zaatakowało, tym lepiej. Ja sam... no... nie przydaję się za bardzo w walce - masz tu Zygfryda i pewnie tego futrzanego przyjaciela, a ja gdy tylko usłyszę jakieś dźwięki od razu... W ogóle postaram się przyjść tak szybko, jak to tylko możliwe i... - kapłan zawiesił głos czekając na decyzję przełożonego. mimo niewinnej miny w jego głowie już pojawiał się jednak plan przeszukania kajuty maga. No dalej, zgódź się. - ponaglał go w myślach. Musze się dowiedzieć, co tu jest grane.

jednabrew - 2012-01-02 20:04:20

Gdy łotrzyca po pewnym czasie doprowadziła się do jako takiej równowagi psychicznej zaczęła się zastanawiać nad tym, co zaszło podczas jej warty.
Jak mogłam się dać tak podejść? Wstyd i hańba... A może tajemniczy oponent użył magii? - zastanawiała się przez chwilę próbując się usprawiedliwiać
Shyvana przez lata ćwiczyła swą spostrzegawczość, lecz mogło być to niewystarczające przeciwko takim potworom.
I jak teraz odzyskać zaufanie towarzyszy? - pomyślała, gdy skończyła rozpamiętywać swą porażkę i dotknęła miedzianego medalionu w kształcie słonecznej tarczy prosząc w duchu Amaunatora by dał jej siłę, gdy przyjdzie jej walczyć z nieumarłymi.
Medalion oczywiście nie miał żadnych magicznych mocy, choć niewątpliwie był bardzo stary. Shyvana nie znała języka, z którego pochodziły słowa na jego odwrocie. Przypuszczała jedynie, że to staronetherilski, gdyż w takim języku modlił się zawsze przyjaciel, który jej go ofiarował.

Olimpius - 2012-01-04 13:08:17

Veigar westchnął głęboko i potarł zimny, zniekształcony policzek.
        - Miałem nadzieję, że zostawimy ten temat na popołudnie... - Wyznał mag. - Ale skoro już zacząłeś.
        Gnom sięgnął po wiadro z pomyjami i nie bacząc na jego zawartość odwrócił je do góry dnem. Rzucił szybkie spojrzenie na przód statku i stwierdziwszy, że wszystko jest w porządku, usiadł ciężko na kuble.
        - Mam swoją teorię, dotyczącą tego, co się dzisiaj wydarzyło. Stwory, które pojawiły się w nocy... Sahuaginy... Z natury są agresywne wobec mieszkańców powierzchni. Powinny były spróbować przejąć ten statek i zabić Shyvane a wycofali się z powrotem do morza. Z tego co mówił Olijus było ich około sześciu - za mało na szturm, za dużo na przypadek.
        Veigar zamyślił się. Błądził wzrokiem po deskach pokładu jakby szukał w nich jakiejś wskazówki mogącej potwierdzić jego przypuszczenia. Odchrząknął widząc zniecierpliwienie na twarzy Terryego i powiedział:
        - Myślę, że to był tylko zwiad ale zwiadowcy Sahuaginów nie są tacy głupi, żeby wdrapywać się na obcy im statek bez szczególnego powodu. Oni CZEGOŚ lub KOGOŚ szukali. Shyvana często przebywała morze w trakcie swych misji dyplomatycznych... - Urwał uznając, że nic więcej tłumaczyć w tej kwestii nie trzeba. - Ten nieumarły... Byłeś ty i paladyn, i żaden z was nie wyczuł jego obecności. Nie dawajcie Shyvanie więcej fajkowego ziela.
        Kolejna chwila milczenia pojawiła się w bliskim otoczeniu gnomów. Terry wyraźnie się nad czymś zastanawiał ale mimo to wciąż wyglądał na zniecierpliwionego.
        - Zejdź na dół i zastąp Ellis... - Ponownie odezwał się mag. - Niech idzie odpocząć. I tak już końcówka warty. Poradzę sobie z Zygfrydem. Terry... Zapytaj dyskretnie Shyvane o jej konflikty ze stworzeniami morskimi. Będę ci bardzo wdzięczny.

.............................................................................................................................................................


Kiedy Terry wszedł do kajuty, Ellis namaczała kolejny ręcznik w zimnej wodzie. Widząc kapłana przyłożyła palec do ust i wskazała na pobladłą dyplomatkę.
         - Zwymiotowała jeszcze dwa razy zanim zdołała usnąć. Lepiej dać jej odpocząć. - Wyjaśniła.
         - Veigar kazał ci się położyć a mi przejąć twój obowiązek opiekowania się nią. Nie martw się. Zostawisz ją w dobrych rękach.
         - Nie wątpie. - Powiedziała posyłając gnomowi krótki uśmiech. - Gorączka nieco opadła ale nadal trzeba robić okłady z ręczników. Nie udało mi się wykryć żadnej nękającej jej choroby także jest nadzieja, że jej stan, to odpowiedź na dzisiejsze wydarzenia. Jakbyś potrzebował pomocy to daj mi tylko znać a zobaczę co da się zrobić.
         Ellis zabrała swoje rzeczy i z elfią gracją wyminęła stojącego w drzwiach kapłana, którego zamiary wcale nie były, aż tak pobożne.

Terry Biggles - 2012-01-04 20:21:48

Mimo zdenerwowania i innych planów co od swej wizyty w kajucie Veigara pierwszą rzeczą, jaką kapłan zrobił po wyjściu Ellis było dokładne przebadanie leżącej półelfki. Starając się oczyścić swój umysł ze zbędnych sygnałów, użył swoich umiejętności nabytych podczas służby w świątyni. Lepiej dmuchać na zimne - pomyślał, szukając ran i siniaków ze szczególnym uwzględnieniem szarpnięć po szponach lub - kapłana zmroziło na myśl o tym - drobnych ran pozostawionych przez przerośnięte kły.
    Kapłan skończył oględziny i odetchnął głęboko. Na ciele półelfki nie było żadnych znaków świadczących o możliwym zakażeniu. Potrząsnął lekko ramieniem towarzyszki.
    - No, pora wstawać. Mamusia zrobiła śniadanie.
Perswazja jednak nie zdała rezultatów. No trudno, nie można po dobroci, to... - pomyślał i chlusnął w twarz Shyvany wodą z miski, którą Ellis zostawiła, by ta posłużyła Terry'emu do opieki nad towarzyszką. Prawie jej tak użyto.
    Mimo pewnej brutalności metoda odniosła jednak skutek. Półelfka szeroko otworzyła oczy i już miała krzyknąć, gdy Terry powstrzymał ją, zakrywając jej, a przykładając palec do swoich ust.
    - Znajdujesz się właśnie w kajucie Veigara, który z kolei jest na pokładzie i będzie tam wartował całą noc. Chyba nie muszę mówić, co to oznacza. - powiedział, możliwie jak najbardziej ściszając głos. - Przebadałem cię - nic ci nie będzie. Wybacz moją brutalność, ale nie można spać, gdy na targu wyprzedaż rzepy, jak mawiał mój dziad. Ja tymczasem wyjdę na zewnątrz i obejmę wartę przed drzwiami, by ci nie przeszkadzano- tu nie bardzo bym się przydał. Jedyne co mogę zrobić, to to. - powiedział, zamachał rękoma i rzucił jakiś czar. Nic się nie stało, ale po chwili kapłan wskazał ręką pewne miejsca w pokoju, szepcąc "Magia!" i za każdym razem nazywając rzecz, gdy wskazywał na coś palcem. Po chwili odwrócił się i skierował się do drzwi. Tknięty jakąś nagłą myślą przystanął i rzucił:
    - Gdy usłyszysz kłótnię, czy nawet rozmowę przed drzwiami, wracaj do łóżka. I uważaj na bulaje - lepiej, żeby nikt tego nie zauważył - po tych słowach wyszedł z pokoju, możliwie cicho zamykając za sobą drzwi.
    Gdy znalazł się na korytarzu, uśmiechnął się do siebie. Ufff, a mogło pójść tak źle. Niech będą ci dzięki, Lathanderze, za tę okazję. Mam nadzieję, że wreszcie się coś wyjaśni. - pomyślał, siadając naprzeciw drzwi do kajuty Veigara. Zadowolony wyciągnął butelkę z piwem. zatrzymał jednak rękę w połowie drogi do ust. O nie - dziś nie możesz zasnąć - zganił się. Innym razem - powiedział do siebie i pieczołowicie ułożył butelkę w plecaku.

jednabrew - 2012-01-04 20:59:48

Rozbudzona łotrzyca już miała sięgać po sztylet, lecz w porę zorientowała się z kim ma do czynienia.
Już mi lepiej. Widać, żeś obeznany w sztuce leczenia. - powiedziała z nutą ironii spoglądając na pustą miskę z wodą.
W rzeczywistości czuła się na prawdę podle i to nie tylko z powodu porażki.
Przed wyjściem zgaś światła. Możesz wierzyć lub nie, ale ciemność nie przeszkodzi mi w moim zadaniu... - dodała, gdy rozważyła słowa kapłana.
Gdy kapłan opuścił kajutę Shyvana odczekała chwilkę nasłuchując uważnie. Po czym ostrożnie zabrała się za oględziny.
Może to i niezbyt uczciwe wobec Veigara, ale sytuacja tego wymaga. Skoro kapłan to aprobuje... - próbowała się w myślach usprawiedliwiać.

Olimpius - 2012-01-06 16:12:11

Drzwi kajuty zamknęły się z cichym szczęknięciem. Za nimi Shyvana przyzwyczajała oczy do pomocnego półmroku, który powoli wypełnił całe pomieszczenie. Nie ulegało wątpliwości, że ta klitka należała do Kapitana Breda ale biorąc pod uwagę stan kajuty dla gości, która służyła głównie za magazyn tanich trunków, Bred musiał ją odstąpić Veigarowi. Na prawej ścianie prowizorycznie zostały zamontowane cztery półki mieszczące zaledwie kilka książek, a zaraz pod nimi stał malutki kuferek z fioletowymi zabarwieniami. Cała lewa ściana była zajęta przez stare, skrzypiące łóżko z herbem Calimshanu, koło którego stał zupełnie nie pasujący stolik nocny z dwoma szufladami.
        "Najpierw wskazał łóżko a później kuferek."- Układała sobie w myślach rozbudzona kompletnie dyplomatka. "Teraz mam zadanie do wykonania i muszę się skoncentrować." Na pierwszy rzut oka nic więcej w pomieszczeniu nie było ale doświadczenie i intuicja podpowiadały jej zupełnie coś innego. "Veigar nie jest głupcem a na statku jest dużo osób, którzy są mu obcy. "Zostawił na widoku to co chciał, żeby mniej rozgarnięty chciwiec się tym zadowolił i odszedł."
        Shyvana przyklękła koło łóżka i wsadziła pod nie rękę. Wnętrzem dłoni sprawdzała deskę po desce, aż w końcu natrafiła na coś więcej niż kurz.  Lekko odstający gwóźdź to wystarczający powód, żeby dokładniej zbadać to miejsce i tak właśnie zrobiła. Szarpnęła delikatnie w górę i... nic się nie stało. Próbowała przekręcić ale to również nie przyniosło efektu. "A gdyby tak..."

..............................................................................................................................................................

Zygfryd nie miał zamiaru usnąć już na te kilka ostatnich godzin. Shyvana mówiła, że ten nieumarły dotknął jego ramienia i teraz zastanawiała go zuchwałość tej bestii. Rycerz zacisnął mocniej dłoń, w której trzymał butelkę ze święconą wodą i poczerwieniał z gniewu. "Niech tylko znowu się pojawi" - Pomyślał. Rzadko pozwalał sobie na takie bezpośrednie wyrażanie emocji ale w pobliżu nie było nikogo a on już wystarczająco długo się hamował.
          Zygfryd spojrzał na wejście pod pokład i zobaczył w nich jakąś postać, która albo była bardzo mała, albo poruszała się zgarbiona. Paladyn przykucnął na dziobie mając nadzieję, że w porę schował się przed światłem księżyca aby nie zostać dostrzeżonym. Postać obróciła głowę w prawo i pieczołowicie przesunęła wzrokiem po pokładzie. Na chwilę głowa osoby przestała się obracać prawdopodobnie w momencie gdy jej wzrok natrafił na bocianie gniazdo z Olijusem. Wcisnęła się mocniej w środek i z wewnątrz wydobył się dźwięk fletu. Veigar koło steru stanął jak zaczarowany i nie bacząc na przeszkody przeszedł koło sternika. Spadł ze schodów i nic sobie z tego nie robiąc wszedł pod pokład.
        - Co to za sztuczki? - powiedział na głos zdziwiony paladyn. - Veigar miał wartować a poszedł... Ktoś nim manipuluje! Muszę to sprawdzić.
        Rycerz  wyprostował się i rzucił okiem na swoją broń. Szybkim krokiem ruszył w stronę wejście starając się nie przewrócić żadnej beczki na drodze, żeby nie robić hałasu.
        - Zaczekaj Helmito... Mam dla ciebie... Wiadomość. - Zimny, grobowy głos wypełnił czaszkę paladyna.

..............................................................................................................................................................
       
        Wciśnięcie gwoździa w podłogę podziałało. Pod stopą Shyvany odskoczyła deska ukazując niewielką skrytkę a w niej list i srebrny kluczyk. "Mam czas na czytanie" - Stwierdziła  rozwijając pergamin.

