#16 2011-11-27 20:48:15

Olimpius

Administrator

Zarejestrowany: 2011-10-29
Posty: 25
Punktów :   

Re: Prolog

Wieczór w Dzielnicy Portowej pachniał rybami, co jedynie drażniło żołądki wygłodzonych, poruszających się pod osłoną cienia, kotów. Łańcuch pokarmowy w tej okolicy jest wyjątkowo prosto i czytelny: ryba jest zjadana przez kota, kot przez żebraków, a zniechęceni życiem żebracy, którzy ukojenia szukają w śmierci na dnie morza, staja się pokarmem dla ryb. Ten prymitywny schemat jest ogólnie przyjęty choć niewiele osób uważa taki temat za tyle ciekawy, żeby podtrzymywać nim rozmowę.
         Jeden z wyjątkowo chudych kocurów w ostatnim momencie uchylił się przed otwieranymi z rozmachem  drzwiami magazynu. Syknął przestraszony na sporą kulkę, obładowaną stertą ubrań i pobiegł w ciemną uliczkę.
        Ellis i Olijus byli cały czas zajęci sobą rozmawiając i śmiejąc się. Słowa, których używali były nieco przeciągłe i delikatne. Język elfów nie należał do trudnych... jeśli chodzi o mowę. Długie zawijasy i grubość kresek w piśmie są równie ważne jak litery z których składa się wyraz - Mercus de Thun napisał oficjalny dokument polecający własną osobę, w celu uzyskania wygodnej posady w pewnej oficjalnej organizacji. Chcąc pokazać swoje poliglotyczne umiejętności napisał go w języku elfów ale za bardzo przycisnął pióro i zamiast napisać "król" wykreślił "knur". Z uśmiechem na ustach wręczył go "prezesowi" i z tym samym wyrazem twarzy padł martwy na ziemię kilka sekund później.
        Naprzeciw stołu, który tak naprawdę był belą siana, stał kapłan, który obserwował zgromadzonych tworząc jednocześnie w swojej głowie jakieś przemówienie. Czkawka, spowodowana niedawno spożytymi trunkami, odzywała się na przemian z dźwiękiem używanej na sejmitarze osełki.
        Kapłan otworzył usta by wypowiedzieć pierwsze słowa swojej naprędce przygotowanej mowy. Drzwi magazynu otwarły się po raz wtóry i dumnym krokiem weszła rudowłosa dyplomatka wybijając go z rytmu. Pewna myśl błysnęła kapłanowi gdy wpatrywał się w ciasno dopasowane ubranie półelfki. Shyvana przywitała obecnych ciepłym spojrzeniem i ruszyła w stronę paladyna, pobrzękując cicho szkłem znajdującym się w jej torbie.
        Opuszczony magazyn, w którym właśnie trwało przemówienie kapłana jest tylko jedno pomieszczenie... te w którym trwa jego mowa. Na środku jest kilka bel gnijącej słomy co pewnie tłumaczy nieobecność innych. Woleli skorzystać z bardziej ekskluzywnych lokali za pieniądze, które otrzymali rano.
        Przemowa kapłana skończyła się w tym samym momencie co rozmowa dwóch elfów i półelfki. Stojący z boku postacie, mogły dostrzec wyraźną niechęć tropiciela do Shyvany, która starała się nawiązać jakieś bliższe stosunki z nowymi kompanami. Ellis wskazała palcem na gnoma i po krótkiej wymianie zdań z traperem, wyjęła kilka błyszczących monet. Wolnym krokiem podeszła do, wciąż czkającego kapłana i położyła na sianie pięć sztuk złota.
        Tej nocy nikt więcej się nie pojawił. Osoby, które postanowiły zostać na noc, znalazły co wygodniejsze miejsca, żeby się położyć i starały się zasnąć.

Offline

 

#17 2011-11-28 20:25:33

Terry Biggles

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-11-17
Posty: 21
Punktów :   

Re: Prolog

Po przespanej smacznie nocy (co prawda w magazynie na beli zgniłego siana, ale przynajmniej kapłanowi przypomniało się dzieciństwo), kapłan wraz z tymi towarzyszami, którzy na nocleg wybrali zapyziałą dziurę w środku portu skierował się na miejsce zbiórki. Chwilę poczekał, aż zbierze się wystarczająco dużo członków załogi zatrudnionych przez Veigariusa, by nie strzępić swego języka na próżno, a następnie donośnym głosem przemówił:

- No, ten... yyyy... wczoraj wraz z paladynem wykombinowaliśmy różdżkę, pozwalającą rzucać czar pomniejszego leczenia. Tych, którzy chcieliby skorzystać z jej skrom... WIELKIEJ mocy i tym samym błogosławieństwa Lathandera... - Terry spogląda na już mającego się odezwać paladyna - ...i Helma, ma się rozumieć, proszę o skromny datek, jako że w ramach ofiary tym zdzier... świątobliwym kapłanom Najwyższego Strażnika wyłożyłem na ten przedmiot znaczną część mego złota przeznaczonego na ekwipunek. Ofiary przyjmuję od teraz - a nad tymi, co ich nie złożą niech zlitują się bogowie!

Ostatnio edytowany przez Terry Biggles (2011-11-30 17:50:15)


Nikt się nie spodziewał Hiszpańskiej Inkwizycji!

Offline

 

#18 2011-12-13 19:18:10

Olimpius

Administrator

Zarejestrowany: 2011-10-29
Posty: 25
Punktów :   

