#46 2012-04-21 19:52:42

jednabrew

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-11-16
Posty: 13
Punktów :   

Re: Prolog

Łotrzyca poczekała na odpowiedni moment na rozmowę z paladynem. Chociaż sprawiał on pozory pobożnego, lecz niezbyt rozgarniętego osiłka, półelfka wiedziała, że Zygfryd jest znacznie roztropniejszy od przeciętnego człowieka i nie należy go lekceważyć.
Witaj! Czy możemy porozmawiać chwilkę na osobności?

Offline

 

#47 2012-04-21 23:05:51

Zygfryd

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-11-16
Posty: 14
Punktów :   

Re: Prolog

Zygfryd rzeczywiście był ostatnio dość tajemniczy i nieufny światu ... jakby zbliżające się coraz wyraźniej zimno, studziło też jego chęci do przygody i walki ze złem. Nic więc dziwnego, że z pewną dozą dezaprobaty przyjął propozycje dyplomatki do osobistej rozmowy ... ale skoro ona decyduje się na takie coś musi mieć wyraźny powód.

- Zgoda więc ... ale nie tutaj, musimy mieć pewność, że nikt niepoważany, a co gorsza ktoś komu bardzo zależałoby na tym, nie podsłucha naszej rozmowy ... zresztą sama doskonale wiesz o co mi chodzi.


"Nie wszystek umrę !!!"

Offline

 

#48 2012-04-30 15:01:38

Terry Biggles

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-11-17
Posty: 21
Punktów :   

Re: Prolog

Terry uważnie przysłuchiwał się rozmowie magów, choć prawdę mówiąc niewiele mówiły mu te wszystkie "poziomy", a magia wtajemniczeń była dla niego, nomen omen, czarną magią. Mimo to, gdy czarodzieje przestali rozmawiać, wykorzystał moment i przemówił:
- Jeśli mogę być głosem reszty załogi, a jednocześnie przemawiać w imieniu Lathandera (co czynię zawsze, oczywiście) to z chęcią wyrażę swe zdanie. Brzmi ono następująco... - jak zwykle nabrał tchy przed wypowiedzeniem znamiennych w jego mniemaniu słów - Spróbujmy przebić się przez lód z wykorzystaniem czarów. Podejmiemy wtedy pewne ryzyko, ale jeśli się nam uda, to uwolnimy się od zagrożeń ze strony piratów i morza - a na lądzie czary związane z okrętem i tak nie na wiele się zdadzą. Chcę jednak zwrócić uwagę na coś innego... Podczas modlitwy kilka dni temu miałem pewne objawienie - z tych niejasnych wizji mogłem wywnioskować, że ryzyko spotkania w tych okolicach demonów i nieumarłych, będących pozostałością armii pewnego licza jest większe... dużo większe niż to, o którym wspominał kilka dni temu Veigar. Wobec tego radzę przedsięwziąć nadzwyczajne środki ostrożności, by móc odeprzeć niespodziewany atak z lądu. Zapytacie pewnie - na co słuchać nam bredni jakiegoś tchórza? Rzeczywiście, nie wiem z całą pewnością, że nastąpi jakikolwiek atak, ale ostrożność nigdy nie zawadzi. Poza tym powiedział mi to Pan Poranka - a gdy bóg mówi zwykłem go słuchać
Kapłan rozglądnął się po twarzach towarzyszy, by zobaczyć, jaki wpływ miło na nich jego przemówienie. Uwagę skupił zwłaszcza na magach, ale mimo dokładnego zlustrowania nie zdołał z ich twarzy wyczytać żadnych informacji. Mimo to w powietrzu dało się wyczuć pewne napięcie...
- A co do kopania - jestem za. - dodał gnom, posługując się już swoim zwykłym, wesołym i trochę kpiącym tonem. - Niestety, nad czym straszliwie ubolewam, w tej materii nie na wiele się przydam. Zygfrydzie - wziąłbyś może moją część?

Możesz kontynuować. Napisz też jak się komp sprawuje.

Ostatnio edytowany przez Terry Biggles (2012-04-30 15:03:09)


Nikt się nie spodziewał Hiszpańskiej Inkwizycji!