        "Veigarze,

         Wiesz doskonale, że jako mój przyjaciel masz trudniejsze i bardziej tajne zadania do wykonania od pozostałych. Wiesz również, że nie obarczam Cię tym z powodu lenistwa czy strachu ale z przyczyn racjonalnych, bowiem w mojej obecności członkowie Zakonu zwykli być ostrożni.
         Zadanie, którego chciałabym, żebyś się podjął jest cięższe od pozostałych dlatego, że musi zostać wykonane potajemnie w trakcie trwania innej misji. Władze Waterdeep są skłonni zapłacić krocie za rozbicie bandy piratów łupiących statki na północnych szlakach. Jeden z naszych informatorów doniósł nam, że przywódca szajki ukrywa się w Luskan dlatego też chcę byś zorganizował całą wyprawę i przytransportował tego korsarza do mnie. Uwzględnij jednak kilka osób, które chcę żebyś zaangażował na pewno: Eskarina, Wetherwax, Calisto, Tyrlom, Eryk, Artilias, Berydon, Jesser. Tego ostatniego zrobię oficjalnym szefem tej wyprawy jednak to Ty masz manipulować całą jego pracą w taki sposób, żeby wszystko poszło zgodnie z planem. Jedna z tych osób sprzedaje nasze informację wewnątrz-organizacyjne. Dowiedz się kto to robi i pozbądź się go... najlepiej jakoś widowiskowo, na przykład używając naszych magicznych żagli (sugeruję poziom 3).
         Miej się jednak na baczności! Jeśli to Wetherwax, to młoda Esk na pewno jej pomoże. Jesser zaś w pojedynkę stanowi niemałe zagrożenie. Eryk jest ambitny i fascynuje się demonologią, i tylko on wie jak daleko może się posunąć kiedy zagrożone będzie jego życie. Tyrlom jest nowy i to od jego pojawienia zaczęły znikać dokumenty. Berydon jest bardzo bystry i zwykłą strategiczną wiedzę stawia na równi z magią. Jest jeszcze Calisto - młoda, piękna, ambitna, tajemnicza czyli cały zestaw wróżący kłopoty. Artilias może wygląda na fajtłapę ale kto wie co siedzi mu w głowie?
         Wiem, że informacje te Ci nie pomogą ale żywię szczerą nadzieję, że chociaż trochę ułatwią poszukiwania. Znajdź herszta i doprowadź go do mnie oraz zgładź zdrajcę przyjacielu.
         
                                                                                                               Z wyrazami szacunku
                                                                                                                                      Mhair"

        Za drzwiami dało się słyszeć szybkie kroki i z całą pewnością skierowane były do kajuty Veigara.

..............................................................................................................................................................

        - WYNOŚ SIĘ Z MOJEJ GŁOWY! - Krzyk paladyna rozdarł noc.
        - To ci nie pomoże mały rycerzyku... - Oznajmił grobowym tonem głos nieumarłego.
        Zygfryd rozejrzał się szukając gdzieś właściciela.
        - To bez celowe... Jestem TUTAJ. Powiedz magowi, że jeśli zawróci do Waterdeep zatopię wszystkie okręty i będę tańczył na zwłokach topielców. Ja i mój kompan. Czekaj... co robisz?!
        Rycerz roztrzaskał butelkę wody święconej na głowie i żarliwie zaczął się modlić. Nie minęła chwila gdy wszystko w koło znowu wrócił do normalności.
        - Gdzie Veigar? - Zawołał tropiciel z bocianiego gniazda.

..............................................................................................................................................................

      Veigar znajdował się dwa kroki od drzwi własnej kajuty, bo o krok od nich stał kapłan i zaczął rozmowę.

Zygfryd - 2012-01-07 22:57:07

Zygfryd długo jeszcze pozostawał w pozycji klęczącej i w pokorze wymawiał najdonioślejsze modlitwy jakie zdążył poznać w Zakonie ... Jeżeli dotychczas wahał się, czy aby na pewno konieczna jest współpraca z kapłanem Terrym, to zdarzenie rozwiało jego wątpliwości. Cóż, zdarzyło się coś o czym mógł dotychczas tylko pomarzyć, coś istotnego i za razem złowieszczego... Wreszcie "coś się dzieje" i wreszcie można zacząć prawdziwą walkę z siłami ciemności ...  Gdy tylko skończę tę wartę muszę porozmawiać z kapłanem, to nie tylko moja sprawa ...

(Jeżeli nie wydarzyło się nic ważnego w czasie mojej dalszej warty, przy najbliższej dogodnej sytuacji podchodzę do Terrego i proszę go o rozmowę na osobności)

- Czy mogę ci prawdziwie ufać mój drogi przyjacielu w wierze ??? Chcę ci o czymś ważnym powiedzieć, ale najpierw muszę mieć absolutną pewność, że ty i twoja przyjaciółka macie DOBRE intencje i służycie słusznej sprawie. Myślę, że czymś co skonsoliduje nasze przymierze będzie wzajemne przekazanie sobie dotychczas uzyskanych informacji (nie krzyw się tak, wiem że coś razem kombinowaliście w tej kwestii). Nasza współpraca jest niezbędna, na statku dzieje się coś naprawdę niedobrego ...

Terry Biggles - 2012-01-18 21:12:59

Terry powoli zaczął się zastanawiać, czy aby dobrze zrobił chowając piwo do plecaka, gdy korytarzu usłyszał kroki. Tylko nie Veigar. - pomyślał kapłan - w końcu tylko przełożonemu nie mógł zabronić wejścia do jego własnej kabiny. Prawdopodobieństwo tego, że kapitan opuści wartę było co prawda znikome, ale jasne wyrażenie swoich pragnień tak, by Lathander nie miał żadnych wątpliwości mogło tylko pomóc. Tylko nie Veigar, tylko nie V... - w tym momencie doskonały w półmroku gnomi wzrok odsłonił szczegóły kroczącej postaci.

...eigar.

    Kapłan skoczył na równe nogi - pośpiech był wskazany nie tylko dlatego, żeby dać buszującej w środku łotrzycy czas na zatuszowanie przeszukiwań, ale też ze względu na to, że mag szedł dosyć szybko. Gdyby Terry nie widział tak dobrze, Veigar mógłby po prostu przekroczyć go, wyłaniając się znikąd i bez problemów wejść do swej kajuty. Tak się jednak nie stało.
     Witaj, Veigarze. Przyszedłeś dowiedzieć się, co z naszą ukochaną Shyvaną. Dzięki bogu wszys... - zaczął w swoim stylu kapłan, gdy spostrzegł, że Veigar, kompletnie ignorując jego słowa, próbuje go staranować. W ostatniej chwili Terry spróbował odepchnąć maga lecz tylko odbił się od niego i wylądował na ścianie. Droga do kajuty stała otworem - do tak niespodziewanego wejścia Veigara do swej sypialni Terry nie mógł jednak dopuścić. Nie można! Ona musi odpoczywać! Wracaj na wartę, tu wszystk... - zaczął, próbując dostosować ton tak, by usłyszała go Shyvana, ale nie pobudzić pozostałych załogantów. Veigar nic sobie z tego nie robił i zaczął sięgać za klamkę. Lathanderze wspomóż - pomyślał Terry, bo do głowy przychodziło mu już tylko jedno rozwiązanie - atak. Plecami odbił się od ściany i wykorzystując całą swoją siłę naparł na maga, próbując jednocześnie objąć go rękoma. Terry nie miał szans złapać Veigara - improwizował, a to nigdy nie było jego mocną stroną, zwłaszcza w walce. Ręce jak zwykle mu się poplątały i zamiast zewrzeć się w żelaznym uścisku, oplatając przeciwnika, zaplątały się jego obszerną szatę. Rozpęd zrobił jednak swoje - Terry odbijając się od ściany wycelował dobrze i całym ciężarem ciała staranował maga, przyciskając go do drzwi, jednocześnie powodując spory hałas. Jeśli to nie ostrzeże Shyvany, to nie wiem co zdoła - pomyślał Terry, oczekując riposty maga - szarpnięcia, czaru, okrzyku lub przynajmniej odepchnięcia z pobłażliwym "Co robisz, idioto!".
    Nic takiego jednak się nie stało - Veigar niewzruszony pociągnął za klamkę i wszedł do kajuty.
    Mag rozejrzał się po pokoju, w którym wszystko było tak, jak należy. Shyvana leżała na łóżku i spała, jakby nic sie nie wydarzyło, a wszystko inne w kajucie wyglądało tak, jak przed wyjściem Terrego. Ufff - zdążył pomyśleć kapłan, gdy mag obrócił się, chwycił za szatę gnoma i zaczął wciągać go do pokoju. Terry zdziwił się, nie stawiał jednak oporu. Cholera, jak ma do mnie jakieś "ale" - a po tym ataku ma na pewno - to czemu nie gada ze mną przed kajutą? - pomyślał kapłan.  Może chce przekazać mi coś poufnego? Lepiej wybadać sytuację, zobaczymy, co z tego wyniknie - w razie czego jest jeszcze Shyvana - stłumił wątpliwości i wkroczył w mrok pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Olimpius - 2012-01-25 11:52:23

- Nie musisz już udawać, że śpisz. - Zaczął Veigar zwracając się do Shyvany. - Czytałaś list czy zaglądałaś do pudełka?
        Dyplomatka usiadła niepewnie i spojrzała w oczy maga. Nie ulegało wątpliwości, że ktoś doniósł mu o tym co tutaj robi, a przecież wiedział o tym tylko kapłan. „Sabotaż?” - Pomyślała. Jednak Veigar szybko wyprowadził ją z błędu.
       - Alarmy Tenori sprawdziły się fenomenalnie... Nie bez powodu przecież poprosiłem Kapitana, żeby w pierwszej kolejności udostępnił to pomieszczenie właśnie jej. Wracając jednak do twoich lepkich palców. List czy zawartość?
      Terry i Shyvana spojrzeli po sobie. Kapłan starał się ukryć napięcie, które z kolei świetnie maskowała dyplomatka.
       - List. - Odparła.
       Mag podszedł do drzwi i delikatnie je uchylił. Rozejrzał się na korytarzu i ponownie je zamknął.
       - Czyli wiecie już, że nie jestem tutaj tylko po to, by przewodzić tej całej zbieraninie ale mam też za zadanie zdemaskować zdrajcę... Widzę tylko dwa wyjścia z tej sytuacji. Jedno z nich polega na tym, że uciszę was raz na zawsze a druga, że nikomu nic nie powiecie i w razie czego pomożecie zabić sprzedawczyka. Co wybieracie?

jednabrew - 2012-01-26 18:34:01

Nie bierz sobie do serca tego drobnego incydentu. Zdecydowałam się na to przeszukanie, bo obawiałam się o siebie i swoich towarzyszy. Ta sprawa od początku była podejrzana. Ale to już nie ma znaczenia. Jeśli zdrajca ma zostać pokonany, trzeba zmobilizować wszystkie siły - zabijając nas tylko ułatwisz jego zadanie. - odparła półelfka starając się uważnie dobierać słowa.
Swoją drogą, przemyślne te alarmy... W życiu nie widziałam tego czaru dostrojonego do tak niewielkiego obszaru. Skoro miałeś większe zaufanie do tej nadętej bardki, myślę, że teraz zrozumiesz brak zaufania z mojej strony, który pokierował moimi działaniami. - dodała po chwili, po czym przybrała maskę obojętności, wyczekując reakcji maga

Olimpius - 2012-02-01 10:45:08

- Chyba nie mam specjalnego wyboru, prawda? - Złość szybko ustąpiła zmieszaniu. - Od początku prześladuje mnie pech i bolesne konsekwencje "rozsądnych" decyzji.
        Veigar przeszedł wzdłuż półek z książkami i usiadł koło Shyvany. Wbił wzrok w podłogę, wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać:
         - Mogłem nie zgadzać się na dziewięć okrętów. Pomijając kolosalne koszty na jakie naciągnąłem Zakon, to w jaki sposób mam teraz przejść niezauważenie na inne statki i wybadać kto mógł zdradzić? Kierowałem się bezpieczeństwem członków bractwa, bo myślałem że sprzedawczyk będzie próbował skorzystać z okazji, żeby zabić tak wielu członków na jednym okręcie. Sam sobie zabiłem ćwieka. Jakby tego było mało pojawiły się Sahuagainy i podobno jakiś nieumarły, którego ktoś musiał wprowadzić na statek. A teraz jeszcze wasza ciekawość...
        Mag był zmęczony ale po tym co powiedział zrobiło mu się trochę lżej. Zmarszczył czoło i spojrzał przed siebie na kapłana.
        - Skoro wiecie już tyle... Po krótkiej obserwacji postawiłbym na Wetherwax i Eskarinę. Opiekunka młodej Esk bardzo stanowczo dała nam do zrozumienia, że chce płynąć z tyłu razem z Esk. Wyobraźcie sobie jakby teraz zaatakowali nas piraci. Jesteśmy w kleszczach... I jeszcze jedno: Jeśli jakimś cudem uda nam się dopłynąć do Luskan to w gospodzie "Zmrożone czuby" spotkamy się z moją agentką. Jest wojowniczką wyznającą Pana Poranka a na imię ma Leona. Zajęła się szybką ewakuacją w momencie jak pochwycimy Lorda Piratów.
       Mag uśmiechnął się tak, jakby próbował sam siebie przekonać, że dobrze zrobił mówiąc wam o tym.
       - A teraz jeśli pozwolicie położę się w końcu spać.

Terry Biggles - 2012-02-01 12:30:32

Terry był totalnie zaskoczony:
    - Co... co ma oznaczać to "postawiłbym na Eskarinę". Będziemy tu urządzać jakieś wyścigi, a ta dziewczynka w rzeczywistości jest koniem calimshańskiej krwi (co obecnie by mnie już chyba nie zdziwiło)? Wyjaśni mi ktoś, co się tu, na Wschodzące Słońce, dzieje?
     Kapłan był wzburzony i miał prawo tak się zachowywać. Wyglądało na to, że jego przewidywania dotyczące drugiego, czy po tej rewelacji o piratach nawet trzeciego dna misji zaczęły się ziszczać. Mimo to potrzebował jeszcze informacji... a tej dostarczyła mu Svyvana, bez słowa podając mu list, wyciągnięty nie wiadomo skąd. Terry szybko przejrzał jego treść, a gdy skończył, mógł zrozumieć chociaż ostatnie wydarzenia i słowa Veigara - ogólna sytuacja skomplikowała się bowiem jeszcze bardziej. Terry oddał list magowi i przemówił:
   - Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, by dziewięcioletnia dziewczynka była zdolna do wykradania informacji i takiego oszustwa. To po prostu tak nie działa. Jedyne, co mogłoby się wydarzyć, to działanie pod wpływem tej babci... Weatherwax?... ale to też nie wydaje się możliwe. Pomyśl, Shyvano (to ty reprezentujesz tu kobiecy punkt widzenia) - masz bardzo uzdolnioną wnuczkę, dzielącą twoją pasję, którą możesz bardzo wiele w tej pasji nauczyć. Wydaje mi się, że wtedy nie widzisz nic poza nauką wnuczki - co miałabyś do zyskania, zdradzając organizację, która ci w niej pomaga? Ja mimo wszystko "postawiłbym" - tu kapłan wymownie spojrzał na Veigara - na któregoś z dwójki Berydon - Eryk, ale tylko ze względu na to, że potrafię sobie WYOBRAZIĆ motywy takiego ich działania. Mimo wszystko potrzebujemy więcej dowodów. Spróbuję wymyślić jakiś fortel.
    Kapłan zakończył swój wywód, ale ponieważ żadna z osób w pokoju nie kwapiła się do dyskusji, podjął dalej:
    - Jesteście zmęczeni i macie do tego prawo. Połóżcie się, a lepiej będzie nam wszystkim myśleć po odpoczynku. Ja wyjdę dokończyć wartę. Dobranoc. - dodał i skierował kroki w stronę drzwi.
    - Aha - wtajemniczę w to Zygfryda. - rzucił na odchodne - Przyda nam się świeże spojrzenie... i świadoma pomoc, gdy przyjdzie co do czego. Szczerze mówiąc, jeśli jesteście pewni czyiś motywów, to lepiej ich wtajemniczyć. Gdy zacznie się... jak to mówią młode gnomy - rozwałka? - lepiej będzie mieć zorientowanych sojuszników. Niech Lathander rozświetla wam sny
    Podczas drogi na pokład Terry rozmyślał jeszcze nad sytuacją. Hmmm... Może dlatego Veigar zatrudnił kompletnych żółtodziobów, by być nas pewnym. By mieć ludzi spoza organizacji, spoza układów... Ale czemu nie zatrudnił najemników? Eh, trzeba będzie jeszcze trochę podrążyć. Poza tym całyczas pozostaje kwestia tego ładunku....