Re: Prolog

Dzielnica Portowa to jedyne miejsce w Watterdeep, gdzie panował ruch tak samo żywo w dzień, co w nocy. Spokojne, senne w ciągu nocy morze, gwarantowało lepszy połów brygadom na kutrach, o ile uwagę koncentrowali na łapaniu ryb w sieci a nie na butelkach rumu i grogu. Zazwyczaj cały proces łapania ryb oparty był na prostej do zrozumienia, przez standardowego rybaka, logice: żeby się napić, trzeba mieć za co kupić alkohol... żeby kupić alkohol, trzeba zdobyć jakieś pieniądze... żeby zdobyć pieniądze, trzeba złapać i sprzedać kilka ryb... żeby złapać kilka ryb, trzeba popracować na kutrze... po ciężkiej pracy, trzeba się napić – i tak proces zaczyna się od nowa, od momentu, aż zabraknie rumu. Oczywiście istnieją inne sposoby zdobycia pieniędzy przez rybaka. Tyle, że ilość członków w kategoriach  „rzezimieszków” i „piratów” jest już tak wysoka, że w tej dzielnicy uznawani są za ludzi z wyuczonym zawodem. Niektóre niezarejestrowane prawnie organizacje zebrały się nawet, aby omówić kwestię wydawania legitymacji, żeby w jakimś stopniu ograniczyć ilość łupieżców. W konsekwencji złupili się nawzajem i temat pozostał martwy tak jak niektórzy reprezentanci spółek.
    Kilkoro magazynierów plątało się, z różnej wielkości pakunkami po brzegu, starając się nie upuścić przesyłki. Do portu docierały towary z najodleglejszych zakątków Faerunu, takich jak Evermeet czy Wyspy Lantan. W Watterdeep można było spieniężyć właściwie wszystko począwszy od nasion drzew z Evermeet a skończywszy na naszyjniku z ludzkich uszu od półorka z puszczy Chult. Są jednak rzeczy, warte czasami więcej od dywanów z Wrot Baldura, na które popyt nigdy nie maleje... Mowa tu o informacjach. Przekazane odpowiednim uszom często spotykają się z pieniężną nagrodą ale nigdy z podziękowaniami.
    Major Folksamn doskonale wiedział jak opłacana jest informacja, o działaniach Zakonu Czujnych Magów i Obrońców, w pewnych kręgach. Major stał pomiędzy dwoma, identycznymi straganami z rybami. Wygiął się do tyłu z wysoko uniesionymi rękoma, po czym wykonał głęboki skłon. Wczorajszą noc spędził na dachu jednego z opuszczonych magazynów i teraz kości przemawiały do niego językiem bólu i cierpienia. Pomimo swojego słabego stanu fizycznego, objawiającego się podpuchniętymi oczami i anemicznymi ruchami, uśmiech nie schodził z jego twarzy. Wiedział bowiem, że to co wczoraj usłyszał gwarantowało mu już trzy złote sztuki, a trop wiadomości jeszcze się nie urwał.
    Major powtórzył jeszcze kilka razy skłony i oparł się dziarsko o jeden z bliźniaczych straganów, wpatrując się jednocześnie w wahadłowe drzwi magazynu, które były zatrzaśnięte.
        - Wspomóż panie biedaka.
    Folksamn przekręcił lekko głowę nie odrywając oczu od wrót.
        - Mogę wspomóc cię radą... - Warknął. - A oto ona: Spieprzaj i nie przeszkadzaj, bo stanie ci się coś złego.
        - Muszę przyznać, że pierwszy raz spotykam się z takim chamstwem wśród młodzieży. - Skomentował żebrak głosem znawcy. - Ile masz lat szczeniaku? Siedemnaście? Jak byłem w twoim wieku, to nawet przez myśl nie przeszłyby mi takie słowa względem starszych. Uprzejmie poprosiłem, abyś mnie wspomógł w potrzebie, a ty mówisz do mnie jak do psa. Twoja mama pewnie jest z ciebie dumna, a ojciec ciężko pracuje na takiego nicponia jak ty.
    Major uniósł wysoko brwi. Zdziwienie malowało się na jego twarzy przez cały ten monolog i dalej widniało pomimo, że już zrozumiał treść słów, które  były do niego skierowane.
        - Kopnął cię ktoś kiedyś w dupę? - Tym razem spojrzał na mężczyznę, ku jego kolejnemu zaskoczeniu, w średnim wieku. - Jesteś biedakiem ubranym jedynie w przepaskę biodrową i własną skórę. Nosisz zardzewiały kubek, do którego prędzej ktoś ci naleje niż wrzuci miedziaka. Twoja matka przewraca się pewne w grobie patrząc na takiego obszczymura jak ty.
    Biedak patrzył na Majora z wyższością. Przez chwilę siłowali się wzrokiem, raz po raz wykrzywiając twarze aby wyglądały bardziej groźnie, zmuszjąc w ten sposób oponenta do odwrócenia oczu. Dobrą minutę później, kiedy każda kombinacja mięśni twarzy została już wykorzystana, żebrak powiedział:
        - Zadarłeś właśnie z mnichem, gołowąsie. A mnisi nigdy nie zapominają. Kiedy w ciemnej uliczce usłyszysz niepokojący dźwięk przyspieszonych kroków, kiedy tuląc mocno misia pod kołderką dotrze do ciebie trzask okiennic, kiedy twoje uszy wychwycą w nocy ciche zawodzenie z pokoju obok – przypomnij sobie ten dzień, w którym spotkałeś Mnicha Sedina.
    Nie czekając na odpowiedź żebrak odszedł w stronę części handlowej. Zdegustowany Major Folksamn zwrócił facjatę na drzwi do magazynu, które na jego nieszczęście, były już otwarte dobre dwie minuty.

..........................................................................................................................................................

    Wszyscy śpiący tej nocy w magazynie zebrali się wspólnie i ruszyli przez zakurzone ulice doków mijając głównie rybne stragany i zabieganych kurierów. Słońce wynurzało się leniwie znad horyzontu obejmując promieniami wielobarwne statki i zimne ściany budynków. Widok pięciorga humanoidów w pełnym uzbrojeniu nie budził zainteresowania bowiem jest to widok całkiem częsty. Wypoczęci bohaterowie też jakoś niespecjalnie zainteresowali się okolicą. Chęć działania i nutka adrenaliny rysowała na ich twarzach uśmiechy... Nawet u Olijusa. Miejsce spotkania znajdowało się tuż za rogiem fili kupieckiej. A tam...

http://www.youtube.com/watch?v=N0njcFoE3JU

    Cztery slupy wojenne, cztery galeony i jedna pinata prezentowały się fantastycznie na tle wschodzącego słońca, rzucającego światło po bezkresnym morzu. Każdy z wodnych pojazdów unosił się i opadał w rytmie narzuconym przez fale, sprawiając wrażenie jakby chciały one zwrócić na siebie całą uwagę przechodzących blisko ludzi. Żagle ściągane przez majtków i, ku ogólnemu zdziwieniu piratów, zostawały wymienione na barwy Zakonu Czujnych Magów i Obrońców, przez co przebijające się, przez nie promienie tworzyły rozmaite fioletowe kształty na murach pobliskich domów i magazynów. Prawie przy każdym trapie stało około trzydziestu uzbrojonych osób, tylko przy pinacie było ich dwadzieścia więcej a dominującym kolorem ich ubrań była purpura. Skrzynie z jedzeniem były ułożone w wysoką na dwanaście metrów piramidę, a beczki z alkoholem i słodką wodą zajmowały cały magazyn wielkości stajni na trzydzieści dorosłych koni. Ludzie jak mrówki, jeden za drugim, wnosili towar na statki upychając go starannie w ładowni.
    Terry, Ellis, Olijus, Shyvana i Zygfryd dostrzegli swoich kompanów wśród załogi oczekującej na wejście, na slup wojenny zakotwiczony całkowicie z prawej strony. Podeszli czym prędzej czując podświadomie, że zjawili się ostatni i wymienili uściski dłoni z pozostałymi. Kapłan wygłosił mowę i  tym sposobem wczyscy poza Olijusem, Zygfrydem i Tenori darowali, na rzecz różdżki leczenia lekkich ran, pięć sztuk złota.
    Coś w powietrzu zabuczało na tyle głośno, by objąć wszystkie ekipy przy statkach.
        - Dobrze mnie słychać?
    Najwyższy wśród ubranych na fioletowo osób, spojrzał na najdalej oddalony slup i galeon. Był to człowiek o czarnym jak węgiel zaroście ale włosy na głowie miał już przyprószone siwizną.
Wzrok musiał mieć doskonały, bo zauważył jak krasnolud otoczony przez kilka innych osób uniósł kciuk przytakując.
        - Przydzielę teraz członków Zakonu do Kapitanów. Gdzie ja podziałem tą listę? A tak.
Eryk i Kapitan Harpun na pokładzie „Syreny”. Veigar i Kapitan Bred na pokładzie „Widmowej Łodzi”. Artilias i Kapitan Angua na pokładzie „Wilkołaka Morskiego”. Eskarina i Kapitan Gallus na  pokładzie „Magicznej Armaty”. Tyrlom i Kapitan Tyrlom Drugi na pokładzie „Tyrlom'a”... Naprawdę panowie... Trochę wyobraźni... Calisto i Kapitan Fung na pokładzie „Wędrowca”. Weatherwax i Kapitan Serfant na pokładzie „Sługi”. Berydon i Kapitan Zert na pokładzie „Wodnej zmory”, oraz ja, czyli Jesser i Kapitan Lisanertia na pokładzie „Dzioba”. - Jesser wyciągnął głowę nad otaczających go członków Zakonu. Rozejrzał się uważnie po wszystkich i posłał ciepły uśmiech. - Każdy pamięta zapewne przez kogo został zwerbowany. Proszę teraz udać się za swoim pracodawcą na wskazany wcześniej przeze mnie statek.
Fioletowe zgromadzenie zaczęło się rozchodzić na przydzielone im stanowiska. Tenori
wyciągnęła smukłą szyję i zmrużyła oczy.
        - Eryk wygląda na piętnastolatka. - Powiedziała na tyle głośno, żeby usłyszeli ją wszyscy członkowie załogi. - Jest cały poobwieszany jakimiś amuletami... Artilias ma z czterdzieści lat i podpiera się na lasce. Człowiek z tego co widzę... Eskarina... Hah! To ci niespodzianka!
    Większość wyciągnęła głowy, żeby zobaczyć co takiego zdziwiło żeńskiego barda w wyglądzie Eskariny lub w jej zachowaniu. Jedyne co w tej chwili mogli zauważyć w okolicy „Magicznej Armaty” to to, że wszyscy z szacunkiem rozstępują się by przepuścić... no właśnie. Nie ulegało wątpliwości, że ktoś tamtędy przechodzi jednak ta osoba, wzrostem nie przewyższała nawet gnoma. Dopiero  na trapie ukazała się mała dziewczynka, którą Tenori określiła na dziewięciolatkę. W ręku trzymała niezwykłą, uśmiechniętą lagę. Nie miała ona oczu ani ust, ale kiedy ktoś przypatrzył się jej runom miał nieodparte wrażenie, że ta również się mu przypatruje.
        - Dziewięciolatka? Dobrze, że nam się trafił Veigar. - Skwitował Jugo.
        - Nie raz dała mi popalić. Niestety dosłownie.
       Gnom przechodził koło nich ale widząc ogólne zainteresowanie członkami jego Zakonu
przystanął na chwilę.
        - Tak się składa, że Esk jest wnuczką bardzo utalentowanej Panny Weatherwax. Ma zaledwie dziewięć lat a już posiada czwarty stopień umagicznienia. Pewnie chcielibyście wiedzieć coś więcej o reszcie. Tyrlom to elf z Evermeet, który wraz z synem uczestniczy w wszelkiego rodzaju karawanach. Jako, że są oni mało popularni w Watterdeep nazywają wszystko swoim imieniem... Jak zresztą już zauważyliście. Tyrlom ma siedemdziesiąt dziewięć lat i jest naprawdę przystojnym przedstawicielem swojej rasy. Calisto zaś, to ambitna osiemnastolatka o niebywałej urodzie. To połączenie zgubiło już niejednego jej przeciwnika. Berydon nie jest specjalnie uzdolniony magicznie ale jego taktyczne umiejętności są nieocenione... chyba. - Dodał niepewnie. - I Jesser. Mag o szóstym stopniu umagicznienia. Mam nadzieję, że zaspokoiłem waszą ciekawość... A teraz za mną załogo!
    Bez zająknięcia wszyscy ruszyli po trapie za gnomem.