Offline

 

#49 2013-08-25 14:29:43

Olimpius

Administrator

Zarejestrowany: 2011-10-29
Posty: 25
Punktów :   

Re: Prolog

Tenori, Olijus, Shyvana, Veigar, Terry i kilkunastu majtków zostało na pokładzie "Widmowej Łodzi". Pomiędzy resztę rozdano otrzymane od Kapitan Anguy kilofy i wszyscy, bez dalszej zwłoki, wzięli się za robotę. Statki staranowały nieco kry umożliwiając załodze zejście na zmarznięty ląd po linach.
    - Kurewski mróz. - Stwierdził Bred odpychając się od burty podczas zjazdu na linie. - Obyśmy szybko wrócili do Waterdeep.
    - Obyśmy w ogóle wrócili. - Poprawił Bombos.
    Bred puścił linę i z gracją kota zeskoczył na zlodowaciały grunt, który złowieszczo chrupnął. Po chwili obok niego znalazł się też Bombos.
    - Rozumiem, że nie jesteś optymistą. Zawsze trzeba szukać pozytywnych stron w sytuacjach wyglądających na beznadziejne, bo siła myśli potrafi przeważyć szalę zwycięstwa.
    - Straciliśmy większą część załogi, nie wspominając już o statkach i stratach w żywności. Oprócz piratów zainteresował się też nami jakiś nieumarły, oraz sahauagany, czy jak im tam. Moja osobista sytuacja zmusiła mnie i mojego brata do eskortowania nadymanej bardki, której najchętniej wytłumaczyłbym młotem, co znaczy kultura osobista. Teraz mój brat nie żyje, a jego pochówek niczym się nie różnił od tego, jaki zgotowaliśmy piratom, więc wybacz Bred, ale znalezienie jakiś pozytywów na tą chwilę jest dla mnie kurewsko trudne.
    - Wciąż żyjesz ty.
    Krasnolud spojrzał na Kapitana spode łba i splunął gęstą śliną w biały śnieg. Szczęk zbroi niedaleko nich nieco rozluźnił atmosferę. Zygfryd zszedł na ląd, a zaraz za nim dziesięciu majtków.
    - Mości panowie. Czas na odrobinę pracy i niechaj Helm pozwoli nam ukończyć ją w spokoju.
    - Właśnie o takim podejściu mówię. - Powiedział sam do siebie Bred.
    Zygfryd podszedł bliżej krasnoluda i człowieka, rzucił okiem na otaczający ich śnieg i wzruszył ramionami.
    - Mamy kopać rękoma?
    - Racja... VEIGAR! KILOFY!
    Jak na komendę ze statku wysypało się kilkanaście narzędzi. Ci co dysponowali lepszym okiem i szybszymi dłońmi, pochwycili mniej zniszczone oskardy.
    - Jako jedyny krasnolud w tym towarzystwie dam wam dwie rady podczas kopania na tej wielkiej krze... Po pierwsze kopcie zawsze będąc skierowanymi mordą do statku, bo stojąc dupą możecie łatwo odpłynąć na odrąbanym kawałku, a nikt z nas nie ma ochoty wskakiwać do lodowatej wody tylko po to, żeby uratować jakiegoś idiotę. Po drugie zaś mam tu linę i radzę, żeby każdy z nas się nią przepasał... Lód to zdradliwe podłoże i lepiej nie ryzykować.
Bierzmy się do pracy i spierdalajmy z tego odludzia.
   
    Praca trwała nieprzerwanie cztery godziny i mróz dawał się już mocno we znaki. Swe kroki, w stronę pracującej załogi "Widmowej Łodzi", skierowała Angua, która ku zaskoczeniu wielu osób, również zeszła na ląd, żeby pomóc w przedarciu się przez lód.
    - Bred. Pozwól na słowo.
    - Już mówiłem... Kapitan Bred. - Dowódca okrętu rzucił kilof i zaczął rozcierać dłonie idąc za Kapitanem "Wilkołaka".
    - O co chodzi?
    - Dzicy... Wyczuwałam ich już zanim dotarliśmy tutaj do kry. Teraz smród jest wyraźny, a im bardziej przebijamy się do przodu, tym mocniej go czuć.
    Bred zmarszczył czoło i z niedowierzaniem spojrzał po Angue.
    - Nie mogłaś nam tego powiedzieć wcześniej? Powinniśmy wracać na statek i poinformować o tym magów z Zakonu, żeby zapewnili nam...
    - Oni nic ci nie zapewnią. Już ich o tym poinformowałam. Calisto wyraźnie dała mi do zrumienia, że Dzicy to nie przeszkoda, a Artilias machnął tylko ręką i się zaśmiał.
    - A Veigar?
    - Veigar zdawał się wyglądać, jakby właśnie o to...
   