-------------------------------------------

    Kapłan wyszedł na dek, mając głowę cały czas zaprzątniętą myślami o intrygach. Z radością spostrzegł, że sytuacja na pokładzie nie zmieniła się, ruszył więc do paladyna, który modlił się na burcie. Wyglądał trochę dziwnie...

    Gdy tylko kapłan podszedł do Zygfryda, ten szybko poderwał się na nogi i zaczął mówić o ataku na siebie. Relacja zjeżyła włosy na głowie Terrego. Zastanowił się, co to mogło być.

Olimpius - 2012-02-17 13:37:28

Veigar nakazał Shyvanie udać się na spoczynek do wspólnej kajuty i tam wypocząć do rana a sam ułożył się na zagrzanej przez nią koi.
       Reszta nocy upłynęła spokojnie i nic więcej nie zmąciło spokoju na Widmowej Łodzi. Wartownicy udali się na zasłużony odpoczynek mijając w drzwiach dopiero co obudzonych członków załogi. Veigar wraz z Kapitanem Bredem pisali coś pieczołowicie na pokładzie statku wymieniając przy tym różne uwagi. W końcu mag zwinął pergamin i poprosił Olijusa aby ten wystrzelił wiadomość do Jessera. Majtkowie patrzyli podejrzliwie na zwerbowaną grupę Członka Zakonu i w miarę możliwości trzymali się od nich z daleka.
      - Cudowny poranek! - Ogłosiła Tenori gdy tylko wychynęła spod pokładu. - Ale cóż to? Czy to nie woń złodziejskiego pomiotu?   
      Jugo i Bombos zanieśli się śmiechem gdy Bardka zaczęła parodiować dumny krok dyplomatki a po chwili sięgnęła do kieszeni jednego z krasnoludów.
      - Nikt nie prosił o cyrk! - Warknął gnom. - Zabierz się do swoich obowiązków lub wracaj pod pokład!
      Tenori wykonała ostentacyjny ukłon i poszła z krasnoludami na dziób statku.

................................................................................................................................................................

      Słońce były już u szczytu gdy Jasser rozkazał wszystkim zwolnić.
      - Veigar i Calisto! Sprawdźcie to!
      Kapłan dyplomatka i paladyn wyszli już na pokład by zaczerpnąć nieco powietrza. Zbliżyli się do dziobu by zobaczyć, że z wody wystaje długi kamienny pal w odległości okołu czterystu metrów.
      - Kapitanie. - Powiedział niepewnie Veigar. - Podpłyniemy z lewej strony. Proszę wydać rozkaz sternikowi.
      Głos Breda wypełnił statek a polecenie zostało natychmiast wykonane. Zostawiając za sobą pozostałą flotę, „Widmowa Łódź” i „Wędrowiec” zbliżali się ku palowi.
       -Dziwne. - Rzekł gnom gdy podpłynęliście na odległość pięćdziesięciu metrów. - Ten słup jest wyciosany rękoma i wygląda jakby został tu wbity celowo. Ile on musi mieć wysokości?
Jednak Olijus nie dał mu czasu, żeby się nad tym zastanawiał za długo...

http://www.youtube.com/watch?v=oviWNi25pcg

    Tropiciel przyłożył dłoń do czoła i zamrugał. Spróbował wyostrzyć nieco wzrok, żeby być pewnym tego co widzi. W końcu rozpoznał wzór na żaglach zbliżających się okrętów.
        - PIRACI! PIRACI! PIĘĆ OKRĘTÓW ZMIERZA W NASZYM KIERUNKU!
        - JESSER! PIRACI! FORMUŁOWAĆ SZYK! - Ryknął Veigar wzmocnionym głosem.
         Oba statki pospiesznie wracały do pozostałych okrętów a wśród załogi zrobiła się bardzo nerwowa atmosfera. Działa zostały wytoczone a ci, którzy zostawili swój sprzęt w kajucie szybko zbiegli pod pokład.
         - Poziom 2? Co się dzieje do cholery? - Zaklął mag patrząc na „Wilkołaka morskiego”, który... zaczął się unosić w powietrze a jego żagiel  migotał na przemian, na kolor zielony i złoty. - Zaraz wrócę! Jest jeszcze trochę czasu, żeby przygotować się do nadchodzącego star...
         Salwa, wypuszczona przez jeden z okrętów formułujących szyk, zagłuszyła końcówkę zdania maga.
         - POZIOM 3! - Padło na jednym z okrętów. Żagiel na „Wodnej zmorze” zrobił się srebrny jak tarcza. - Wybaczcie mi moje maniery ale piraci są o wiele lepiej płacącymi pracodawcami niż Zakon.
         Veigar spojrzał lekko zdziwiony i mruknął: „Berydon”.
          - Nie atakować! Berydon odgrodził siebie, Eskarinę i Wetherwax od nas magiczną ścianą! Każdy atak...     
          - POZIOM 1! - Z wilkołaka morskiego wyleciał promień, który ugodził w jakąś niewidzialną barierę wzburzając tym samym wody. Ogromna fala, która pojawiła się przez ogromną siłę wybuchu zaczęła zbliżać się do nieukończonej formacji.
          Uderzenie było bolesne ale bardziej zabolał fakt, że fala porozrzucała statki w różne strony całkowicie niszcząc szyk.
          - TYRLOM NIE ŻYJE! POWTRZAM TYRLOM PADŁ! - Statek Tyrloma znajdował się zbyt blisko promienia i wybuch rozerwał na strzępy, i tak już podziurawioną, burtę. „Tyrlom” powoli schodził na dno.
          - Poradzimy sobie ze zdrajcą. - Padło ze statku, na którym znajdowała się Wetherwax. - Zniszczcie piratów. ZA ZAKON!
         - O tak... O mało zapomniałem... - Odezwał się Berydon. - W sumie powinienem to zrobić na początku, żeby nieco uniemożliwić wam komunikację ale jak to się mówi... Lepiej późno niż wcale.
          Ogłuszający pisk wdarł się do uszu wszystkich w promieniu siedmiuset metrów powalają wszystkich na ziemię, (Nie, nie wyszedł wam rzut obronny) a kiedy zaczęliście się podnosić z desek, piracie gotowali się już do abordażu. Ostatnim rzutem oka na trzy statki walczące ze sobą za ścianą mocy zarejestrowaliście fakt jak załoga Berydona wtargnęła na statek Eskariny. Po chwili „Magiczna armata” i „Wodna Zmora” wybuchły a siła eksplozji podniszczyła statek Wetherwax.
          W tej właśnie chwili „Widmowa Łódź” gościła już na swoim pokładzie kilkoro piratów a jeden, pysznie ubrany, skłonił się nisko i z uśmiechem na twarzy powiedział „Rycerzyk jest mój.”

jednabrew - 2012-02-23 20:17:33

Łotrzyca nie podnosząc się z pokładu spróbowała otrząsnąć się ze stanu ogłuszenia na tyle, by wypatrzyć stosowną kryjówkę (na przykład szalupę, jakieś rupiecie składowane na pokładzie, itp.) , skąd mogła by nękać nieostrożnych piratów niespodziewanymi, szybkimi atakami.
To wszystko dzieje się za szybko. Zdrajca uprzedził nas, teraz przetrwanie będzie sukcesem. - pomyślała półelfka, znajdując nawet w takiej chwili czas na rozważania. Szybko porzuciła jednak pesymistyczne myśli i postanowiła skoncentrować się jedynie na działaniu.

Olimpius - 2012-04-05 19:27:53

http://www.youtube.com/watch?v=tvriqdS3vsc

Kapłan szybko przeliczył jakie szanse będą mieć w tym starciu. Tenori i krasnoludy stali przy wejściu do kajut i raczej nie będą w stanie dobiec pod maszt w szybszym czasie od piratów. „Ja, Zygfryd, Shyvana, Veigar, Olijus w bocianim gnieździe i Ellis... Ellis?!” Oczy kapłana były utkwione w przybitą bełtami do masztu postać. Możliwe, że udało się jej jakoś przetrwać ogłuszający dźwięk i gdy piraci zbliżyli się do statku stawiała opór... Niestety bezskutecznie.
     Shyvana upatrzyła sobie sporej wielkości, opróżnioną beczkę stojącą zaraz pod bocianim gniazdem ale piraci zareagowali szybciej. Siedmioro korsarzy przystąpiło do ataku koncentrując się na najbliższych celach. Dwóch z nich pobiegło na lewo w stronę chronionej przez krasnoludy bardki natomiast pozostała piątka, w tym herszt, skierowali swe ostrza w stronę paladyna. Ciosy spadały zewsząd nie dając Zygfrydowi ani chwili wytchnienia, ani możliwości ataku. Shyvana podjęła próbę i zręcznie wskoczyła do kryjówki. Nie tracąc czasu wyjęła łuk, wstała i posłała strzałę w plecy jednego z piratów, który osaczał rycerza. Korsarz wygiął się do tyłu chcąc sięgnąć strzały i wtedy ostrze paladyna rozcięło mu gardło. Ten manewr kosztował go jednak kilka ran od pozostałych napastników w tym jedno bardzo bolesne cięcie w bok.

„Daj mi mocy Światły Panie,
      pomóż mi, nie mogę sam,
      teraz proszę o leczenie,
      nie zadanie lekkich ran.”

      Dłonie kapłana zajaśniały niebieskim światłem gdy przyłożył je do rany Paladyna, a po chwili rana przestała krwawić.
    Krasnoludy w mig uporały się ze swoimi oponentami i już mieli szarżować w piratów pod masztem, gdy...
Sahuaginy! - krzyk Tenori wpadł do uszu ludzi na statku
      Veigar pobiegł na mostek i używając zmienionego głosu komunikował się zresztą kapitanów, żeby zorientować się jak wygląda sytuacja na pozostałych okrętach.
   
    Sahuaginy wzięły w kleszcze kapłana a ten sparaliżowany strachem nawet nie zauważył kiedy wczepiły się w niego ostre zęby i pazury. Ledwo żywy wyrwał się z uchwytu i odbiegł w stronę dwóch pędzących, rządnych krwi krasnoludów. Shyvana zaryzykowała kolejny strzał chybiając o cal ucho pirata. Ten zareagował natychmiast i jednym skokiem znalazł się tuż przy beczce jednocześnie zamierzając się w bok dyplomatki. Jedynym wyjściem było schować się szybko do beczki ale to oznaczało też drogę bez wyjścia. Nie miała wyboru. Pirat zaśmiał się ochryple i uniósł sejmitar obiema rękami tak jak to czynią rycerze chcący dobić leżącego przeciwnika. Macając dno beczki Shyvana znalazła niedużą klepkę i w ostatnim momencie zdołała osłonić nią pierś przed ostrzem. Deska jęknęła od uderzenia opluwając twarz dyplomatki kilkoma drzazgami. „Jeszcze jeden mocny cios i jest po mnie.” Podsumowała. Pirat odchylił się by ponownie uderzyć. Strzała wbiła się między palec serdeczny i wskazujący prawej dłoni Shyvany. Ta zdziwiona spojrzała w górę i zobaczyła przepraszający wyraz twarzy Olijusa, który naciągał kolejną strzałę.

      -POZIOM 5! - Chłopięcy głos wpadł do uszu walczących. Kilkadziesiąt metrów od „Widmowej Łodzi” żagiel Eryka zabłysnął białym światłem i po niecałej sekundzie wybuchł niszcząc doszczętnie „Syrenę” i okręt piratów. Szanse na wygraną zmalały.

    Pirat chcący wbić po raz drugi ostrze w dyplomatkę zachwiał się ale czym prędzej złapał równowagę i znowu uniósł broń. Shyvana czekała na nieuniknione. Uderzenie nastąpiło ale było bardziej jak cios maczugą niż sejmitarem. Dyplomatka otwarła oczy i zobaczyła odciętą głowę pirata, która po odcięciu od reszty ciała musiała wpaść do beczki.

          Zdekapitowanie jednego z piratów dało Zygfrydowi nowe siły. Sahuaginy zdawały się atakować wszystkich ludzi na statku bez względu na to czy to piraci czy nie. Paladyn poruszał się powoli tak, żeby potwory morskie miały bliżej w swoim zasięgu korsarzy niż jego i ta taktyka zdawała swój egzamin... Do czasu kiedy krasnoludy nie wkroczyły w ten zabójczy krąg. Pozostali przy życiu piraci zaczęli się wycofywać ale strzały Olijusa godziły w nich raz po raz przez co do krawędzi burty dotarł jedynie herszt. Żeby uniknąć kolejnej strzały wskoczył do wody gdzie pochwyciły go czekające na dole potwory. Terry ociekający krwią przysiadł przy maszcie wymawiając ponownie formułę leczenia lekkich ran. Sahuaginy wyparte zostały z powrotem do morza i sytuacja na „Widmowej Łodzi” uspokoiła się.

      Veigar rozkazał sternikowi zmierzać w stronę obleganego przez piratów statek Calisto, którego kapitan padł na początku bitwy. Bohaterowie na „Widmowej Łodzi” zebrali się w jedno miejsce i kiedy tylko byli w odpowiedniej odległości od statku kapitana Funga, Terry wyrecytował:

„Walcząc w dobre imię sprawy,
pobłogosław Panie nas,
nie ma czasu na zabawy,
Czas najwyższy zgładzić was!”

        Calisto i czterech jej ludzi zostało przypartych do masztu. Dwóch hersztów i ich ludzie doskonale poradzili sobie w rozbiciu głównych sił na tym statku zaczynając od wyeliminowania kapitana Funga. Teraz pozostała już tylko Calisto.