.............................................................................................................................................................


    Statki były już przygotowane do wypłynięcia w morze, a magowie z Zakonu rozdzielili obowiązki pomiędzy najętymi przez nich osobami. Na „Widmowej Łodzi” polecenia ograniczały się jedynie do „róbcie co chcecie, chyba że ma to przynieść kłopoty”. Tenori wraz ze swoimi ochroniarzami wybrała miejsce pod pokładem, gdyż uznała, że zbyt dużo bryzy morskiej może zaszkodzić jej głosowi, a Ellis i Olijus znaleźli sobie całkiem wygodne miejsce na dziobie wśród lin. Veigar stał przy sterze czekając na komendę od Jesser'a będącego na jedynej pinacie. Nie musiał czekać za długo.
       - Bracia i siostry. Wraz z Berydonem... i po krótkiej interwencji Panny Weatherwax, doszliśmy w końcu do konsensusu w kwestii ustawienia statków. Z tyłu popłyną dwa slupy wojenne z Esk i Weatherwax. Przed nimi popłyną cztery galeony – Berydona, Tyrloma, Artiliasa i Eryka. Dalej przed nimi popłyną slupy z Veigarem i Calisto, a na szpicy będę ja. Myślę, że wszystko jest zrozumiałe. A teraz! Wyciągać kotwice!
    Przez port przeszedł metaliczny dzwięk zwijanych łańcuchów. Ludzie stojący na brzegu machali chusteczkami na pożegnanie, co poniektórym majtkom. Fioletowe światła z budynków przesunęły się na niskie fale. Ustawienie statków trwało bardzo krótko, pomimo gwaru rozchodzącego się w całej dzielnicy.
     Tworząc dziewięciokątną figurę, wyprawa z towarem do Luskan została oficjalnie rozpoczęta... I tylko niektórzy zauważyli, że nigdzie nie było Kitrusa.

Offline

 

#19 2011-12-17 13:19:11

Terry Biggles

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-11-17
Posty: 21
Punktów :   

Re: Prolog

Terry niepewnie stanął przy maszcie, bo właśnie w tym punkcie na pokładzie znajdował się najdalej od jakiejkolwiek wody. O zejściu do kajuty nawet nie myślał - poprzednia próba skończyła się wyścigiem na trasie mesa - reling i pożegnaniem śniadania, które najwyraźniej zechciało trochę popływać za burtą. Oczywiście incydent ten nie został pominięty przez członków załogi, którzy teraz nie przestawali mu docinać, gdy tylko go widzieli.

Nieźle się zaczyna. Jesteśmy w trasie od dwóch godzin a ja już mam dość. Zaiste, gdyby Lathader chciał, byśmy pływali, dałby nam płetwy i skrzela. No cóż - mówią, że choroba morska szybko przechodzi, trzeba tylko poczekać... A w tym czasie mam nad czym myśleć. Cholerne dziewięć statków - co ja mówię - OKRĘTÓW wojennych, po brzegi wypełnionych doświadczonymi zabijakami i najzdolniejszymi magami z dziewięcioletnią dziewczynką potrafiącą zabić za pomocą iluzji na czele, wypływa z wielką pompą z ogromnej wagi misją, o której raczej nie powinno się rozprawiać. Cholera, szkoda, że nie napisali celu i wykazu ładunku na żaglach - przynajmniej oszczędzono by pięciu minut zastanawiania się portowym głupkom. Chyba, że mamy tutaj drugie dno... No i jeszcze sprawa włączenia w to, w wielkiej tajemnicy, dziesiątki kompletnie (patrząc na użyte środki) nieprzydatnych osób. Po co ja tu jestem - oto jest pytanie. Gobliny będę nawracał? Ehhh. Trzeba się tu dyskretnie rozejrzeć. Dyskretnie i porządnie.

Ostatnio edytowany przez Terry Biggles (2011-12-19 22:44:26)


Nikt się nie spodziewał Hiszpańskiej Inkwizycji!

Offline

 

#20 2011-12-18 21:05:24

Zygfryd

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-11-16
Posty: 14
Punktów :   

Re: Prolog

Zygfryd de Aldersberg siedział spokojnie na jednej z burt okrętu i upajał się świeżym i co najważniejsze pozbawionym zapachu śmierdzących ryb oraz innych niekoniecznie pachnących rzeczy powietrzem.
Jego myśli były jednak gdzieś indziej ... W duchu wspominał swoje dawne koneksje z morzem i niejednokrotne podróże handlowe odbywane na różnych akwenach wodnych. Cóż to były za piękne chwile, chwile beztroski i zapomnienia, okresy pełnego kontaktu z naturą i siłą jedynie słusznego Boga Helma, ach cóż to były za czasy ... - blueee, blueee - jego zadumę przerwał nagle wszędobylski i podejrzliwie wyglądający kapłan Lathandera, a raczej coś co wychodziło z jego szeroko otwartych ust wprost do wody - Zygfryd zaśmiał się lekko.