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

    - Dobrze im idzie. - Stwierdził Veigar w towarzystwie najętych przez niego osób. - Kapitan Angua zmierza do nas. Chyba już się zmęczyła i będzie chciała ogłosić odpoczynek.
    - Zdawało mi się, że dopiero co złapali rytm. - Wtrąciła bardka. - Bombos i tak odwalił większą część roboty.
    - Wiesz Tenori. Zawsze mnie zastanawiało, ile osób może szczerze odpowiedzieć na pytanie, że są twoimi przyjaciółmi. Doszedłem do wniosku, że nikt by się nie zdobył na takie wyznanie. Wiesz dlaczego?
    - Oświeć mnie.
    - Bo ludzie i przedstawiciele innych ras, od dziecka są "zaprogramowani" do czynienia dobra. Tylko, że u niektórych ten zmysł zanika powoli, u innych szybko, a zdarzają się także takie osoby, u których nie zanika on wcale. To rzadkość ale trafiają się też tacy. Wszyscy podświadomie wolą utrzymywać kontakt z kimś lepszym od siebie i tylko jeśli mogą, to z gorszymi się nie zadają. Przypomina mi to pewną historię maga z Thay, który był świadom swojej nikczemnej natury. Uważał on, że pośród ludzi nie ma bardziej zdradliwego i złego niż on sam, dlatego też mianował się przydomkiem "Demon z Thay". W końcu, gdy jego sława zaczęła go prześcigać i nikt już nie chciał mieć z nim nic do czynienia, zaczął powoli popadać w szaleństwo, tak jak piórko rzucone w otchłań, które zaczyna spowijać mrok. Gdy wreszcie sięgnął dna obłędu zaczął wierzyć, że naprawdę jest demonem. Zniknął. Po kilkunastu latach w jego niedużej wieży znaleziono zapiski dotyczące ostatnich dni jego egzystencji. Była tam szczegółowa rozpiska na temat przywołań istot z innych sfer. Nie trudno...
    - Skończ, bo się rozpłaczę. - Ucięła Bardka. - Rozumiem, że uważasz mnie za osobę "złą". Ja to nazywam ograniczonym zaufaniem i ostrożnością.
    - Jesteś zła moja droga.
    - A mimo to mnie zatrudniłeś. Twoja logika musi być w takim razie błędna...
    - Tam! Na horyzoncie! - Przerwał Olijus i wyciągnął palec w stronę olbrzymiej zaspy, na której majaczył jakiś kształt.
    - Nienawidzę jak to robisz... To zawsze oznacza kłopoty.
    Zaraz koło Breda i Anguy coś zaczęło wychodzić z zaspy śniegu. Niewiele myśląc elf ściągnął z pleców swój długi łuk i naciągnął jedną ze strzał. Pocisk przeleciał zaraz obok złotych loków Breda i ugodził w wypełzającą postać, która z łoskotem zwaliła się twarzą w śnieg. Dzicy.
    - BOMBOS! ZYGFRYD! ODWRÓT NA STATEK! - Ryknął Bred.
    - Psia mać! - Zaklęła Angua. Właśnie zdała sobie sprawę, że za daleko odeszła od swojego statku i głupotą byłoby ścigać się doń z dzikimi. - Lepiej, żeby Artilias zadbał o moją załogę i "Wilkołaka".
    Przebity strzałą dziki, złapał resztką sił za cholewę pechowego kapitana i wysapał tylko: - Śmierć pirackiemu nasieniu.
    Terry i Shyvana z niepokojem obserwowali jak postać na horyzoncie jeżdżąca na dziku krzyknęła, tylko w znanym sobie języku, komendę ataku. Kilkadziesiąt zasp zapadło się, a w ich miejscu powstawali łowcy z tundry. Każdy ufarbowany był krwią zwierząt, które sami zdołali upolować, a ich odzienie stanowiły ogromne, niedźwiedzie, białe futra. Dzierżąc w dłoniach maczugi i sztylety z kości, dzicy wyglądali naprawdę przerażająco. Ci, którzy mieli mniej szczęścia i na początku starcia stali zbyt blisko nasypów ze śniegu od razu zostali potraktowani kozikiem pod żebra. 
    - Do lin! Czym prędzej wdrapujcie się nie statek! Będę was osłaniał. - Zakomendował paladyn odcinając linę którą był przepasany.
    - To samobójstwo Zygfryd... Nie dasz rady ich odeprzeć.
    - Z moim pancerzem nie zdążę nawet wspiąć się na metr... No już!
    - Cholerny rycerzyk. - Bąknął krasnolud. - Chce całą zabawę zostawić dla siebie. Mam dla ciebie złą wiadomość... Musisz przekazać Tenori, że służba pod jej rozkazami była kurewsko nudna... Tak kurewsko nudna, że aż mnie w rzyci szczypało. - Krasnolud uniósł swój młot i uderzył, w odległości metra od Zygfryda, w podłoże. To jedno uderzenie oddzieliło Bombosa i dwóch majtków od Kapitanów, poaladyna i jednego szczęśliwego majtka. Krasnolud spojrzał w odmęty lodowatej toni. - Jugo. Mam nadzieję, że tam gdzie jesteś dają jakieś dobre piwo.
    Zygfryd wiedział, że przeskoczenie tej wyrwy będzie ogromnym wyczynem, a nawet jeśli by mu się to udało, to jest to bilet w jedną stronę.
    - Niech to wszystko... Niech Helm cię prowadzi.
    - Wolałbym nie. Ale dzięki...
    - Zygfryd! Nie mamy na to czasu! - Warknął Bred będąc już w połowie drogi na pokład.
    Paladyn wykonał jeszcze tylko gest symbolizujący błogosławieństwo jego bóstwa i podszedł spokojnym krokiem do liny.
    Dzicy bez najmniejszych trudności uporali się z dwoma, towarzyszącymi krasnoludowi, majtkami. Wszyscy na statku, którzy dysponowali zasięgowymi atakami, w miarę możliwości starali się utrzymać kilkoro przeciwników z dala od towarzysza na lądzie. Słońce chyliło się już za pagórek, żeby ustąpić miejsca nocy, a to tylko pogarszało sprawę.
    - Syti'lin!
    Dzicy cofnęli się nieco od krasnoluda. Z pagórka zjechała wcześniej widziana postać na dziku. Prymitywy rozstąpiły się, żeby pozwolić jej na swobodny przejazd. Dzika dosiadała kobieta w stalowej zbroi i z kiścieniem w ręku. Włosy miała białe jak śnieg, a oczy niebieskie jak lód.
    - Tressse'nam Sejuani! Kol'evas tji posetra. Lis ah dan!
    - Co, kurwa? - Odrzekł zaskoczony ustaniem ataków krasnolud.
    - Co ona mówi? - Spytał Bred Veigara, kiedy pomagał Zygfrydowi wdrapać się na statek.
    Veigar podrapał się po głowie.
    - Nie znam tego języka. Tenori?
    - Daj mi chwilę.