„Strach, zabójstwa, ciemność, zbóje,
to uroki naszej nocy,
zobacz jak Cię potraktuje,
karmiąc pocisk mojej mocy”

          Z palców czarodziejki wystrzeliły dwa pociski jarzące się srebrną barwą, które ugodziły w twarz jednego z piratów. Ten padł na pokład skowycząc z bólu ale reszta piratów zdawała się nie zwracać na to uwagi i kilkoma szybkimi atakami położyli dwóch obrońców młodej magini.
    Shyvana pierwsza przeskoczyła na „Wędrowca” i upadła cicho jak kot, tak że żaden z piratów nawet nie zauważył jej obecności. Szybkim ruchem wbiła sztylet w plecy jednego z korsarzy. Obfita ilość krwi wydostająca się z rany zaczęła wsiąkać w deski pokładu ale jego już to nie obchodziło – był martwy. Jugo nie doskoczył do burty. Odbił jak włochata kulka i wpadł do wody gdzie szybko schwyciły go błoniaste łapy. Bombos nie zastanawiał się długo i z wyciągniętym młotem skoczył za swoim towarzyszem. Zygfryd dołączył do Shyvany i uderzał z prawdziwą rycerską mocą nie dając ani chwili na ofensywę jednemu z hersztów.         Dyplomatka z podziwem obserwowała tą nierówną walkę ale robiła to o sekundę za długo. Ostrze jednego z sejmitarów wbiło jej się płytko pod żebra wytaczając klejącą się krew. Osunęła się na kolana przekonana, że to jej koniec; że tak rzadko zdarzało jej się być nieuważną, a mimo to zdekoncentrowała się o jeden raz za dużo. Trójząb świsnął jej nad głową i przebił pirata na wylot. Potwór, który go dźgnął był większy od tych na   „Widmowej Łodzi” i syczał z ogromną satysfakcją gdy zabił człowieka.
      Calisto skorzystała z chwili nieuwagi przeciwników, którzy ze strachem spoglądali na bestię i popędziła w stronę burty. Skoczyła wyjątkowo zręcznie na pokład „Widmowej łodzi” ale zrobiła to wprost pod nogi potwora, który zajmował tutejszą brygadę.
         Jugo i Bombos właśnie wgramolili się z powrotem na pokład wspinając się po linie, którą spuściła im Tenori.
       -Shyvana ma problem! - Powiedział ociekający wodą Jugo. - Pomogę jej a wy zajmijcie się tymi tutaj.
Nie czekając na przytaknięcie Jugo wziął rozpęd i skoczył. Po drugiej stronie wielki Sahuagin dostrzegł go i zanim krasnolud dotknął statku, ten wystawił swój trójząb. Jugo nabił się na broń i cicho jęknął. Jego oczy zaszły mgłą i zawisnął bezwładnie. Był martwy.
      -NIE! - krzyknęła Tenori i wyjęła swoją kuszę.
Bombos zaszarżował na ostatniego z oponentów i płynnym ruchem zmiażdżył mu młotem błoniastą stopę.     Calisto wstała szybko, zrobiła krok w tył i wyjęła spod płaszcza małej wielkości kawałek drewna. Zamierzając się nim w żagiel statku Kapitana Funga powiedziała:
POZIOM PIĄ...
     -Ani się waż! - Obok Calisto stała Tenori z nienawiścią w oczach, która celowała jej kuszą w skroń. - Tam jest jeszcze Shyvana.
     Zygfryd robił co mógł żeby utrzymać potwory i piratów z daleka od Dyplomatki ale siły powoli już go opuszczały. Zdecydował się na pewien pomysł, który w większej części nie miał szans powodzenia. Złapał mocno Shyvane i wraz z nią skoczył w stronę „Widmowej Łodzi”. Udało się. Sahauginy i piraci wycięli się wzajemnie.

     Ledwo dysząc kapłan udzielił pomocy Dyplomatce. Calisto zbliżyła się do niej i rzekła:
     -Podziękuj Bardce. Tylko dzięki niej jeszcze żyjesz.
     -Nie dziękuj. - Wtrąciła od razu Tenori. - Chcę żebyś żyła i mogła odpowiedzieć przed Radą Watterdeep za śmierć mojego towarzysza. Mam nadzieję, że zgnijesz w więzieniu.


................................................................................................................................................................


       Od dwóch dni atmosfera na okrętach była bardzo ponura. Wielu ludzi padło w tej bitwie morskiej a ocaleni wcale nie wyglądali jakby byli zadowoleni z tego, że żyją. Veigar przyjrzał się bliżej palowi, który wystawał z wody. Został użyty jako punkt teleportacyjny dla statków pirackich. „Widmowa Łódź”, „Wilkołak Morski”, „Wędrowiec” to jedyne statki, które po starciu nadawały się do dalszej drogi a lojalny sprawie mag nie miał zamiaru zawracać.

jednabrew - 2012-04-07 20:16:40

Shyvana postanowiła nie odpowiadać na zaczepki i pogróżki nadętej bardki. Po tym jak łotrzyca zaprezentowała się w bitwie moment nie był odpowiedni. Lepiej w takiej sytuacji wykazać się cierpliwością godną elfich przodków.

Terry Biggles - 2012-04-08 20:34:23

Patrząc na morze Terry z rozrzewnieniem wspominał Waterdeep. Wypłynęli z tego portu zaledwie tydzień (?) temu, ale kapłanowi wydawało się, że rejs trwa co najmniej 3 miesiące. W tym czasie wydarzyło się tyle, że przygód wystarczyłoby na życie trzech porządnych, spokojnych gnomów. Na niego wszystko spadło w trzy dni.

Zaczęło się od tej walki. Terry musiał przyznać przed samym sobą, że niewiele z niej pamiętał, choć wiedział, że sprawił się w niej bardzo dobrze, wykorzystując do maksimum swój skromny potencjał, ratując towarzyszy w naprawdę beznadziejnych sytuacjach. Mimo to nikt tego nie dostrzegał - wszyscy wokół jakby go ignorowali i sam zaczął się zastanawiać, czy nie zamienił się w międzyczasie w paczkę z bandażami. Z drugiej strony, patrząc na to, co chcą zrobić Shyvanie, może to i dobrze, że mnie nie widzą? - powtarzał sobie w duchu, zajmując się rannymi w zaciszu kajut na poszczególnych okrętach.

Potem nadeszły inne, nie mniej traumatyczne dla kapłana przeżycia. On, który jeszcze 3 dni temu był człowiekiem, który nigdy nie widział martwego człowieka (wszystkie uroczystości pogrzebowe jakoś go zawsze omijały), teraz musiał wyprawić tyle pogrzebów, że nie mógł nawet spamiętać ich liczby ani, co gorsza, zabitych, których odsyłał w ostatnią drogę. Dobrze, że chociaż sytuację rannych opanował na tyle, by oddalić od nich widmo śmierci - następnych strat mogłaby nie udźwignąć cała wyprawa.

Przy każdym pogrzebie trzeba było też powiedzieć kilka słów, ale Terremu, który nigdy nie miał problemów z przemawianiem, teraz słowa więzły jakoś w gardle. Dodatkowo czuł, że atmosfera na okrętach pogarszała się z każdą godziną. Jestem kapłanem, powinienem jakoś wlać otuchę w serca towarzyszy - powtarzał sobie, ale też jakoś nie mógł znaleźć okazji, by do wszystkich przemówić. Jedyną trudną rozmowę odbył z Veigarem. Powiedział mu, że ludzi jest za mało, by w pełni obsadzić 3 okręty (przypis - jeśli tak nie jest, to oczywiście cofam) i że w obliczu możliwych dalszych ataków (również od strony tajemniczych nieumarłych) powinni się chyba zdecydować na przegrupowanie, ponowne rozmieszczenie pozostałych zapasów i towarów oraz zatopienie jednego czy nawet dwóch okrętów. Mag powiedział wtedy, że się zastanowi, choć kapłan wątpił, by Veigar w obecnym stanie mógł cokolwiek gruntownie przemyśleć i Terry wcale się temu nie dziwił - Veigar musiał przechodzić przez ciężki okres.

Kapłan ostatni raz rzucił okiem na spokojne teraz wody i odwrócił się od relingu. Miał w końcu jeszcze jeden obowiązek do spełnienia. Jeden czyn, by ostatecznie zostawić bitwę za sobą...

- Dobra, szczury lądowe! - krzyknął do zgromadzonych towarzyszy - Mamy tu nasze korsarskie łupy, zrabowane wprost ze stygnących ciał tych, którzy byli na tyle głupi, by stanąć na drodze naszej krypy, a których teraz ogryzają rybki! Wszystko to pirackim prawem należy teraz do nas! HA! - krzyknął kapłan, tryumfalnie wysypując zawartość worka na pokład. Z wartościowych rzeczy, na deskach znalazły się naszyjnik oraz sakiewka z 44-ema sztukami złota. Terry, gdy worek się opróżnił, dorzucił do tego jeszcze nieźle wykonane trójząb i sejmitar oraz ponownie zaczął mówić. - Wszyscy bili się zażarcie, więc złoto chcę podzielić po równo - kto się nie zgadza, tego zaraz wyrzucimy za burtę, by zwiększyć stawkę! [tych, którzy przeżyli, jest o ile dobrze liczę 6, więc wychodzi po 7 SZ na głowę plus 2 dla organizatora :D] - Poza tym trza dać ten sejmitar naszemu zabijace, Zygfrydowi, który dość dobrze posługuje się tą brzytwą, a stara stępiła się już na głowach wrogów - a chyba nie chcemy słyszeć znowu tego cholerrrrrrrrrrnego ostrzenia! HA! Co do reszty - chcę to zatrzymać i sprzedać w najbliższym porcie, a złoto rozdać znowu po równo. [chyba, że naszyjnik jest magiczny, co uprzednio sprawdziłem, łącznie ze szkołą magii - w takim wypadku mówię, że trzeba go dalej zbadać] - Macie jakieś pytania i zażalenia, wymiociny mewy!?

- No, ja mam dwa. - zgłosiła się Tenori. - Po pierwsze, czy możesz zacząć gadać normalnie? Od tygodnia jesteś na morzu, a zachowujesz się, jakbyś był bękartem największego herszta piratów w Faerunie. Rozumiem, że jest ci ciężko, ale trochę przyhamuj... a to od razu wiąże się z tym drugim pytaniem - Tenori spojrzała prosto w twarz kapłana - Czy możesz ściągnąć tę cholerną przepaskę na oko?!

Zygfryd - 2012-04-10 19:35:18

Zygfryd stosunkowo szybko dochodził do siebie po ostatniej potyczce, tłumacząc sobie, że w końcu do tego musiało dojść ... i w gruncie rzeczy był na to gotowy. Z jednej strony cieszył się, że wreszcie coś naprawdę konkretnego zaczęło się dziać (niezbyt dobrze czuł się na statku w atmosferze ciągłych domysłów i gierek, jakie wprowadzał sam Veigar), z drugiej jednak żałował poległych towarzyszy i poniesionych przez ekspedycje strat. Po czasowej refleksji, wreszcie miał moment aby omówić sprawę, która trapiła go od kilku dni ... Teraz już wiedział do kogo się zwrócić i komu zaufać ...

(Szukam kapłana i proszę go o rozmowę na osobności, względnie w towarzystwie dyplomatki)

-Więccc ... trochę się "zagotowało" na tej części morza. Ale nie o tym chciałem mówić ... Pamiętacie jak prosiłem was o potwierdzenie waszych dobrych intencji i o to czy mogę wam w pełni zaufać ??? Otóż wtedy nie byłem pewny z kim mam do czynienia i jakie są zamiary osób na statkach ... ale teraz już wiem żeście prawi ludzie i wypada mi tylko przeprosić za moją nieufność. Do rzeczy ... Otóż niespełna kilka (?) dni temu, mniej więc w tym samym czasie gdy po raz pierwszy zaatakowały nas SAHUAGINY, znalazłem w moim ekwipunku zielony kamień, pewnikiem szmaragd (o ten - pokazuje go przyjaciołom), sęk w tym że nie pamiętam, abym go wcześniej tam widział. Pakowałem się jak zwykle bardzo sumiennie i jestem niemalże pewny, że go tam nie było. Początkowo myślałem, że może w Waterdeep jakiś handlarz przypadkowo umieścił ten minerał wraz z innymi rzeczami, które u niego nabywałem ... ale ta opcja odpada, bo handlarzem był kowal ... a u nich raczej można spotkać stal lub złoto ... Jednak to nie martwiło mnie najbardziej ... bałem się że szmaragd może mieć coś wspólnego z wszechobecnymi intrygami lub wcześniej wspomnianym atakiem i nieumarłymi (?). Wybaczcie jeszcze raz, ale w tamtym momencie nie mogłem się z nikim konsultować ... po prostu miałem zbyt duże obawy co do waszych intencji i sam chciałem rozwiązać tę sprawę ... a potem  już nie było na to czasu przez wiadomą sprawę ... Co o tym sądzicie ??? Proponuje przebadać kamień pod względem magii ... sam niestety nie mogę tu wiele poradzić. I kolejne od razu narzucające się pytanie - jaki związek ma to ze mną, z tą ekspedycją ??? Czy to kolejna ze sztuczek Veigara lub jego wrogów ??? Sam nie wiem, może jestem przewrażliwiony, ale ta rzecz nie daje mi spokoju ... Proszę o pomoc i radę.   