- Pierwszy raz na wodzie Panie Kapłanie ? - zapytał choć odpowiedz wydawała się być oczywista - trzeba było nie jeść tyle przed podróżą, teraz się jedzenie zmarnuje, a można nim było wyżywić niejedno biedne dziecko z uboższych dzielnic Wattedeep. Cóż za niepowetowana strata.

Choć to nie było w jego naturze, nie mógł powstrzymać się od tej drobnej uszczypliwości ... - Może wreszcie ten dziwny jegomość zrozumie, że nie ma do czynienia z osiłkowatym dewotą, a z pobożnym acz zdrowo myślącym rycerzem w służbie dobra. Dalsza podróż Zygfryda nie była już tak miła, zapach rześkiego powietrza zamienił się w mieszankę pachnącą pozostałymi na burcie rzygowinami kapłana oraz bryzy morskiej - paladyn postanowił schować się pod pokład i sprawdzić gdzie przyjdzie mu spać i jak wyglądają inni niedostępni dotychczas towarzysze ...


"Nie wszystek umrę !!!"

Offline

 

#21 2011-12-19 17:22:52

jednabrew

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-11-16
Posty: 13
Punktów :   

Re: Prolog

Półelfka uważnie obserwowała załadunek, na jej twarzy nie można było odczytać żadnych emocji.
Prawdziwy ładunek jest już pewnie skrzętnie ukryty... albo nie wymaga nawet ukrycia. - rozmyślała tak, a morska bryza rozwiewała jej płomieniście rude włosy
Statki wyglądały topornie w porównaniu z okrętami elfów, do których przyzwyczaiła się w Evermeet. Ich zewnętrzny wygląd nie zapowiadał luksusów pod pokładem.
Trzeba będzie rozejrzeć się w poszukiwaniu jakiegoś przyzwoitego miejsca. Porozmawiam też o tym z kapitanem, jak skończy się to całe zamieszanie związane z wypłynięciem na pełne morze. - postanowiła Shyvana, gdy jej stopy dotknęły pokładu "Widmowej Łodzi"

Offline

 

#22 2011-12-20 09:33:04

Olimpius

Administrator

Zarejestrowany: 2011-10-29
Posty: 25
Punktów :   

Re: Prolog

Podróż mijała spokojnie. Morze przyjęło dziewięć okrętów wojennych ze stoickim spokojem a wiatr przychylnie prowadził je w swych ramionach w stronę mroźnej krainy Luskan. Czas upływał a największymi dotychczas problemami były opróżniane z zadziwiającą prędkością beczki z alkoholem. „Dziób” spełniał swój obowiązek nienagannie przewodząc okrętom na szpicy. Każde polecenie było bardzo szczegółowe, dzięki czemu wykonujący je dowódcy sprawiali wrażenie zsynchronizowanych. „Widmowa Łódź” wyróżniała się na tle pozostałych statków przez swój stan fizyczny, za który gdyby tylko mogła, schowałaby się pod wodę ze wstydu. Jej wygląd sprawiał wrażenie, jakby była matką pozostałych ośmiu okrętów. Deski na pokładzie były tak wytarte, że w niektórych miejscach można było się najzwyczajniej w świecie potknąć i upaść. Stan dwóch masztów również pozostawiał wiele do życzenia. Niepowodzenia w misjach Kapitana Breda  mocno i konsekwentnie uszczuplały jego kiesę, przez co prezencja jego „Łodzi” nie jest najlepsza.
    Po paru godzinach spod pokładu wychynął Veigar z przyciśniętą dłonią do ust. Szybkim krokiem podbiegł do burty i pozbył się resztek jedzenia ze swojego brzucha. Przetarł niedbale usta rękawem swojej szaty i spojrzał w prawą stronę. Nieco dalej w podobnej pozycji podpierał się Terry, który był tak samo wylewny co mag. Złuszczona skóra na policzku Veigara napinała się gdy ten starał się powstrzymać wymiociny przed wypłynięciem z ust. Nie wytrzymał... cztery razy.
    Kapitan Bred po wydaniu poleceń zniknął pod pokładem i jak na razie więcej się nie pokazał.
    Veigar rozejrzał się szybko po pokładzie i zarejestrował wszystkie obecne na nim osoby. Powoli zrobił krok w kierunku środka pokładu spodziewając się kolejnej fali wymiocin, która jednak nie nastąpiła. Wyprostował się nieco i zawołał:
        - Panie i panowie, którzy zostali przeze mnie najęci. Zapraszam bliżej.
    Gdzieś z lewej strony ucichł dźwięk ostrzenia broni a zewsząd dało się słyszeć kroki. Minęła chwila zanim wszyscy pojawili się przed Veigarem. Ostatni podszedł Terry, który zmieniał kolor na twarzy, na różne odcienie zieleni.
           - Dobrze... - Zaczął mag ale szybko odwrócił głowę kiedy spostrzegł stróżkę wymiocin na brodzie Jugo. Veigar wziął dwa głębokie wdechy i z zamkniętymi oczami przekręcił głowę z powrotem. - Rozmawiałem z Kapitanem i poprosił mnie abym przydzielił wam nocne warty. Bez nerwów droga Tenori. - Dodał szybko widząc otwierającą już usta bardkę. - Nocna straż będzie składała się z trzech osób. Oto moja propozycja: Tenori, Jugo i Bombos, Olijus, Ellis i ja oraz Terry, Shyvana i Zygfryd. Ostatnia trójka, którą wymieniłem pełni dzisiejszą wartę. Jutro przyjdzie moja kolej i na końcu Tenori.
         - Nie sądzę. - Wtrąciła zdenerwowana bardka nieprzyzwyczajona, żeby ktoś jej nie dopuszczał do głosu. - Jugo i Bombos mogą wartować ale za mnie równie dobrze mógłby wartować Kitrus.
    Veigar złapał się za kieszeń, w której coś poruszyło się niespokojnie. Pogłaskał pieszczotliwie ruchliwe miejsce na płaszczu i spojrzał prosto w oczy Tenori.
        - Nie tego dotyczył wyraz „propozycja”. Będziemy wartować a jedyna sprawa dyskusyjna to ta, kto z kim chce. Dokonałem już jednak pewnych obserwacji i uznałem, że taki podział będzie najlepszy.
    Na twarzy Tenori malowała się złość a Jugo wyglądał jak pies czekający na polecenie „Bierz go!”. Nie zwracający na nią uwagę Olijus dołączył do rozmowy.
         - Jeden przy sterze, drugi weźmie dziób,  a trzeci może robić obchód po pokładzie.
         - Świetny pomysł. - Skomentował mag i pobiegł w stronę burty.

Offline

 

#23 2011-12-27 16:08:49

Terry Biggles

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-11-17
Posty: 21
Punktów :   

Re: Prolog

Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy Terry Biggles wyszedł na pokład po krótkiej drzemce na przydzielonej mu koi. Czuł się coraz lepiej - prawdą okazały się zapewnienia starych wilków morskich, których w przerwie między kolejnymi nawrotami choroby kapłan poczęstował fajkowym zielem. Poczekaj, a wszystkie twoje dolegliwości rozpłyną się jak kilwater na farwaterze - mówili. Marynarze zalecili mu też rzucie skórki chleba i odpoczynek - kto wie, być może te czynniki też miały wpływ na jego szybką rekonwalescencję.