    "Chociaż pilnie się uczyłam,
    Calimshański dobrze znam
    i Chultyjski zaliczyłam,
    choć profesor to był cham.

    Jak tu z ogrem się dogadać?
    Prymitywny z niego stwór,
    Muszę magii się spowiadać,
    by zrozumieć słowa twór."

    Dzikuska na wierzchowcu powtórzyła swoje słowa. Tenori spojrzała na Bobmosa, który miał wrażenie, że jest w centrum uwagi.
    - Bombos! Tressse'ni Bombos!
    - Czego ona chce?
    - Mówi, że nazywa się Sejuani. Wyzwała go na pojedynek... Na śmierć i życie.
    Sejuani, wciąż siedząc na wierzchowcu, podjechała nieco bliżej. Bombos schwycił swój młot oburącz i oboje zaczęli zataczać kręgi. Dzik raz za razem wypuszczał kłęby pary z nozdrzy. Ostre, jak zwieńczenie dzidy, kły błyszczały w resztkach słonecznego światła. Sejuani, lekko pochylona na wierzchowcu i z ugiętymi w kolanach nogami, kręciła kiścieniem młynek.
    - Sal'tar!
    Zwierz wystartował z ogromną mocą wprost na krasnoluda. Na to właśnie czekał. Bombos zakręcił się wokół własnej osi i z całym impetem przyłożył bestii w czerep. Dzik padł na ziemię ciężko dusząc, zrzucając przy tym swojego jeźdźce.
    - Tla'sun! - Zaklęła głośno i stanęła na nogi robiąc sprężynkę. Sięgnęła po kiścień.
    - No pokaż suko jak harcują Dzicy.
    Sejuani zakręciła kiścieniem nad głową i zamarkowała cios z lewej. Bombos nie przewidział tego. Gdy tylko spróbował sparować cios, jego oponentka przerzuciła kiścień do drugiej ręki, oplatając przy tym łańcuch wokół trzonu młota. Silnym pociągnięciem wyrwała mu broń, która wylądowała w wodzie, a sam krasnolud padł do tyłu.
    - Czyli nie będzie dogrywki? - Zażartował Bombos. - W takim razie kończ to blada dziwko.
    Sejuain uniosła kiścień i uderzyła w prawą nogę przeciwnika, która w mgnieniu oka zamarzła. Krzyk wypełnił lodowe pustkowie.
    - BOMBOS! - Krzyknęła Tenori z bezradności. - Zróbcie coś parszywe łajdaki! Jak możecie tak po prostu patrzeć?
    - Nawet o tym nie myśl Zygfrydzie. - Rzucił krótko Veigar patrząc na paladyna, który wyglądał jakby chciał skoczyć na pomoc. - Bombos stracił brata. Oboje musieli służyć ludziom, żeby móc zdobyć pieniądze na odzyskanie honoru ich klanu. Jugo i Bombos dobrze wiedzieli, że spłacając długi klanu zmyją jedną plamę, ale służąc ludziom powstała gorsza... Niezmywalna. Niech chociaż zginie tak jak zasłużył bohater.
    Sejuani uniosła umięśnioną nogę i podkutą żelazem podeszwą nastąpiła na udo krasnoluda. Pękający lód zmieszany z krwią wzbił się w powietrze. Dzicy obserwowali wszystko ze spokojem, jakby byli przyzwyczajeni do takiego obrotu sprawy. Przywódczyni Dzikich ponownie zakręciła młynek i uderzyła najpierw w lewą, a później w prawą rękę krasnoluda. Lodowe gałęzie wyrastające z jego korpusu zamykały ranę ziejącą z uda.
    - Sal' tin tesss Bumbus.
    Dzik wstał na nogi. Jego lewy kieł był złamany i utrzymywał się jedynie na kilku kościanych włóknach. Usłużnie podszedł do krasnoluda i obnażył zębiska.
    Tenori odwróciła się.