Terry Biggles - 2012-04-11 19:26:42

Kapłan ostrożnie wziął pokazywany mu kamień i porządnie mu się przyjrzał. Niestety - mimo, że jego rasa słynęła z wydawania na świat najlepszych jubilerów, jakich nosił Faerun, Lathander poskąpił mu daru oceniania wartości i piękna szlachetnych kamieni. Prawdę mówiąc, wina w tym względzie leżała również po stronie Terry'ego - kiedy jego ojciec zajmował się sprzedażą i obróbką tych skarbów, on zajmował się kupieckim wozem. Jak zawsze zresztą.
- Niestety, o samym kamieniu nie mogę powiedzieć zbyt wiele - westchnął Terry, oddając szmaragd paladynowi. - Mogę jednak zrobić to... (rzucam wykrycie magii, koncentrując się na szkole ew. magii)

Kapłan odchodzi od paladyna, rzucając jakąś wymówkę i prosząc do siebie Shyvanę. Będąc poza zasięgiem słuchu paladyna, mówi jej:
- Nie wyczuwam od szmaragdu żadnej magicznej aury. Są dwie możliwości - albo aurę tę ukryto przed wzrokiem prawych sług Pana Poranka (zapewne w jakichś niecnych celach), albo aury tej zwyczajnie nie ma. W obu przypadkach rekomenduję jak najszybsze pozbycie się kamienia; jeśli jest on magiczny, nie jest to pewnie nic dobrego (wrogowie nasi i naszej wiary mogą na przykład szpiegować naszą świętą misję), w przeciwnym zaś razie może być to środek jakiejś prowokacji, służącej zdyskredytowaniu Zygfryda. Pozostaje tylko pytanie, jak pozbyć się klejnotu. Osobiście rekomendowałbym sprzedaż... No co? Jeśli wrogowie sami pchają nam w ręce pieniądze, grzechem byłoby ich nie wykorzystać... oczywiście w świętych celach! A odciągnąłem Cię na bok, by nasi wrogowie nie dowiedzieli się, że wiemy lub domyślamy się działania kamienia - w przypadku, gdy byłby on używany do szpiegowania. Teraz wrócisz do paladyna i powiesz mu, że lepiej będzie, gdy ty zaopiekujesz się klejnotem. Gdy odejdziesz, ja wytłumaczę wszystko Zygfrydowi. No, to wszystko. Mam nadzieję, że bóg będzie nas miał w opiece - znowu wszędzie tajemnice...

Po odejściu Shyvany kapłan tłumaczy wszystko paladynowi, podtrzymując go na duchu.

(następnego dnia przygotowuję czar Boska Umiejętność, by oszacować wartość szmaragdu, ale czar rzucam z dala od Shyvany i (już po rzuceniu), proszę ją, by jeszcze raz mi go pokazała, gdyż jako gnom zachwyciłem się jego pięknem i chcę go jeszcze raz ujrzeć)

Olimpius - 2012-04-17 17:30:26

Nikt nie zgłosił sprzeciwu, co do pomysłu Kapłana dotyczącego łupów.  Wydawało się to logiczne i pomimo przepaski na oku Sługi Bożego załoga pokładała w nim największe nadzieje.

Przez kolejne cztery dni nic specjalnego się nie wydarzyło. Olijus chodził bardziej strapiony niż zwykle, a Tenori z obrzydzeniem spoglądała co jakiś czas w stronę Shyvany. Raz Veigar przeleciał na statek Calisto i po paru godzinach wrócił pogrążony w myślach.
     - Wiatr zrobił się już zimny a Olijus mówił, że w oddali dostrzega lodowe kry. - Stwierdził mag. - Do Luskan powinniśmy dotrzeć za trzy dni o ile nie będzie żadnych niespodzianek ale... - Veigar przerwał trzymając załogę w napięciu. W ciągu jednego dnia stracił większą część floty a wraz z nią przyjaciół, z którymi przyszło mu spędzić wiele lat nauki w Zakonie. Teraz został tylko on, Artilias oraz Calisto jako przedstawiciele Gildii a to mocno wpłynęło na morale załogi.. - Nieważne. Najwyższa pora skorzystać z ciepłych ubrań, które mieliście sobie kupić.

    Nieumarły, potwory morskie oraz piraci nie pojawiali się już od jakiegoś czasu co pozwoliło dojść do siebie niektórym osobom. Kapitan Bred nie był zwolennikiem długich podroży ale tym razem musiał przyznać przed samym sobą, że Tymora mu sprzyjała. Całą walkę „przy Palu” spędził walcząc z potworem który niepostrzeżenie wtargnął do kajut. Ciasne pomieszczenie nie służyło jego gabarytom ale i tak okazał się ciężkim przeciwnikiem.
    Bred spoglądał na płynący przed nim statek Kapitan Angui. Drewno Chultyjskie, ozdoby z bogatego Calimshanu i czerwone płótna z Tethyru. Kapitan Angua znana jest na północnej części Morza Mieczy ze swojej ciemniejszej strony życia. Wielu podejrzewa, że brała udział w uprowadzeniu Gnoma z Lantan zmierzającego z misją pokojową do Amn. Pod sztandarem Zhentarimów i z kilkoma innymi morskimi zbirami miała zaplanować całą akcję a w nagrodę otrzymałaby Lantański statek. „Chyba sam bym się skusił” - Przemknęło przez myśl Bredowi. Inne źródła mówią, że Angua padła ofiarą spisku Lordów Piratów po tym jak porzuciła swoją karierę łupieżcy morskiego. Amn wydało za nią list gończy i udawało jej się unikać wymiaru sprawiedliwości przez kilkanaście miesięcy. Wpadła niedaleko Watterdeep w nieznanych nikomu okolicznościach. Zakon uprosił Radę aby nie wydawała jej w łapy Amn, a w zamian za udział w  misji Zakonu ma otrzymać pozwolenie na swobodne pływanie po Morzu Mieczy w obrębie granic Wattedeep.
    - Ona nas nie zdradzi.
    Bred podskoczył. Veigar stał za nim przez cały czas i również wpatrywał się w „Wilkołaka morskiego”. Na sobie miał przydługie futro z brązowego niedźwiedzia ale jego głowę wciąż zdobiła fioletowa tiara.
     - To „były” pirat. Tego nie można po prostu porzucić. To styl życia.   
     - Mówisz tak, jakbyś wiedział coś na ten temat. - Powiedział zaczepnie mag poprawiając nakrycie głowy. - To, że Kapitan Angua była piratem na usługach Lordów z Luskan to chyba „najnudniejsza” tajemnica jaką posiada.
     - To znaczy?
     - Widzisz szwy na czerwonym materiale z Tethyru? Kiedyś były to ubrania magów, którzy postawili sobie za cel schwytanie i doprowadzenie jej przed sąd. Rzadko się zdarza aby zasadzki tak szanowanej organizacji się nie udawały... a jednak. Nie słyszałeś o tym, prawda? Czerwoni magowie nie lubią się tym chwalić.
     Bred nie odpowiedział. Starał się oszacować ile szat potrzeba na zrobienie płótna okrywającego cały mostek.
     - Miejmy więc nadzieję, że załoga „Wilkołaka Morskiego” okaże się równie skuteczna w walce z całym Luskan jeśli do tego dojdzie.
     - Nie dojdzie. Artilias rozmawiał z Anguą... Jest pewna droga, która prowadzi prosto do kryjówki przywódcy. Powinno się udać.
     Bred wyciągnął swoją fajkę i resztki ziela, które otrzymał na początku wyprawy. Ustawił na sztorc kołnierz w skórzanej kurcie i zapalił tytoń.
     - A co jeśli się nie uda?
     Veigar zdawał się go nie słyszeć. Wpatrywał się jak zaczarowany w burtę „Wilkołaka”. Po chwili odwrócił się na pięcie i zaczął iść w stronę zejścia pod pokład.
     - To, że Kapitan Angua pokonała ponad dwa tuziny Czerwonych Magów, to „prawie najnudniejsza” tajemnica jaką posiada.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     - Popłyniemy dalej na północ i spróbujemy opłynąć górę lodową! Będziemy jeden dzień drogi dłużej w podróży ale dotrzemy bezpośrednio do celu.
     Na środku pokładu stał Veigar z Bredem otoczeni przez załogę, tłumacząc dlaczego zmienili kurs.
     - Podobno na zamarzniętym pustkowiu mieszkają dzicy i nieumarli pod dowództwem lisza a niektórzy mówili też o diabłach!
     - Demonach... Zgadza się... KIEDYŚ zamieszkiwali daleką północ ale ci pamiętający historię powinni wiedzieć co się z nimi stało. Padli ofiarą pewnego artefaktu, który spaczył mythal. Mniejsza z tym... Dzicy to rozproszone gromady głodnych, niezorganizowanych prymitywów. Poradzimy sobie z nimi.
     - Co jak już dopłyniemy do kryjówki herszta?
     - Pojmiemy go. Ważne żeby został wzięty w niewolę. Musi zostać przykładnie ścięty w murach Watterdeep.
     - Czyli będą dwa przykładne ścięcia w Watterdeep. - Dodała Tenori patrząc znacząco na Dyplomatkę. - Czy jest jakaś nagroda kiedy jest się wygranym powodem?
     - Jeżeli chcesz miejsca w pierwszym rzędzie, to zrób coś głupiego. - Odciął Veigar. - Gwarantuję Ci wtedy, że będziesz miała okazję dotknąć topór kata... karkiem. Kapitan Bred jest do waszej dyspozycji w razie jakichkolwiek pytań... a  ty Terry pozwól ze mną na bok.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Po jedenastym dniu podróży góry lodowe przestały już być jedynie cieniem na horyzoncie i teraz Olijus z niezwykła precyzją mógł określić kierunek żeglugi. Elf czuł się zadziwiająco dobrze jak na takie warunki i czasami wychodził nawet bez płaszcza na pokład. Jego dyżur na bocianim gnieździe trwał praktycznie większość dnia i nocy ale wcale się na to nie uskarżał. Wciąż z uśmiechem na ustach pokrzykiwał z góry wskazówki do sternika, żeby nie doszło do kolizji z lodowymi głazami, a od czasu do czasu dało się słyszeć jakąś elfią rymowankę.
Tenori była rozdrażniona nawet jak na swoje standardy i dawała o sobie znać każdemu, kto chociażby krzywo na nią spojrzał. Najczęstsze obelgi padały pod adresem jej obrońcy, który sprawiał wrażenie przyzwyczajonego i machinalnie skłaniał się przepraszająco.
Shyvana unikała Tenori jak ognia... Nie chciała kolejne awantury lub dziecinnego wypominania swoich czynów. Właściwie to pojawiała się na pokładzie tylko wtedy, kiedy poprosił ją o to Veigar, Bred lub Terry. Resztę dnia wolała spędzić w mało przytulnej ale cichej kajucie.
Zygfryd nie był zbyt rozmowny a myśli wciąż zaprzątał mu kamień, który jakimś sposobem pojawił się w jego plecaku. Pomimo niepewności z jakim przesłaniem ktoś mu go podrzucił starał się być optymistą. "Może to zwyczajne nieporozumienie?".

Dwunastego dnia, wczesnym rankiem na kołyszącej się "Widmowej Łodzi", wszystkich zbudził krzyk z bocianiego gniazda. Stukot obcasów na pokładzie nie ustawał, co zmobilizowało załogę w kajutach do szybszego zebrania się.
        - Zamarznięte pustkowie! Lodu na kilkaset metrów! Nie przepłyniemy tędy... - Zakomunikował Olijus ze swojego stanowiska. Załoga krzątała się po pokładzie chowając żagle aby zmniejszyć prędkość statku.
        Veigar skomentował to krótkim "Kurwa" i pogrążył się w myślach. Nie było już czasu na opcję z portem w Luskan. Załoga mogłaby to obrać jako słabość choć większym problemem były zapasy, które wydzielane przez Kapitana topniały w coraz szybszym tempie... Mogły się skończyć zanim dobiją do jakiegokolwiek portu.
         - Wyrównajmy do Angui i poleć zrobić to samo Calisto.
         Bred jedynie kiwnął głową i wydał stosowne polecenia załodze. "Wilkołak morski" opuścił kotwicę i przygotował dwa improwizowane trapy, żeby bezpiecznie można było przejść z jednego okrętu na drugi.
         - Zygfryd, Bred, Tenori... Za mną.
        Nie tracąc czasu cała czwórka przeszła na sąsiadujący statek. Pokład "Wilkołaka" był naprawdę kunsztownie wykonany, co nie umknęło uwadze zazdrosnego Breda. Kapitan Angua czekała na gości w towarzystwie dwóch, podobnie ubranych jak ona, wojowników z czego jeden trzymał sporej wielkości skrzynie. Hełm oraz napierśnik zdobiła mała pozłacana korona i wilk, natomiast rękawice bojowe i nagolenniki nie różniły się niczym szczególnym od tysięcy podobnych im asortymentów. Białe włosy Kapitana "Wilkołaka morskiego" sięgały za ramiona zasłaniając coś w rodzaju obroży na jej szyi. Oczy ziały śmiertelną powagą być może z powodu szarego koloru tęczówki albo ogólnej aury bijącej od jej osoby. Co dziwniejsze nie miała przy sobie żadnej broni a jej kompani i tak wyglądali jakby cały czas dysponowała czymś w rodzaju palca śmierci.

http://img816.imageshack.us/img816/6449/angua.jpg


Po drugiej stronie właśnie wkraczała  Calisto trzymająca w ręku kostur o ciekawym zwieńczeniu.
        - Ty jesteś Bred? - Zaczęła Angua beznamiętnym głosem.
        - Kapitan Bred. - Poprawił. - A ty jesteś...
        - To ciekawe, że nasze drogi skrzyżowały się po raz drugi. Można powiedzieć, że spotkanie podobne a jednak tym razem jesteśmy po tej samej stronie.
        - Wybacz ale nie wiem o czym mówisz.
        Angua zaśmiała się, co bardziej przypominało szczekanie psa niż kobiecy rechot. Uśmiech z jej twarzy teraz nie znikał i wcale nie dodawało jej to uroku.
        - Może to i lepiej.
        - Korzystając z magicznej mocy przedarcie się przez tą "krę" zajmie nam co najmniej tydzień. Moje zapasy wyczerpią się za około pięć dni a nie mam ochoty głodować. - Calisto przeszła od razu do rzeczy. W Zakonie znana była ze swojego chłodnego podejścia do spraw i skutecznego ich rozwiązywania. Tym razem nie podała rozwiązania, co trochę zmartwiło Veigara. Angua pociągnęła nosem i z lekkim powarkiwaniem wypuściła powietrze.
        -  Artilias śpi ale nie sądzę, że znajdzie jakieś rozwiązanie z tej sytuacji. Sama chwilę nad tym myślałam i doszłam do wniosku, że najszybciej będzie jak użyjecie tego. - Angua podniosła palec i wycelowała nim w żagiel.
        - Słup ognia, który użył Artilias w starciu z Berydonem. Bez problemu stopiłby spory kawał tej przeszkody.
       - To prawda. - Potwierdził Veigar. - Tylko, że ten słup ognia bije równolegle do pokładu statku a jego zasięg jest mocno ograniczony. Nawet gdybyśmy użyli poziomu trzeciego z "Widmowej Łodzi" i "Wędrowca", wciąż mielibyśmy kawałek do zniszczenia.
        - Jest pewien sposób. Gdy Artilias odpalił ten słup, a ten przez ścianę mocy wywołał falę uderzeniową, nasz mag stracił równowagę. Przypominam, że byliśmy wtedy także pod wpływem poziomu "któregośtam" przez co unosiliśmy się w powietrzu. Gdy Artilias poruszył tym kawałkiem drewna w ręku cały statek energicznie obracał się w tym kierunku, który wskazał a słup ruszał wraz z nim. Jakby użyć...
        - Wiem już do czego zmierzasz. - Wtrąciła Calisto. - Chcesz zużyć jedyny zasięgowy atak statku i jedyny sposób ucieczki w razie otoczenia przez wroga, żeby skruszyć trochę lodu. To szaleństwo i idiotyzm.
        Stojący blisko Kapitan Angui mogli usłyszeć ciche powarkiwanie.
        - Podoba mi się ten pomysł. - Rzucił Veigar. - Jednak wciąż zostanie kawałek lody do przebicia. Co z tym fantem zrobimy?
        Angua przywołała gestem załoganta ze skrzynią. Ten usłużnie postawił ją przed zebranymi. Kapitan otworzyła ją kopniakiem i wyjęła jeden z kilkunastu kilofów.

jednabrew - 2012-04-21 19:52:42

Łotrzyca poczekała na odpowiedni moment na rozmowę z paladynem. Chociaż sprawiał on pozory pobożnego, lecz niezbyt rozgarniętego osiłka, półelfka wiedziała, że Zygfryd jest znacznie roztropniejszy od przeciętnego człowieka i nie należy go lekceważyć.
Witaj! Czy możemy porozmawiać chwilkę na osobności?