    Terry głęboko odetchnął, wciągając do płuc zapach wieczornej bryzy. Piękne odblaski znaczące powierzchnię lekko pofalowanego morza czyniły scenerię wręcz bajkową i kapłan mimowolnie uśmiechnął się do siebie w obliczu tego pięknego widoku. Powoli ruszył przed siebie i pozdrawiając znajomych marynarzy - doktorów-od-rzygania skierował się w stronę głosu, który stał się już niemal tak naturalny dla "Widmowej Łodzi" jak szum wiatru na wantach - głosu ostrzenia miecza.

    - Witaj Zygfrydzie. Piękny wieczór, nieprawdaż? - powiedział Terry gdy znalazł się już przy Paladynie. - Niestety, me serce nie może się nim w pełni radować, bo ciągle pogrążone jest w wątpliwościach dotyczących naszej misji, która przecież bezpośrednio wpływa na los owieczek, nad którymi powierzono mi opiekę. Czy tobą nie targają podobne uczucia?
    Terry odczekał chwilę, by Paladyn odpowiedział sobie w duchu na to retoryczne pytanie, po czym podjął dalej:
    - Zygfrydzie - nie ulega wątpliwości, że to na nas, jako ludziach wiary, spoczywa obowiązek dbania o bezpieczeństwo tej wyprawy. Na pewno się jednak zgodzisz, że nie możemy zrealizować tego zadania, jeśli nie będziemy dokładnie wiedzieć, o co w niej chodzi. Pomyślałem, że w związku z tym powinniśmy szczerze porozmawiać z Veigarem - twój autorytet, jako człowieka honoru, byłby w tej rozmowie nieoceniony. Co ty na to?

Ostatnio edytowany przez Terry Biggles (2011-12-27 16:09:59)


Nikt się nie spodziewał Hiszpańskiej Inkwizycji!

Offline

 

#24 2011-12-27 20:17:50

Zygfryd

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-11-16
Posty: 14
Punktów :   

Re: Prolog

Zygfryd siedząc trochę skonfundowany nagłym i bardzo bezpośrednim wtargnięciem Terrego w jego zamkniętą przestrzeń uważnie wysłuchiwał swojego towarzysza, który o dziwo mówił całkiem logicznie i bez nadmiernej przesady jaką zwykł się posługiwać.

- Dobrze, twoja propozycja wydaję się logiczna - czas przekonać się co tak naprawdę jest naszą misją na tym tajemniczym okręcie. Sam, siedząc tu pod pokładem dokonałem kilku ciekawych obserwacji ... wydaje mi się że Veigar może nam coś powiedzieć, a jeśli będzie wyjątkowo oporny może będę miał okazje przekonać go do naszych racji... Szkoda czasu, chodźmy od razu do niego, zanim przyjdzie sztorm, czy innego rodzaju paskudztwo wynurzy się spod tej ciemnej toni.

------------------------------------------------------

     Veigar nie wyglądał najlepiej i Terry wiedział, że najgorsze jeszcze przed nim. Mimo to, gdy on i paladyn złożyli mu wizytę, nie odmówił ich przyjęcia. Twardy choćby nie wiem co. Dobrze dla morale. Źle dla niego - pomyślał kapłan. W takim stanie jednak chyba nie powie nic trzymającego się kupy. Z drugiej strony, może też powiedzieć za dużo... Trzeba spróbować.
     - Witaj Veigarze i wybacz, że przeszkadzamy - odezwał się Terry. - Aby możliwie skrócić te niepokoje - a nieuzasadnione przeszkadzanie choremu w rekonwalescencji to przecież niemal bezbożne działanie, zasługujące na potępienie - zapytam wprost: o co dokładnie chodzi w tej wyprawie?
     - Mój niższy wzrostem, ale wielki wiarą przyjaciel jak zwykle wszystko uprościł, włączając przy tym do wypowiedzi odniesienia do swej służby Lathanderowi, jednak mniej lub bardziej oddał nasze niepokoje - dodał Zygfryd. - Uważamy, że po prostu nie możemy wykonywać misji, nie znając jej celu, a obserwując pozostałych uczestników wyprawy, ich umiejętności oraz użyte środki, po prostu zaczynamy wątpić w naszą przydatność lub doszukiwać się ukrytych motywów.
     Veigar podniósł zmęczone, przekrwione oczy i przypatrzył się swym rozmówcom. Z wysiłkiem wykrztusił:
     - Nie ma powodów do niepokoju. Co...- nagłe wejście "Widmowej" na falę przywróciło koszmary ostatniego dnia, ale Veigar opanował trzewia -...chcecie wiedzieć?
     Tym razem odezwał się kapłan.
     - Po pierwsze, jaki ładunek przewozimy. Po drugie natomiast... - Terry spojrzał na Zygfryda - ...uważamy, że wypłynięcie z taką pompą z Waterdeep było co najmniej dziwne jak na delikatną misję. Po co było to przedstawienie?
     - Pozwolę sobie też dodać pytanie o to po co jest nas tak dużo i dlaczego, wobec takiej siły rażenia, jaką dysponuje ta... drużyna..., zaangażowano w to takich żółtodziobów jak my? - dodał paladyn.
     Veigar chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Trochę za długo - przemknęło przez myśli Terrego dokładnie w momencie, gdy mag zaczął odpowiadać.
     - Panowie - strażnicy wiary. Nie macie się czym martwić. Jeśli chodzi o towar - mogę tylko powiedzieć, że jest on BARDZO ważny i że MUSI się dostać do Luskan. Dodam też, że jest przewożony na każdym statku, więc ryzyko jest rozłożone sprawiedliwie. Co do drugiego pytania - odpowiedź podałem przed chwilą. W związku z wagą ładunku każdy środek użyty do jego ochrony był odpowiedni i każdy - nawet żółtodzioby - Veigar spojrzał na Zygfryda i uśmiechnął się - mają tu swoje miejsce. Poza tym jest to trasa, którą nękali piraci i wydawało się...
     - Prowokacja? - w mig połączył fakty kapłan. - Chcecie sprowokować piratów do ataku?
     - Hmmm... szczerze mówiąc - tak, jest to jedno z zadań, które nam wyznaczono. - Veigar nie owijał w bawełnę. Mimo wcześniejszego zawahania wydawał się być pewny i nie oszukiwać. - Handel jest podstawą egzystencji miast na Wybrzeżu Mieczy. Towar musi płynąć. Stąd jednak tak mocna ochrona, nie ma powodów do obaw. Jesteśmy przygotowani na każdą ewentualność - mag spojrzał w oczy kapłanowi, a później paladynowi. Umiał rozmawiać. - Mam nadzieję, że wyjaśniłem wasze wątpliwości. Teraz wybaczcie - potrzebuję odpoczynku, a to cholerne bujanie nie ustaje...
     - Oczywiście - odrzekł do razu Zygfryd.- Dziękujemy za poświęcony nam czas. Niech nasi bogowie pobłogosławią cię rychłym wyzdrowieniem. Po tych słowach kapłan i paladyn odwrócili się i skierowali się ku wyjściu z kajuty. Veigar obserwował ich chwilę bez ruchu, po czym spróbował wgramolić się na koję unikając gwałtownych ruchów.
     - Aha. - słowa Terrego wybiły go z koncentracji. - Żuj skórkę od chleba. Mnie pomogło.