    - Tes! - Warknęła Sejuani.
    Bombos zdążył jeszcze splunąć, mieszanką krwi i śliny, w pysk zwierzęcia, nim ten schwycił go za głowę zębami i jednym pociągnięciem rozdzielił makówkę od korpusu. Krew trysnęła na stojących blisko Dzikich, którzy z podziwem patrzyli na tą walkę.
    - To nie koniec. Spójrzcie na horyzont.
    Prymitywy zaczęli się czym prędzej rozchodzić, gdy na górze pojawiła się kolejna postać w towarzystwie kilku dużych istot.
    - Ta misja... To wszystko przez co przeszliśmy na morzu... Chyba lepiej było zginąć tam. - Wyjąkał Terry. - Po to nas tu ściągnęliście?
    - Zamknij się. - Ku zaskoczeniu wszystkich Veigar zdawał się być śmiertelnie poważny. - Pamiętasz Tenori jak mówiłem o tym, że ludzie nie lubią bratać się z gorszymi od siebie?
    Bardka kiwnęła tylko lekko głową nie wiedząc, czego się spodziewać po magu.
    - Zapytałaś wtedy czemu zatrudniłem ciebie. Rozwiązanie jest proste. Bo sam jestem gorszy.
    Veigar przekręcił pierścień na palcu i wzbił się w powietrze.
    - PANIE! OTO JA! TWÓJ POKORNY SŁUGA!
    Kształty na wzgórzu nie ruszały się. Dopiero po chwili jakaś postać uniosła się w powietrze i do uszu wszystkich dotarły słowa zimne, jak sama śmierć.
    - Jest tutaj wiele moich sług... Spisałeś się mój przyjacielu. Wiedz, że odpowiednio cię za to nagrodzę.
    - Daj znak Panie. - Powiedział z nutką strachu Veigar, wyciągając kawałek drewna zza pazuchy. Wymierzył nim prosto w żagiel. - Daj znak i wszyscy na tym statku staną się twoimi sługami.
    - Spokojnie... Przed nami będzie cała wieczność. Dajmy im się jeszcze chwilę pocieszyć prawdziwym życiem. Poza tym jest tutaj ktoś, kto przybył do mnie po informację... Nieprawdaż Calisto?
    Zbyt zajęci niespodziankami na własnym okręcie nikt nie zwrócił uwagi na to, co dzieje się na pozostałych dwóch okrętach. "Wilkołak Morski" stał pomiędzy statkiem Breda i Kapitana Funga. Artislias zdołał ujść z życiem wraz dwoma członkami załogi, natomiast Calisto stała samotnie na "Wędrowcu".
    - Imiona Liszu. - Odpowiedziała, krótko magini. - I miejsce pobytu.
    - Wy żywi naprawdę nie macie czasu na odrobinę grzeczności? Od tego się nie umiera... Niech będzie. Moi informatorzy donieśli mi, że oprawcy Panienki stoczyli bój w wieży Malaira, w Puszczy Chultyjskiej. Nikt nie przeżył za wyjątkiem jednej osoby. Niestety nie wiem jak się nazywa, ale z całą pewnością wciąż przebywa w dżungli. Wiedziałaś Calisto, że Malaire miał własny plan, który zniszczyłby twojego chlebodawcę? To zabawne jak wielu magów przerastają ich własne ambicje. Kiedy byłem jeszcze żywy, a było to dosyć dawno temu, też miałem pewne marzenia. Jednak dotarło do mnie, że nie spełnianie marzeń jest ważne ale sama egzystencja. Co komu po spełnionych snach, gdy wie, że jego czas i tak przeminie? Dlatego ja wciąż JESTEM.
    - Dobrze więc. - Powiedziała Calisto bez dalszej zwłoki. - Dowiedziałam się czego chciałam, a teraz biorę Kapitan Anguę i wracam do Waterdeep.