Zygfryd - 2012-04-21 23:05:51

Zygfryd rzeczywiście był ostatnio dość tajemniczy i nieufny światu ... jakby zbliżające się coraz wyraźniej zimno, studziło też jego chęci do przygody i walki ze złem. Nic więc dziwnego, że z pewną dozą dezaprobaty przyjął propozycje dyplomatki do osobistej rozmowy ... ale skoro ona decyduje się na takie coś musi mieć wyraźny powód.

- Zgoda więc ... ale nie tutaj, musimy mieć pewność, że nikt niepoważany, a co gorsza ktoś komu bardzo zależałoby na tym, nie podsłucha naszej rozmowy ... zresztą sama doskonale wiesz o co mi chodzi.

Terry Biggles - 2012-04-30 15:01:38

Terry uważnie przysłuchiwał się rozmowie magów, choć prawdę mówiąc niewiele mówiły mu te wszystkie "poziomy", a magia wtajemniczeń była dla niego, nomen omen, czarną magią. Mimo to, gdy czarodzieje przestali rozmawiać, wykorzystał moment i przemówił:
- Jeśli mogę być głosem reszty załogi, a jednocześnie przemawiać w imieniu Lathandera (co czynię zawsze, oczywiście) to z chęcią wyrażę swe zdanie. Brzmi ono następująco... - jak zwykle nabrał tchy przed wypowiedzeniem znamiennych w jego mniemaniu słów - Spróbujmy przebić się przez lód z wykorzystaniem czarów. Podejmiemy wtedy pewne ryzyko, ale jeśli się nam uda, to uwolnimy się od zagrożeń ze strony piratów i morza - a na lądzie czary związane z okrętem i tak nie na wiele się zdadzą. Chcę jednak zwrócić uwagę na coś innego... Podczas modlitwy kilka dni temu miałem pewne objawienie - z tych niejasnych wizji mogłem wywnioskować, że ryzyko spotkania w tych okolicach demonów i nieumarłych, będących pozostałością armii pewnego licza jest większe... dużo większe niż to, o którym wspominał kilka dni temu Veigar. Wobec tego radzę przedsięwziąć nadzwyczajne środki ostrożności, by móc odeprzeć niespodziewany atak z lądu. Zapytacie pewnie - na co słuchać nam bredni jakiegoś tchórza? Rzeczywiście, nie wiem z całą pewnością, że nastąpi jakikolwiek atak, ale ostrożność nigdy nie zawadzi. Poza tym powiedział mi to Pan Poranka - a gdy bóg mówi zwykłem go słuchać
Kapłan rozglądnął się po twarzach towarzyszy, by zobaczyć, jaki wpływ miło na nich jego przemówienie. Uwagę skupił zwłaszcza na magach, ale mimo dokładnego zlustrowania nie zdołał z ich twarzy wyczytać żadnych informacji. Mimo to w powietrzu dało się wyczuć pewne napięcie...
- A co do kopania - jestem za. - dodał gnom, posługując się już swoim zwykłym, wesołym i trochę kpiącym tonem. - Niestety, nad czym straszliwie ubolewam, w tej materii nie na wiele się przydam. Zygfrydzie - wziąłbyś może moją część?

Możesz kontynuować. Napisz też jak się komp sprawuje.

Olimpius - 2013-08-25 14:29:43

Tenori, Olijus, Shyvana, Veigar, Terry i kilkunastu majtków zostało na pokładzie "Widmowej Łodzi". Pomiędzy resztę rozdano otrzymane od Kapitan Anguy kilofy i wszyscy, bez dalszej zwłoki, wzięli się za robotę. Statki staranowały nieco kry umożliwiając załodze zejście na zmarznięty ląd po linach.
    - Kurewski mróz. - Stwierdził Bred odpychając się od burty podczas zjazdu na linie. - Obyśmy szybko wrócili do Waterdeep.
    - Obyśmy w ogóle wrócili. - Poprawił Bombos.
    Bred puścił linę i z gracją kota zeskoczył na zlodowaciały grunt, który złowieszczo chrupnął. Po chwili obok niego znalazł się też Bombos.
    - Rozumiem, że nie jesteś optymistą. Zawsze trzeba szukać pozytywnych stron w sytuacjach wyglądających na beznadziejne, bo siła myśli potrafi przeważyć szalę zwycięstwa.
    - Straciliśmy większą część załogi, nie wspominając już o statkach i stratach w żywności. Oprócz piratów zainteresował się też nami jakiś nieumarły, oraz sahauagany, czy jak im tam. Moja osobista sytuacja zmusiła mnie i mojego brata do eskortowania nadymanej bardki, której najchętniej wytłumaczyłbym młotem, co znaczy kultura osobista. Teraz mój brat nie żyje, a jego pochówek niczym się nie różnił od tego, jaki zgotowaliśmy piratom, więc wybacz Bred, ale znalezienie jakiś pozytywów na tą chwilę jest dla mnie kurewsko trudne.
    - Wciąż żyjesz ty.
    Krasnolud spojrzał na Kapitana spode łba i splunął gęstą śliną w biały śnieg. Szczęk zbroi niedaleko nich nieco rozluźnił atmosferę. Zygfryd zszedł na ląd, a zaraz za nim dziesięciu majtków.
    - Mości panowie. Czas na odrobinę pracy i niechaj Helm pozwoli nam ukończyć ją w spokoju.
    - Właśnie o takim podejściu mówię. - Powiedział sam do siebie Bred.
    Zygfryd podszedł bliżej krasnoluda i człowieka, rzucił okiem na otaczający ich śnieg i wzruszył ramionami.
    - Mamy kopać rękoma?
    - Racja... VEIGAR! KILOFY!
    Jak na komendę ze statku wysypało się kilkanaście narzędzi. Ci co dysponowali lepszym okiem i szybszymi dłońmi, pochwycili mniej zniszczone oskardy.
    - Jako jedyny krasnolud w tym towarzystwie dam wam dwie rady podczas kopania na tej wielkiej krze... Po pierwsze kopcie zawsze będąc skierowanymi mordą do statku, bo stojąc dupą możecie łatwo odpłynąć na odrąbanym kawałku, a nikt z nas nie ma ochoty wskakiwać do lodowatej wody tylko po to, żeby uratować jakiegoś idiotę. Po drugie zaś mam tu linę i radzę, żeby każdy z nas się nią przepasał... Lód to zdradliwe podłoże i lepiej nie ryzykować.
Bierzmy się do pracy i spierdalajmy z tego odludzia.
   
    Praca trwała nieprzerwanie cztery godziny i mróz dawał się już mocno we znaki. Swe kroki, w stronę pracującej załogi "Widmowej Łodzi", skierowała Angua, która ku zaskoczeniu wielu osób, również zeszła na ląd, żeby pomóc w przedarciu się przez lód.
    - Bred. Pozwól na słowo.
    - Już mówiłem... Kapitan Bred. - Dowódca okrętu rzucił kilof i zaczął rozcierać dłonie idąc za Kapitanem "Wilkołaka".
    - O co chodzi?
    - Dzicy... Wyczuwałam ich już zanim dotarliśmy tutaj do kry. Teraz smród jest wyraźny, a im bardziej przebijamy się do przodu, tym mocniej go czuć.
    Bred zmarszczył czoło i z niedowierzaniem spojrzał po Angue.
    - Nie mogłaś nam tego powiedzieć wcześniej? Powinniśmy wracać na statek i poinformować o tym magów z Zakonu, żeby zapewnili nam...
    - Oni nic ci nie zapewnią. Już ich o tym poinformowałam. Calisto wyraźnie dała mi do zrumienia, że Dzicy to nie przeszkoda, a Artilias machnął tylko ręką i się zaśmiał.
    - A Veigar?
    - Veigar zdawał się wyglądać, jakby właśnie o to...
   
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

    - Dobrze im idzie. - Stwierdził Veigar w towarzystwie najętych przez niego osób. - Kapitan Angua zmierza do nas. Chyba już się zmęczyła i będzie chciała ogłosić odpoczynek.
    - Zdawało mi się, że dopiero co złapali rytm. - Wtrąciła bardka. - Bombos i tak odwalił większą część roboty.
    - Wiesz Tenori. Zawsze mnie zastanawiało, ile osób może szczerze odpowiedzieć na pytanie, że są twoimi przyjaciółmi. Doszedłem do wniosku, że nikt by się nie zdobył na takie wyznanie. Wiesz dlaczego?
    - Oświeć mnie.
    - Bo ludzie i przedstawiciele innych ras, od dziecka są "zaprogramowani" do czynienia dobra. Tylko, że u niektórych ten zmysł zanika powoli, u innych szybko, a zdarzają się także takie osoby, u których nie zanika on wcale. To rzadkość ale trafiają się też tacy. Wszyscy podświadomie wolą utrzymywać kontakt z kimś lepszym od siebie i tylko jeśli mogą, to z gorszymi się nie zadają. Przypomina mi to pewną historię maga z Thay, który był świadom swojej nikczemnej natury. Uważał on, że pośród ludzi nie ma bardziej zdradliwego i złego niż on sam, dlatego też mianował się przydomkiem "Demon z Thay". W końcu, gdy jego sława zaczęła go prześcigać i nikt już nie chciał mieć z nim nic do czynienia, zaczął powoli popadać w szaleństwo, tak jak piórko rzucone w otchłań, które zaczyna spowijać mrok. Gdy wreszcie sięgnął dna obłędu zaczął wierzyć, że naprawdę jest demonem. Zniknął. Po kilkunastu latach w jego niedużej wieży znaleziono zapiski dotyczące ostatnich dni jego egzystencji. Była tam szczegółowa rozpiska na temat przywołań istot z innych sfer. Nie trudno...
    - Skończ, bo się rozpłaczę. - Ucięła Bardka. - Rozumiem, że uważasz mnie za osobę "złą". Ja to nazywam ograniczonym zaufaniem i ostrożnością.
    - Jesteś zła moja droga.
    - A mimo to mnie zatrudniłeś. Twoja logika musi być w takim razie błędna...
    - Tam! Na horyzoncie! - Przerwał Olijus i wyciągnął palec w stronę olbrzymiej zaspy, na której majaczył jakiś kształt.
    - Nienawidzę jak to robisz... To zawsze oznacza kłopoty.
    Zaraz koło Breda i Anguy coś zaczęło wychodzić z zaspy śniegu. Niewiele myśląc elf ściągnął z pleców swój długi łuk i naciągnął jedną ze strzał. Pocisk przeleciał zaraz obok złotych loków Breda i ugodził w wypełzającą postać, która z łoskotem zwaliła się twarzą w śnieg. Dzicy.
    - BOMBOS! ZYGFRYD! ODWRÓT NA STATEK! - Ryknął Bred.
    - Psia mać! - Zaklęła Angua. Właśnie zdała sobie sprawę, że za daleko odeszła od swojego statku i głupotą byłoby ścigać się doń z dzikimi. - Lepiej, żeby Artilias zadbał o moją załogę i "Wilkołaka".
    Przebity strzałą dziki, złapał resztką sił za cholewę pechowego kapitana i wysapał tylko: - Śmierć pirackiemu nasieniu.
    Terry i Shyvana z niepokojem obserwowali jak postać na horyzoncie jeżdżąca na dziku krzyknęła, tylko w znanym sobie języku, komendę ataku. Kilkadziesiąt zasp zapadło się, a w ich miejscu powstawali łowcy z tundry. Każdy ufarbowany był krwią zwierząt, które sami zdołali upolować, a ich odzienie stanowiły ogromne, niedźwiedzie, białe futra. Dzierżąc w dłoniach maczugi i sztylety z kości, dzicy wyglądali naprawdę przerażająco. Ci, którzy mieli mniej szczęścia i na początku starcia stali zbyt blisko nasypów ze śniegu od razu zostali potraktowani kozikiem pod żebra. 
    - Do lin! Czym prędzej wdrapujcie się nie statek! Będę was osłaniał. - Zakomendował paladyn odcinając linę którą był przepasany.
    - To samobójstwo Zygfryd... Nie dasz rady ich odeprzeć.
    - Z moim pancerzem nie zdążę nawet wspiąć się na metr... No już!
    - Cholerny rycerzyk. - Bąknął krasnolud. - Chce całą zabawę zostawić dla siebie. Mam dla ciebie złą wiadomość... Musisz przekazać Tenori, że służba pod jej rozkazami była kurewsko nudna... Tak kurewsko nudna, że aż mnie w rzyci szczypało. - Krasnolud uniósł swój młot i uderzył, w odległości metra od Zygfryda, w podłoże. To jedno uderzenie oddzieliło Bombosa i dwóch majtków od Kapitanów, poaladyna i jednego szczęśliwego majtka. Krasnolud spojrzał w odmęty lodowatej toni. - Jugo. Mam nadzieję, że tam gdzie jesteś dają jakieś dobre piwo.
    Zygfryd wiedział, że przeskoczenie tej wyrwy będzie ogromnym wyczynem, a nawet jeśli by mu się to udało, to jest to bilet w jedną stronę.
    - Niech to wszystko... Niech Helm cię prowadzi.
    - Wolałbym nie. Ale dzięki...
    - Zygfryd! Nie mamy na to czasu! - Warknął Bred będąc już w połowie drogi na pokład.
    Paladyn wykonał jeszcze tylko gest symbolizujący błogosławieństwo jego bóstwa i podszedł spokojnym krokiem do liny.
    Dzicy bez najmniejszych trudności uporali się z dwoma, towarzyszącymi krasnoludowi, majtkami. Wszyscy na statku, którzy dysponowali zasięgowymi atakami, w miarę możliwości starali się utrzymać kilkoro przeciwników z dala od towarzysza na lądzie. Słońce chyliło się już za pagórek, żeby ustąpić miejsca nocy, a to tylko pogarszało sprawę.
    - Syti'lin!
    Dzicy cofnęli się nieco od krasnoluda. Z pagórka zjechała wcześniej widziana postać na dziku. Prymitywy rozstąpiły się, żeby pozwolić jej na swobodny przejazd. Dzika dosiadała kobieta w stalowej zbroi i z kiścieniem w ręku. Włosy miała białe jak śnieg, a oczy niebieskie jak lód.
    - Tressse'nam Sejuani! Kol'evas tji posetra. Lis ah dan!
    - Co, kurwa? - Odrzekł zaskoczony ustaniem ataków krasnolud.
    - Co ona mówi? - Spytał Bred Veigara, kiedy pomagał Zygfrydowi wdrapać się na statek.
    Veigar podrapał się po głowie.
    - Nie znam tego języka. Tenori?
    - Daj mi chwilę.