------------------------------------------------------

      - Obawiam się, że nic nam to nie dało. Niepotrzebnie w ogóle niepokoiliśmy tego człowieka. - rzekł paladyn w drodze na pokład. Zrobiło się już ciemno i nadchodził czas warty, więc przyśpieszył kroku, nie zważając na prawie biegnącego gnoma.
     - Gówno nam powiedział, ot co. - Wybuchnął Terry.  Zygfryd zahamował nagle tuż przed drzwiami prowadzącymi na pokład, być może zszokowany takimi słowami w ustach świątobliwej osoby. Niezrażony gnom również przystanął przy towarzyszu. - Co więcej, nie powie nam już nic więcej - nawet nie w pełni sił doskonale sie pilnował. Musimy uważać sami na siebie. Aha - jak już tak sobie rozmawiamy - w wolnym czasie zamieniłem kilka słów z Shyvaną, półelfką i naszą towarzyszką na warcie. Jest rozsądna i można jej zaufać. Proszę cię, byśmy trzymali się razem. Ten cały rejs jest coraz dziwniejszy. - dodał kapłan i wszedł w mrok i wiatr, jakie niosła ze sobą noc.

Ostatnio edytowany przez Olimpius (2012-01-02 09:42:25)


"Nie wszystek umrę !!!"

Offline

 

#25 2012-01-01 21:38:52

Olimpius

Administrator

Zarejestrowany: 2011-10-29
Posty: 25
Punktów :   

Re: Prolog

Dzień zawsze zastępowany jest przez noc więc i tym razem nie było niespodzianki gdy słońce schowało się za horyzontem. Zimne powietrze targało fioletowymi żaglami, które podskakiwały jak uwiązana ofiara przypiekana żeliwnymi pogrzebaczami przez swego oprawcę. Gwar na statkach powoli słabnął i kolejne fale ludzi znikały pod pokładem by zaznać nieco spokoju i odpoczynku. System komunikowania się między okrętami przebiegał w objęciach nocy nieco inaczej. Dbając o wygodę kolegów po fachu oraz najętymi przez nich osobników, Jesser wymyślił system znaków świetlnych, wysyłanych z bocianiego gniazda do pozostałych Kapitanów, gdyż posługiwanie się mową mogło obudzić umęczonych i nieprzyzwyczajonych do morskich podróży humanoidów. Niektórych dziwił a nawet bulwersował ten fakt, gdyż światło stosowane nocą, nawet jako krótkie mignięcia, zdawało się być zaproszeniem dla morskich łowców zwanych potocznie piratami. Na „Widmowej Łodzi” Veigar kwitował to jedynie słowami: „Lepiej mieć wypoczętych wojowników i zaprosić pojedynczego przeciwnika, aniżeli walczyć z nim będąc półprzytomnym. Poza tym dźwięk również daleko się roznosi.” Nie wszystkich jednak to przekonywało.
    Pokład „Widmowej Łodzi” niemal całkowicie opustoszał i jedynymi osobami, którzy zostali, poza sternikiem i kilkoma majtkami, byli Terry, Zygfryd i Shyvana oraz Olijus, który za pozwoleniem Breda i Veigara uczył się języka świateł na bocianim gnieździe. Kiedy bohaterowie ustalali między sobą punkty patrolowania podszedł do nich jeden z majtków o długich, przetłuszczonych, brązowych włosach.
      -Panowie szlachta! - Ryknął wypluwając z siebie pijackie opary. - Wiem, iż ustalacie strategie czegośtam, żebyśmy w spokoju dotarli do dziury zwanej Luskan.
    Majtek wykonał delikatny skłon i upadł na bok. Potrząsnął brudną głową i zerwał się na równe nogi.
        - A gdzie moje maniery? Mmart do usług! Żeby umilić panom podróż pozwolicie, że zaśpiewam wam pieśń o pewnym Calimshańskim przysmaku. Jest to utwór dramatyczny, także nie szczędźcie łez kiedy te wypełnią wam oczy.
    Mmart ściągnął z pleców malutką gitarę i szarpnął za górną strunę.

http://www.youtube.com/watch?v=PJTOF3xMvts

.............................................................................................................................................................

    Minęło kilka godzin od kiedy Mmart skończył swoją pieśń i usnął na pokładzie. Terry z zaciekawieniem obserwował pracę sternika, aż do momentu gdy nie zaczął morzyć go sen... czyli jakieś pięć minut. Pomimo klejących oczu pozostał jednak na tyle przytomny, by wartować jeszcze przez jakiś czas (Wola = 17). Sprawa na dziobie miała się bardzo podobnie. Fale zimnego powietrza  nie pozwalały Zygfrydowi zmrużyć oka ani na chwilę. Zmęczony już ciągłym ostrzeniem miecza schował ostrzałkę i przez chwilę zdziwionym wzrokiem zaglądał do środka, natomiast Shyvana kroczyła dumnie po pokładzie „Łodzi”, raz po raz przyglądając się coraz to wyższym falom.
       - Idzie sztorm! - Zawołał z góry Olijus głosem znawcy. - Ale wygląda na to, że przejdzie bokiem.
       Nie mylił się. Błyski na niebie przechodziły obok floty ale do statku zbliżało się coś znacznie gorszego...

http://www.youtube.com/watch?v=TwgUp-EG … st_related

    Wiatr szumiał złowrogo z chwili na chwilę wzmagając się coraz bardziej. Żagle zdawały się być napięte do granic możliwości a maszty jęczały cicho jakby szeptały między sobą. Z całą pewnością nie były to wesołe szepty o pozytywnych doznaniach. W oddali dało się słyszeć grzmot a niebo rozświetliła krzywa błyskawica. Shyvana zamknęła oczy i zaczęła nasłuchiwać dziwnego dźwięku zmieszanego z odgłosami burzy i wiatru. Nie był to żaden naturalny trzask czy stukot. Jeszcze przez chwilę dyplomatka nadstawiała uszu nim wreszcie dźwięk bezbłędnie do niej dotarł. „DZWON?!” -  Pomyślała. - „Tyle, że jakby spod wody”. Bojąc się tego co może ujrzeć ruszyła  powolnym krokiem w stronę burty. Oczy zaszły jej łzami gdy próbowała nie mrugać mimo wiejącego jej prosto w twarz wiatru. Oparła delikatnie dłonie o reling i wychyliła się. Odgłosom instrumentów towarzyszyły jakieś światła i Shyvana mogłaby przysiąc, że widziała kilka płetwiastych humanowidów. Nagle za plecami usłyszała wyraźny stukot obcasów ale nim się spostrzegła nikogo już tam nie było. Trzymając się kurczowo relingu wodziła wzrokiem po pokładzie, mrużąc oczy żeby odnaleźć osobę, która przed chwilą przebiegła po pokładzie. Niczym obłąkana zaczęła obracać głową w nadziei, że to wszystko, to jedynie dzieło zmęczonego umysłu. Muzyka jednak nie cichła a co gorsza, teraz była całkowicie wyraźna. Grobowy rytm nie zwiastował niczego dobrego. Tego było już za dużo dla dyplomatki z Evermeet. Nogi same się pod nią ugięły i po chwili klęczała z szeroko otwartymi oczyma. Dłonie same schwyciły głowę chcąc wyrzucić wszystko ze środka; żeby wszystko wróciło do „normy”. - Nie, nie, nie... - Mruczała do siebie. Zimny śmiech przyszedł z lewej strony. Półelfka zwymiotowała na deski pokładu i dopiero wtedy zwróciła w tamtą stronę wzrok. Gnijący nieumarły, odziany w stare, zatęchłe ubranie szczerzył się do niej obnażając żółte kły. Ślepia były czerwone jak piekielny ogień i nie było w nich za grosz dobroci. Wskazał gnijącym palcem na odwróconego tyłem, przysypiającego paladyna i podszedł do niego pewnym krokiem. Syknął mu coś do ucha i dotknął jego ramienia. Kolejna błyskawica rozświetliła niebo i tam gdzie stał nieumarły nie było już nikogo, za to po prawej stronie coś głośno  upadło. Z pokładu podnosił się łuskowaty humanoid z sejmitarem w błoniastej łapie. Kątem oka Shyvana dostrzegła kolejnych jego współbraci wspinających się zaciekle po burcie „Widmowej Łodzi”. Stwór zasyczał opluwając dyplomatkę słoną wodą i gęstą śliną. Ostre jak brzytwa zęby zalśniły jak perły w świetle księżyca. Uniósł wysoko obie łapy i cofnął się dwa kroki. Nim Shyvana zdążyła zareagować potwór wychylił się za burtę i głośno kłapnął szczękami, po czym wskoczył z powrotem do wody. W jego ślady ruszyli pozostali i po chwili zniknęli w odmętach morza.
        - Co się tam dzieje? - Krzyknął z bocianiego gniazda Olijus wychylając się w stonę dochodzącego go plusku. - Na Suczą Panią... SAHUAGINY!
    Zygfryd i Terry usłyszeli tropiciela i podbiegli do bladej jak ściana, roztrzęsionej dyplomatki. Terry wyjrzał za burtę i odetchnął z ulgą. Nikogo tam nie było. Oboje wyciągnęli broń i dokładnie zaczęli przetrząsać pokład w poszukiwaniu nieprzyjaciół lub innych nieproszonych gości. Szybko się z tym uporali, nie znajdując nikogo i znowu podeszli do Shyvany, która majaczyła coś o nieumarłym i morskich potworach. Zygfryd poprosił o więcej szczegółów dotyczących ożywieńca ale dla półelfki za dużo się wydarzyło aby w tej chwili coś sobie przypomnieć.
    Olijus zszedł z punktu obserwacyjnego i objął ramieniem Shyvane. Starał się dodać jej otuchy jednak bez widocznych efektów. Łzy ściekały jej po policzkach gdy starała się zatrzeć te świeże, nieprzyjemne wspomnienia.
        - Trzeba poinformować Veigara. - Rzucił Olijus i ruszył pod pokład.
    Majtkowie szeptali coś między sobą... Spali w czasie tych kilku chwil i niczego nie widzieli, a teraz głęboko zastanawiali się co mogło się tu wydarzyło. Ogólny niepokój udzielił się załodze i nie chcąc pokazać, że się boją, każdy ukradkiem sprawdzał czy na pewno ma przy pasie broń. Wkrótce wychynął Veigar z Olijusem i Ellis. Mag przystanął koło półelfki i zamienił z nią dwa zdania.
        - Pomóżcie zejść Shyvanie do mojej kajuty. Ja dokończę jej dzisiejszą wartę. - Ogłosił.
    Ellis pomogła jej wstać i ruszyły.
        - Olijusie wróć na bocianie gniazdo i nadaj komunikat pozostałym. Nie możemy ich lekceważyć. - Poinstruował elfa i zwrócił się do Terrego i Zygfryda. - Przetrząsnęliście pokład? Wiedziałem, że można na was liczyć. Shyvana jak rozumiem miała patrol na pokładzie. W takim razie przejmę jej teren.
        Terry wrócił do sternika, a Zygfryd na dziób. Paladyn spojrzał w morze i przyglądał się małemu zielonkawemu punktowi unoszącemu się na czarnych falach. Mógłby przysiąc, że punkt ten ma fioletową płetwę i również wpatruje się w niego ale nim zdążył wyostrzyć wzrok punkt zanurzył się w wodzie. Nad jego głową tropiciel nadawał właśnie komunikat pozostałym okrętom o tym co się przed chwilą wydarzyło. Zygfryd usiadł wygodnie na opróżnionej przez majtków beczce przy dziobie i gdzieś w oddali usłyszał stłumione uderzenie dzwonu.

Offline

 

#26 2012-01-02 12:09:27

Terry Biggles

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-11-17
Posty: 21
Punktów :   

Re: Prolog

Terry, mimo początkowego roztrzęsienia spowodowanego atakiem zdołał się jakoś opanować i po dziesięciu minutach od ataku pilnie obserwował wydarzenia na pokładzie. Zamieszanie się skończyło, wiadomość do pozostałych okrętów w grupie została wysłana i teraz już tylko krążący po pokładzie Veigar zakłócał spokój nocy. Gdy podczas obchodu jego droga wpadła blisko pozycji zajmowanej przez gnoma, ten postanowił działać. Teraz albo nigdy - pomyślał i próbując uwydatnić swoje zdenerwowanie odezwał się do maga:
    - Veigarze - pozwól na chwilę. Widzisz, cały czas się niepokoję. W końcu zostałem oddelegowany przez głównego kapłana Lathandera po to, by dbać o zdrowie, ale przede wszystkim ducha pozostałych członków załogi i... tak sobie pomyślałem, że właśnie jedna z uczestniczek wyprawy potrzebuje pomocy. Gdy ją odprowadzaliście była roztrzęsiona - myślę, że powinienem być przy niej. Poza tym bredziła tez o jakiś nieumarłych - tych bym się tu nie spodziewał, ale może dowiedziałbym się od niej czegoś więcej; im  prędzej dowiemy się co nas zaatakowało, tym lepiej. Ja sam... no... nie przydaję się za bardzo w walce - masz tu Zygfryda i pewnie tego futrzanego przyjaciela, a ja gdy tylko usłyszę jakieś dźwięki od razu... W ogóle postaram się przyjść tak szybko, jak to tylko możliwe i... - kapłan zawiesił głos czekając na decyzję przełożonego. mimo niewinnej miny w jego głowie już pojawiał się jednak plan przeszukania kajuty maga. No dalej, zgódź się. - ponaglał go w myślach. Musze się dowiedzieć, co tu jest grane.

Ostatnio edytowany przez Terry Biggles (2012-01-02 12:10:01)


Nikt się nie spodziewał Hiszpańskiej Inkwizycji!

Offline

 

#27 2012-01-02 20:04:20

jednabrew

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-11-16
Posty: 13
Punktów :   

Re: Prolog

Gdy łotrzyca po pewnym czasie doprowadziła się do jako takiej równowagi psychicznej zaczęła się zastanawiać nad tym, co zaszło podczas jej warty.
Jak mogłam się dać tak podejść? Wstyd i hańba... A może tajemniczy oponent użył magii? - zastanawiała się przez chwilę próbując się usprawiedliwiać
Shyvana przez lata ćwiczyła swą spostrzegawczość, lecz mogło być to niewystarczające przeciwko takim potworom.
I jak teraz odzyskać zaufanie towarzyszy? - pomyślała, gdy skończyła rozpamiętywać swą porażkę i dotknęła miedzianego medalionu w kształcie słonecznej tarczy prosząc w duchu Amaunatora by dał jej siłę, gdy przyjdzie jej walczyć z nieumarłymi.
Medalion oczywiście nie miał żadnych magicznych mocy, choć niewątpliwie był bardzo stary. Shyvana nie znała języka, z którego pochodziły słowa na jego odwrocie. Przypuszczała jedynie, że to staronetherilski, gdyż w takim języku modlił się zawsze przyjaciel, który jej go ofiarował.