    "Chociaż pilnie się uczyłam,
    Calimshański dobrze znam
    i Chultyjski zaliczyłam,
    choć profesor to był cham.

    Jak tu z ogrem się dogadać?
    Prymitywny z niego stwór,
    Muszę magii się spowiadać,
    by zrozumieć słowa twór."

    Dzikuska na wierzchowcu powtórzyła swoje słowa. Tenori spojrzała na Bobmosa, który miał wrażenie, że jest w centrum uwagi.
    - Bombos! Tressse'ni Bombos!
    - Czego ona chce?
    - Mówi, że nazywa się Sejuani. Wyzwała go na pojedynek... Na śmierć i życie.
    Sejuani, wciąż siedząc na wierzchowcu, podjechała nieco bliżej. Bombos schwycił swój młot oburącz i oboje zaczęli zataczać kręgi. Dzik raz za razem wypuszczał kłęby pary z nozdrzy. Ostre, jak zwieńczenie dzidy, kły błyszczały w resztkach słonecznego światła. Sejuani, lekko pochylona na wierzchowcu i z ugiętymi w kolanach nogami, kręciła kiścieniem młynek.
    - Sal'tar!
    Zwierz wystartował z ogromną mocą wprost na krasnoluda. Na to właśnie czekał. Bombos zakręcił się wokół własnej osi i z całym impetem przyłożył bestii w czerep. Dzik padł na ziemię ciężko dusząc, zrzucając przy tym swojego jeźdźce.
    - Tla'sun! - Zaklęła głośno i stanęła na nogi robiąc sprężynkę. Sięgnęła po kiścień.
    - No pokaż suko jak harcują Dzicy.
    Sejuani zakręciła kiścieniem nad głową i zamarkowała cios z lewej. Bombos nie przewidział tego. Gdy tylko spróbował sparować cios, jego oponentka przerzuciła kiścień do drugiej ręki, oplatając przy tym łańcuch wokół trzonu młota. Silnym pociągnięciem wyrwała mu broń, która wylądowała w wodzie, a sam krasnolud padł do tyłu.
    - Czyli nie będzie dogrywki? - Zażartował Bombos. - W takim razie kończ to blada dziwko.
    Sejuain uniosła kiścień i uderzyła w prawą nogę przeciwnika, która w mgnieniu oka zamarzła. Krzyk wypełnił lodowe pustkowie.
    - BOMBOS! - Krzyknęła Tenori z bezradności. - Zróbcie coś parszywe łajdaki! Jak możecie tak po prostu patrzeć?
    - Nawet o tym nie myśl Zygfrydzie. - Rzucił krótko Veigar patrząc na paladyna, który wyglądał jakby chciał skoczyć na pomoc. - Bombos stracił brata. Oboje musieli służyć ludziom, żeby móc zdobyć pieniądze na odzyskanie honoru ich klanu. Jugo i Bombos dobrze wiedzieli, że spłacając długi klanu zmyją jedną plamę, ale służąc ludziom powstała gorsza... Niezmywalna. Niech chociaż zginie tak jak zasłużył bohater.
    Sejuani uniosła umięśnioną nogę i podkutą żelazem podeszwą nastąpiła na udo krasnoluda. Pękający lód zmieszany z krwią wzbił się w powietrze. Dzicy obserwowali wszystko ze spokojem, jakby byli przyzwyczajeni do takiego obrotu sprawy. Przywódczyni Dzikich ponownie zakręciła młynek i uderzyła najpierw w lewą, a później w prawą rękę krasnoluda. Lodowe gałęzie wyrastające z jego korpusu zamykały ranę ziejącą z uda.
    - Sal' tin tesss Bumbus.
    Dzik wstał na nogi. Jego lewy kieł był złamany i utrzymywał się jedynie na kilku kościanych włóknach. Usłużnie podszedł do krasnoluda i obnażył zębiska.
    Tenori odwróciła się.
    - Tes! - Warknęła Sejuani.
    Bombos zdążył jeszcze splunąć, mieszanką krwi i śliny, w pysk zwierzęcia, nim ten schwycił go za głowę zębami i jednym pociągnięciem rozdzielił makówkę od korpusu. Krew trysnęła na stojących blisko Dzikich, którzy z podziwem patrzyli na tą walkę.
    - To nie koniec. Spójrzcie na horyzont.
    Prymitywy zaczęli się czym prędzej rozchodzić, gdy na górze pojawiła się kolejna postać w towarzystwie kilku dużych istot.
    - Ta misja... To wszystko przez co przeszliśmy na morzu... Chyba lepiej było zginąć tam. - Wyjąkał Terry. - Po to nas tu ściągnęliście?
    - Zamknij się. - Ku zaskoczeniu wszystkich Veigar zdawał się być śmiertelnie poważny. - Pamiętasz Tenori jak mówiłem o tym, że ludzie nie lubią bratać się z gorszymi od siebie?
    Bardka kiwnęła tylko lekko głową nie wiedząc, czego się spodziewać po magu.
    - Zapytałaś wtedy czemu zatrudniłem ciebie. Rozwiązanie jest proste. Bo sam jestem gorszy.
    Veigar przekręcił pierścień na palcu i wzbił się w powietrze.
    - PANIE! OTO JA! TWÓJ POKORNY SŁUGA!
    Kształty na wzgórzu nie ruszały się. Dopiero po chwili jakaś postać uniosła się w powietrze i do uszu wszystkich dotarły słowa zimne, jak sama śmierć.
    - Jest tutaj wiele moich sług... Spisałeś się mój przyjacielu. Wiedz, że odpowiednio cię za to nagrodzę.
    - Daj znak Panie. - Powiedział z nutką strachu Veigar, wyciągając kawałek drewna zza pazuchy. Wymierzył nim prosto w żagiel. - Daj znak i wszyscy na tym statku staną się twoimi sługami.
    - Spokojnie... Przed nami będzie cała wieczność. Dajmy im się jeszcze chwilę pocieszyć prawdziwym życiem. Poza tym jest tutaj ktoś, kto przybył do mnie po informację... Nieprawdaż Calisto?
    Zbyt zajęci niespodziankami na własnym okręcie nikt nie zwrócił uwagi na to, co dzieje się na pozostałych dwóch okrętach. "Wilkołak Morski" stał pomiędzy statkiem Breda i Kapitana Funga. Artislias zdołał ujść z życiem wraz dwoma członkami załogi, natomiast Calisto stała samotnie na "Wędrowcu".
    - Imiona Liszu. - Odpowiedziała, krótko magini. - I miejsce pobytu.
    - Wy żywi naprawdę nie macie czasu na odrobinę grzeczności? Od tego się nie umiera... Niech będzie. Moi informatorzy donieśli mi, że oprawcy Panienki stoczyli bój w wieży Malaira, w Puszczy Chultyjskiej. Nikt nie przeżył za wyjątkiem jednej osoby. Niestety nie wiem jak się nazywa, ale z całą pewnością wciąż przebywa w dżungli. Wiedziałaś Calisto, że Malaire miał własny plan, który zniszczyłby twojego chlebodawcę? To zabawne jak wielu magów przerastają ich własne ambicje. Kiedy byłem jeszcze żywy, a było to dosyć dawno temu, też miałem pewne marzenia. Jednak dotarło do mnie, że nie spełnianie marzeń jest ważne ale sama egzystencja. Co komu po spełnionych snach, gdy wie, że jego czas i tak przeminie? Dlatego ja wciąż JESTEM.
    - Dobrze więc. - Powiedziała Calisto bez dalszej zwłoki. - Dowiedziałam się czego chciałam, a teraz biorę Kapitan Anguę i wracam do Waterdeep.

http://www.youtube.com/watch?v=xV30EwtA_NA

    - Moja droga... Czy ja powiedziałem, że po udzieleniu informacji pozwolę ci odejść? Nie? No właśnie. Spójrz proszę na to, co robię swoim "przyjaciołom", a następnie wyobraź sobie, jak kończą wrogowie. Czas zasiać strach i wzmocnić moje szeregi.
     Lisz wskazał palcem na Veigara, a ten wbrew własnej woli zaczął lewitować w jego kierunku.
    - P... Panie?
    - Spokojnie... Przecież chciałeś nagrody, prawda?
    Lisz wypowiedział inkantację, przez którą, na twarzach magów z Zakonu, po raz pierwszy zawitało przerażenie. Z palców lisza wystrzeliło kilka czarnych wstęg, które nieubłaganie zbliżały się do maga. Każda z nich wydawała się być żywa i złowroga. Kiedy przelatywały nad głowami załogi "Widmowej Łodzi", wszyscy mogli poczuć przeraźliwy chłód przenikający ich do szpiku kości. Taśmy wzbiły się wysoko w górę, przerzedzając chmury, i po chwili spadły na Veigara niczym pociski. Krzyk a następnie pisk maga był nie do zniesienia. Coś błysnęło i w miejscu, gdzie stał Veigar, była teraz czarna kula, jakby nie z tego świata.
    - Właśnie taaaaaaak... - Skomentował lisz.
    Kula po chwili zaczęła zapadać się w sobie, tworząc coś na kształt maga, wliczając w to jego kapelusz i okute buty. Kiedy już kształty zostały nabrane pojawił się Veigar. Cała jego skóra została zastąpiona nieprzeniknioną ciemnością. Jedynie oczy świeciły zgnitą żółcią. Mag popatrzył na swoje ciało i poprawił kapelusz.
    - Znacznie lepiej. - Skwitował Veigar. - Dziękuję Panie. Korzę się przed twą nieskończoną mądrością.
    - Nie wątpię. Jeszcze jeden mój sługa przebywa wśród was... Ale jego nagroda może zaczekać.
    - Naprawdę sądzisz, że Zakon się tobą nie zainteresuje? - Warknęła Calisto z nadzieją, że wywrze to na nim jakieś wrażenie. - Wypuść mnie, a zmylę tropy i powiem, że to robota korsarzy.
    - Dziękuję za propozycję. Tylko, że o to zadbał już Veigar, poprzez umieszczenie w szeregach Zakonu mojego agenta. Tropy SĄ zmylone, więc z całym szacunkiem... do niczego mi się nie przydasz... żywa.
    - Niech cię piekło pochłonie liszu!
    - Moi demoniczni przyjaciele nie byliby tym zachwyceni.
    - Ale dlaczego? - Wtrącił się Terry, który cały czas stał z niedowierzaniem na twarzy. - Dlaczego my?
    - To proste. Lady Mhair chciała zarobić na piratach i za ładunek na statku "kupić" przychylność piratów do oddania herszta. Przy okazji w ich kręgu zalągł się zdrajca. Idealna misja, przeznaczona jedynie dla najbliższego przyjaciela. Tylko, że jej najbliższy przyjaciel, to mój, najbliższy przyjaciel. Veigar skontaktował się ze mną i nieco zmieniliśmy plany. Calisto wiedziała, że tu będę i chciała zasięgnąć języka, więc pomogła w namowach do zmiany kursu. Pytasz jaką rolę wy tu odgrywacie? Może słyszeliście o pewnym artefakcie, który został rozdzielony przez elfy. Nie? Otóż w trakcie odbierania elfom jednej z części, jakiś długouch użył jej z opłakanymi skutkami. Spaczył Mythal i uwięził mnie w nim, oraz mojej demony, a także elfy. Demony i elfy zamieniły się osobowościami. Mówię wam kupa zabawy, gdy elfy ścigają przerażone demony... Moja armia została zdziesiątkowana. Kiedy egzystowałem w tym więzieniu pojawiło się kilu śmiałków, którzy postanowili rozwiązać problem z mythalem... nie, żeby zrobili to dobrowolnie. Pewien smok ich oszukał. Wykorzystałem ich do złamania bariery i wreszcie stałem się wolny. Wróciłem tutaj, gdzie wcześniej mieściła się główna baza Królowej Śniegu. I właśnie nadszedł czas na odbudowanie armii, a wy będziecie jednymi z pierwszych, którzy ją zasilą...
    - POZIOM 2! - Krzyk zaskoczył nawet lisza, który teraz spoglądał na "Wędrowcę" unoszącego się w powietrzu. Calisto płynnym ruchem ręki wycelowała dziób statku w grupkę na wzgórzu. - POZIOM 1!.
    Długi słup ognia poszybował wprost na stojące demony spopielając je żywcem.
    - Veigar! Zabij ich! - Syknął lisz ze złością.
    Usłużny mag wyciągnął ręce do góry, a z jego palców wystrzeliły ku niebiosom czarne wstęgi. Jak grom z jasnego nieba, wszystkie pociski przebiły się przez burty trzech okrętów, co dla "Widmowej Łodzi", okazało się zbyt dużymi obrażeniami. Statek Kapitana Breda złamał się w pół, a dziób błyskawicznie przechylił się do tafli morza. Majtek, Bred i Zygfryd nie zdążyli złapać się relingu i z głośnym pluskiem wpadli do mroźnej wody.
    - Veigar! Ratuj potrzebnego! - Ponownie wrzasnął lisz obserwujący wszystko z daleka.
    Nieumarły mag bez zastanowienia zapikował w wodę. Rozejrzał się swoimi żółtymi oczami szukając osoby, którą lisz nazwał potrzebną. Kapitan Bred nie zdążył złapać oddechu, a kra blokowała mu wyjście z toni. Po chwili jego ciało stało się bezwładne. Kapitan idzie na dno ze swoim statkiem. Veigar spojrzał jeszcze raz... Jest. Ciężka zbroja ściągała paladyna w zastraszającym tempie. Mag podpłynął jak najszybciej i złapał rycerza za kołnierz.
    Tenori, Olijus, Terry, Shyvana i Angua w ostatnim momencie zeskoczyli na brzeg koło truchła Bombosa. Dzicy wyszczerzyli kły i unieśli broń, a Sejuani zakręciła młynek swoim kiścieniem. Pod stopami prymitywów grunt zaczął drżeć, ale zanim którykolwiek z nich zdążył zareagować, Veigar jak petarda wystrzelił przez krę, rozbijając całą formację dzikusów. Mag rzucił paladyna pod nogi pozostałej drużyny.
    - Zajmij się Artiliasem... Dzicy załatwią resztę.
    - A co z Calisto Panie?
    - Rób co mówię!
    To była jedyna szansa na ucieczkę. Drużyna doskonale zdawała sobie z tego sprawę i bez dalszej zwłoki ruszyli pędem na wschód, oddalając się od lisza i dzikich.
    - Za nami ktoś biegnie. To Gragas. Jeden z najemników Artiliasa... Całkiem użyteczny. - Zawołała Angua.
    Dzicy zdążyli już się pozbierać, a drużyna zdobyła już nad nimi sporą przewagę odległości.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------