Ostatnio edytowany przez jednabrew (2012-01-02 22:01:37)

Offline

 

#28 2012-01-04 13:08:17

Olimpius

Administrator

Zarejestrowany: 2011-10-29
Posty: 25
Punktów :   

Re: Prolog

Veigar westchnął głęboko i potarł zimny, zniekształcony policzek.
        - Miałem nadzieję, że zostawimy ten temat na popołudnie... - Wyznał mag. - Ale skoro już zacząłeś.
        Gnom sięgnął po wiadro z pomyjami i nie bacząc na jego zawartość odwrócił je do góry dnem. Rzucił szybkie spojrzenie na przód statku i stwierdziwszy, że wszystko jest w porządku, usiadł ciężko na kuble.
        - Mam swoją teorię, dotyczącą tego, co się dzisiaj wydarzyło. Stwory, które pojawiły się w nocy... Sahuaginy... Z natury są agresywne wobec mieszkańców powierzchni. Powinny były spróbować przejąć ten statek i zabić Shyvane a wycofali się z powrotem do morza. Z tego co mówił Olijus było ich około sześciu - za mało na szturm, za dużo na przypadek.
        Veigar zamyślił się. Błądził wzrokiem po deskach pokładu jakby szukał w nich jakiejś wskazówki mogącej potwierdzić jego przypuszczenia. Odchrząknął widząc zniecierpliwienie na twarzy Terryego i powiedział:
        - Myślę, że to był tylko zwiad ale zwiadowcy Sahuaginów nie są tacy głupi, żeby wdrapywać się na obcy im statek bez szczególnego powodu. Oni CZEGOŚ lub KOGOŚ szukali. Shyvana często przebywała morze w trakcie swych misji dyplomatycznych... - Urwał uznając, że nic więcej tłumaczyć w tej kwestii nie trzeba. - Ten nieumarły... Byłeś ty i paladyn, i żaden z was nie wyczuł jego obecności. Nie dawajcie Shyvanie więcej fajkowego ziela.
        Kolejna chwila milczenia pojawiła się w bliskim otoczeniu gnomów. Terry wyraźnie się nad czymś zastanawiał ale mimo to wciąż wyglądał na zniecierpliwionego.
        - Zejdź na dół i zastąp Ellis... - Ponownie odezwał się mag. - Niech idzie odpocząć. I tak już końcówka warty. Poradzę sobie z Zygfrydem. Terry... Zapytaj dyskretnie Shyvane o jej konflikty ze stworzeniami morskimi. Będę ci bardzo wdzięczny.

.............................................................................................................................................................


Kiedy Terry wszedł do kajuty, Ellis namaczała kolejny ręcznik w zimnej wodzie. Widząc kapłana przyłożyła palec do ust i wskazała na pobladłą dyplomatkę.
         - Zwymiotowała jeszcze dwa razy zanim zdołała usnąć. Lepiej dać jej odpocząć. - Wyjaśniła.
         - Veigar kazał ci się położyć a mi przejąć twój obowiązek opiekowania się nią. Nie martw się. Zostawisz ją w dobrych rękach.
         - Nie wątpie. - Powiedziała posyłając gnomowi krótki uśmiech. - Gorączka nieco opadła ale nadal trzeba robić okłady z ręczników. Nie udało mi się wykryć żadnej nękającej jej choroby także jest nadzieja, że jej stan, to odpowiedź na dzisiejsze wydarzenia. Jakbyś potrzebował pomocy to daj mi tylko znać a zobaczę co da się zrobić.
         Ellis zabrała swoje rzeczy i z elfią gracją wyminęła stojącego w drzwiach kapłana, którego zamiary wcale nie były, aż tak pobożne.

Offline

 

#29 2012-01-04 20:21:48

Terry Biggles

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-11-17
Posty: 21
Punktów :   

Re: Prolog

Mimo zdenerwowania i innych planów co od swej wizyty w kajucie Veigara pierwszą rzeczą, jaką kapłan zrobił po wyjściu Ellis było dokładne przebadanie leżącej półelfki. Starając się oczyścić swój umysł ze zbędnych sygnałów, użył swoich umiejętności nabytych podczas służby w świątyni. Lepiej dmuchać na zimne - pomyślał, szukając ran i siniaków ze szczególnym uwzględnieniem szarpnięć po szponach lub - kapłana zmroziło na myśl o tym - drobnych ran pozostawionych przez przerośnięte kły.
    Kapłan skończył oględziny i odetchnął głęboko. Na ciele półelfki nie było żadnych znaków świadczących o możliwym zakażeniu. Potrząsnął lekko ramieniem towarzyszki.
    - No, pora wstawać. Mamusia zrobiła śniadanie.
Perswazja jednak nie zdała rezultatów. No trudno, nie można po dobroci, to... - pomyślał i chlusnął w twarz Shyvany wodą z miski, którą Ellis zostawiła, by ta posłużyła Terry'emu do opieki nad towarzyszką. Prawie jej tak użyto.
    Mimo pewnej brutalności metoda odniosła jednak skutek. Półelfka szeroko otworzyła oczy i już miała krzyknąć, gdy Terry powstrzymał ją, zakrywając jej, a przykładając palec do swoich ust.
    - Znajdujesz się właśnie w kajucie Veigara, który z kolei jest na pokładzie i będzie tam wartował całą noc. Chyba nie muszę mówić, co to oznacza. - powiedział, możliwie jak najbardziej ściszając głos. - Przebadałem cię - nic ci nie będzie. Wybacz moją brutalność, ale nie można spać, gdy na targu wyprzedaż rzepy, jak mawiał mój dziad. Ja tymczasem wyjdę na zewnątrz i obejmę wartę przed drzwiami, by ci nie przeszkadzano- tu nie bardzo bym się przydał. Jedyne co mogę zrobić, to to. - powiedział, zamachał rękoma i rzucił jakiś czar. Nic się nie stało, ale po chwili kapłan wskazał ręką pewne miejsca w pokoju, szepcąc "Magia!" i za każdym razem nazywając rzecz, gdy wskazywał na coś palcem. Po chwili odwrócił się i skierował się do drzwi. Tknięty jakąś nagłą myślą przystanął i rzucił:
    - Gdy usłyszysz kłótnię, czy nawet rozmowę przed drzwiami, wracaj do łóżka. I uważaj na bulaje - lepiej, żeby nikt tego nie zauważył - po tych słowach wyszedł z pokoju, możliwie cicho zamykając za sobą drzwi.
    Gdy znalazł się na korytarzu, uśmiechnął się do siebie. Ufff, a mogło pójść tak źle. Niech będą ci dzięki, Lathanderze, za tę okazję. Mam nadzieję, że wreszcie się coś wyjaśni. - pomyślał, siadając naprzeciw drzwi do kajuty Veigara. Zadowolony wyciągnął butelkę z piwem. zatrzymał jednak rękę w połowie drogi do ust. O nie - dziś nie możesz zasnąć - zganił się. Innym razem - powiedział do siebie i pieczołowicie ułożył butelkę w plecaku.

Ostatnio edytowany przez Terry Biggles (2012-01-04 20:24:02)


Nikt się nie spodziewał Hiszpańskiej Inkwizycji!

Offline

 

#30 2012-01-04 20:59:48

jednabrew

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-11-16
Posty: 13
Punktów :   

Re: Prolog

Rozbudzona łotrzyca już miała sięgać po sztylet, lecz w porę zorientowała się z kim ma do czynienia.
Już mi lepiej. Widać, żeś obeznany w sztuce leczenia. - powiedziała z nutą ironii spoglądając na pustą miskę z wodą.
W rzeczywistości czuła się na prawdę podle i to nie tylko z powodu porażki.
Przed wyjściem zgaś światła. Możesz wierzyć lub nie, ale ciemność nie przeszkodzi mi w moim zadaniu... - dodała, gdy rozważyła słowa kapłana.
Gdy kapłan opuścił kajutę Shyvana odczekała chwilkę nasłuchując uważnie. Po czym ostrożnie zabrała się za oględziny.
Może to i niezbyt uczciwe wobec Veigara, ale sytuacja tego wymaga. Skoro kapłan to aprobuje... - próbowała się w myślach usprawiedliwiać.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.gra-rpg-naruto.pun.pl www.rapidracing.pun.pl www.ble.pun.pl www.pogadanki17.pun.pl www.gwiazda-numer.pun.pl