    - Artiliasie... Zrób mi tą przyjemność i krzycz, kiedy będę cię zabijał.
    - POZIOM 3! - Wrzasnął Artilias a żagiel migotał raz srebrnym, raz czarnym kolorem.
    - Tarcza? Jesteś kretynem jeśli myślisz, że mnie to powstrzyma. PRZECIEŻ JESTEM W ŚRODKU ARTILIASIE! - Veigar zaniósł się opętańczym śmiechem.
    - Właśnie o to mi chodziło. - Powiedział spokojnie Artilias i posłał nieumarłemu delikatny uśmiech. - Do zobaczenia po tamtej stronie. POZIOM 5!
    Stłumiony wybuch, w kształcie idealnej kuli, zobaczyli w oddali bohaterowie z "Widmowej Łodzi". Dzicy lekko oszołomieni po akcji Veigara stracili na chwilę trop i drużyna zwiększyła odległość.


-------------------------------------------------------------------------------------------------------------

    - W tej jaskini na pewno w końcu nas znajdą. Olijus jak daleko jeszcze do Luskan?
    - Niedaleko. - Żachnął się.
    Pościg trwał 3 dni zanim w końcu bohaterowie dotarli do jaskini wykutej w lodzie.
    - Zanim ruszymy dalej... Mam krótkie pytanie - Kapitan Angua podeszła żwawo do paladyna, złapało go za kołnierz i bez trudu podniosła do góry. - Dlaczego lisz powiedział, że jesteś mu potrzebny?




Z drobnym opóźnieniem ale post jest ;D

Zygfryd - 2013-08-28 19:15:25

Zygfryd od momentu feralnego zdarzenia z Liszem, Veigarem i Innymi, czuł się bardzo nieswojo, z jednej strony ogarniała go panika (czego oczywiście nie pokazywał utrapionym już nadto towarzyszą), z drugiej zaś niepojęta chęć pomszczenia poległych i rozprawieniem się z wreszcie realnym ZŁEM - ten stan był widoczny przed kompanami. Gdy inni rozprawiali o możliwej drodze ucieczki oraz o problemach z zaopatrzeniem, on zwykle stał zamyślony i jakby nieobecny - "Ratuj potrzebnego" to zdanie nie dawało mu spokoju. Teraz jakby znowu zostało ono wywołane w słowach Kapitan Angua, po chwili namysłu paladyn odpowiedział:

- Sam nie wiem o co mogło chodzić tej parszywej poczwarze, nigdy wcześniej z nim nie obcowałem ani nawet nie słyszałem o takich bestiach jak on, chyba że czytałem o tym gdzieś w czasie moich nauk zakonnych w Przewodniku Obrońcy Blasku Jasności. Znacie mnie przecież wystarczająco długi i powinniście wiedzieć jak gorliwym jestem wyznawcą, a poza tym poznaliście mnie po czynach, a nie były one haniebne jak mi się wydaje. Jedyne co mądrego przychodzi mi do głowy to możliwość wykorzystania mnie jako swego rodzaju ofiary z owocu dobra w złowieszczych rytuałach tego, tego wybryku życia. Czytałem o tym kiedyś, to podobno wzmacnia okrutne zaklęcia i zadowala ich chciwych bogów. To okrutne, ale niestety możliwe - chwalebne życie za nieżycie setek potworów. Przerażające. Ale ja się nie lękam ZŁA, trzeba temu zapobiec i ugodzić tą ...

W tym momencie Zygfryd zorientował się, że trochę przesadził, to nie czas i miejsce na takie obietnice, nie teraz ... Po chwili niezręcznej ciszy, ukłonił się grzecznie i odszedł na bok aby w chwili spokoju pomodlić się gorliwie ściskając dodający mu w tych trudnych czasach sił symbol Helma.

Olimpius - 2013-08-29 18:31:08

- Wierzę ci. Nie pierwszy raz zdarza mi się być w beznadziejnej sytuacji, ale ta wygląda na wyjątkowo trudną do ogarnięcia, dlatego wolałam się upewnić. - Angua podeszła pod zmarzniętą ścianę i usiadła. - Musimy ustalić fakty i zdecydować co zamierzamy zrobić, bo tułaczka po tundrze z całą pewnością, prędzej czy później, skończy się naszą śmiercią.
    - Jest nas siedmioro. Jedyną opcją wydaje się być Luskan. - Stwierdził Zygfryd patrząc z niepokojem na wyjście z jaskini, gdzie wiatr zaczął się wzmagać.
    - Nie martw się. Pogoda jest po naszej stronie. - Powiedział elf patrząc na rycerza. Olijus zdjął kołczan i łuk, i usadowił się koło kapitana „Wilkołaka”. - Wiatr zmyli trop. Oprócz Luskan, możemy spróbować dojść do jakiejś mniejszej mieściny pod Grzbietem Świata.
    Shyvanie i Tenori włóczęga po mrozie najbardziej dała się we znaki, pomimo zimowych ubrań. Dyplomatka z Evermeet wcisnęła się gładko między elfa i ludzką kobietę pod ścianą, żeby zaznać nieco ciepła.
    - Debata może zaczekać, a teraz rozpalmy ognisko i coś zjedzmy. - Kapłan nieprzyzwyczajony do fizycznej pracy spojrzał znacząco najpierw na Zygfryda, a później na Olijusa. - Nie ociągajcie się panowie. Nasze damy ziębną.
    - Ognisko ściągnie uwagę, nie wspominając o zapachu jedzenia niesionego z wiatrem... O co chodzi Shyva?
    Elfka delikatnie szturchnęła Olijusa pod żebra i kiwnęła głową w głąb zaciemnionej części jaskini. Olijus spojrzał z niepokojem i sięgnał po łuk, jednocześnie uspokajając resztę towarzyszy gestem. Na lekko ugiętych nogach wziął drugą ręką strzałę i przeszedł kilka kroków w stronę wskazaną przez dyplomatkę.
    - Ciała. - Powiedział ściszonym głosem. - Wnosząc po ubiorze i uzbrojeniu to na pewno piraci. Zimno nieźle zakonserwowało zwłoki pomimo tego, że leżą tu już około czternastu dni...
    - Sześnastu.
    W wejściu do grotu pojawiła się wysoka na trzy metry,  koloru niebieskiego postać, ciągnąca za sobą martwego niedźwiedzia. Maczuga, którą trzymał opierając na ramieniu stanowiła długość dorosłego mężczyzny, a za pasem chował powtykane duże kawałki drewna. Mieszkaniec jaskini właśnie wrócił do domu.

Terry Biggles - 2013-09-13 14:53:45

Terry przełknął ślinę, a w jego głowie powoli kiełkowała rezygnacja. Wydarzenia z ostatnich godzin toczyły się dla niego stanowczo za szybko i w zdecydowanie złym kierunku. Brakowało tylko nieumarłych.

Beznadziejna sytuacja spowodowała, że bezwiednie zaczął modlić się - pierwszy raz od nie wiadomo jakiego czasu - co o dziwo podziałało na niego krzepiąco. Postanowił ocenić sytuację. Kreatura wygląda na jakiś rodzaj giganta, a w obecnej kondycji możemy mieć problemy z jego pokonaniem. Raczej jej też nie uciekniemy, bo zasłania całe wejście - zresztą, dokąd mielibyśmy uciekać. Stworzenia te mają jednak jakiś rodzaj cywilizacji, a my nie robimy tu nic złego. Może więc da się mu przemówić do rozsądku - to chyba nasza jedyna szansa.

Terry jeszcze raz przywołał w myślach Lathandera, tym razem jednak prosząc go o wsparcie dyplomatycznych umiejętności... Shyvany. Wystąpił trochę na przód, cały czas dając sobie jednak czas i odległość na odskok za któregoś z twardszych towarzyszy i przemówił:

(Dyplomacja: 5(rzut) + 6 = 11)

- Witaj... wielki Panie. - Terry starał się mówić głośno, powoli i wyraźnie, mając nadzieję, że humanoid rozumie język wspólny - Jestem Terry. Właśnie oczekiwaliśmy twego przyjścia, by poprosić o gościnę w progach twego... pałacu. Pozwól, że przedstawię Ci naszą przewodniczkę, która z chęcią omówi z Tobą tę sprawę. Shyvano, proszę. - Terry ukłonił się najniżej jak mógł, robiąc przy tym szeroki gest, zapraszający elfkę do rozmowy z niebieskoskórym stworem, mając przy tym nadzieję, że wprowadzenie, jakie wykonał, da Shyvanie choć trochę łatwiejszą rozmowę.

(Od strony mechanicznej pomagam Shyvanie w dyplomacji (+2 za zdanie testu umiejętności o ST 10), rzucając na nią czar Przewodnictwo (dodatkowe +1))

Olimpius - 2014-04-23 12:07:52

Shyvana skoczyła na równe nogi, kiedy tylko padło jej imię, a serce podeszło jej do gardła. Niemniej jednak obciągnęła czarną kurtę i uniosła wyżej brodę, jak to zwykła czynić podczas negocjacji, bowiem dyplomacja, to jak sama kiedyś stwierdziła, to gra psychologiczna, w której wygrywa bardziej sprytny i pewny siebie osobnik. Rozmiar nie ma w tym wypadku żadnego znaczenia.
    - Witaj mości olbrzymie. - Zaczęła dając do zrozumienia z kim mają do czynienia. - Rozumiem, iż twoja obecność tutaj nie jest przypadkowa. Zwą mnie Shyvana, Dyplomatka z Evermeet i chciałabym wytłumaczyć nas, jak się tutaj znaleźliśmy.
    Lodowy olbrzym nie wyglądał na zaskoczonego. Puścił niedźwiedzia, którego trzymał i oparł się o ścianę groty. W spokoju oczekiwał na kolejne słowa Dyplomatki obserwując bacznie pozostałych.
    - Przybyliśmy do tej skutej lodem krainy z Waterdeep, w celu dokonania pewnych zmian w mieście Luskan. - Shyvana celowo pominęła fakt o pojmaniu herszta. - Wpadliśmy w zasadzkę dzikich daleko na zachodzie i jak widzisz przeżyła z nas tylko garstka. Jesteśmy wyziębieni i głodni. Rad będziemy jeśli pozwolisz nam skorzystać z twojej gościnności na krótki czas i pomaszerujemy do Luskan. Być może będziemy mogli ci się jakoś odwdzięczyć?
    - Jestem Burha. - Mruknął i ruszył w stronę dyplomatki, która świetnie maskowała strach. - Chętnie was ugoszczę... o ile będziecie przestrzegać kilku zasad.
    Grupa wymieniła spojrzenia. Błyskawiczna przychylność Burhy zdawała się być mocno podejrzana, ale warunki pogodowe i stan fizyczny załogi nie dawały specjalnego wyboru. Zygfryd podszedł żwawo do mieszkańca jaskini.
    - Dziękuję w imieniu nas wszystkich, że zgodziłeś się wesprzeć naszą sprawę. Mam jednak pewne wątpliwości, co do twoich intencji, gdyż z tego co pamiętam, to lodowe olbrzymy są z natury złe.
    Burha odgiął się do tyłu i ryknął potężnie, aż na ścianach pojawiły się pęknięcia. Shyvana odskoczyła jak najszybciej w bok, a Zygfryd przyjął postawę obronną. Burha ponownie spojrzał na rycerza z szerokim uśmiechem na ustach.
    - Natura lubi płatać figle żołnierzu. - Powiedział po chwili i oparł maczugę o ścianę. - To tłumaczy, dlaczego mój klan wygnał mnie i mojego brata bliźniaka z osady. Wróćmy jednak do zasad. Pierwsza z nich brzmi: Jak przypałętają się tu piraci, to staniecie ze mną ramię w ramię. Druga. Nie łazicie mi po korytarzach jaskini. Pokażę wam gdzie możecie przenocować i dalej się nie zapuszczajcie. Trzecia. Sprawy takie jak szczanie załatwiacie na dworze, w myśl powiedzenia "Dobry gość zabiera swoje gówno do domu". A co do przysługi... - Posłał spojrzenie Shyvanie. - Wymyślę coś później. Jak jesteście głodni, to mam w spiżarni dziki śnieżne. Jeden na te wasze brzuchy powinien wystarczyć.
    Burha przeszedł obok reszty załogi i z łatwością podniósł ciała piratów. Odwrócił się jeszcze na moment oczekując jakiś pytań.
    - Skąd wiesz, że nas nie przysłali piraci? - Zaryzykowała Angua.
    Olbrzym poprawił skóry, w które był odziany.
    - Macie paladyna i zakładam, że nie pomagałby piratom. - Skwitował jakby, to było oczywiste. - Jeśli ten argument cię nie przekonuje, to może jak powiem, że do Luskan jest pół dnia drogi stąd i nie sądzę żebyście byli tak zmarznięci, tak głodni, a do tego przygotowali tak beznadziejną zasadzkę, to cię przekonam. Jeszcze jakieś pytania?

www.rapidracing.pun.pl www.gwiazda-numer.pun.pl www.skrawmech.pun.pl www.pogadanki17.pun.pl www.ble.pun.pl