http://www.youtube.com/watch?v=xV30EwtA_NA

    - Moja droga... Czy ja powiedziałem, że po udzieleniu informacji pozwolę ci odejść? Nie? No właśnie. Spójrz proszę na to, co robię swoim "przyjaciołom", a następnie wyobraź sobie, jak kończą wrogowie. Czas zasiać strach i wzmocnić moje szeregi.
     Lisz wskazał palcem na Veigara, a ten wbrew własnej woli zaczął lewitować w jego kierunku.
    - P... Panie?
    - Spokojnie... Przecież chciałeś nagrody, prawda?
    Lisz wypowiedział inkantację, przez którą, na twarzach magów z Zakonu, po raz pierwszy zawitało przerażenie. Z palców lisza wystrzeliło kilka czarnych wstęg, które nieubłaganie zbliżały się do maga. Każda z nich wydawała się być żywa i złowroga. Kiedy przelatywały nad głowami załogi "Widmowej Łodzi", wszyscy mogli poczuć przeraźliwy chłód przenikający ich do szpiku kości. Taśmy wzbiły się wysoko w górę, przerzedzając chmury, i po chwili spadły na Veigara niczym pociski. Krzyk a następnie pisk maga był nie do zniesienia. Coś błysnęło i w miejscu, gdzie stał Veigar, była teraz czarna kula, jakby nie z tego świata.
    - Właśnie taaaaaaak... - Skomentował lisz.
    Kula po chwili zaczęła zapadać się w sobie, tworząc coś na kształt maga, wliczając w to jego kapelusz i okute buty. Kiedy już kształty zostały nabrane pojawił się Veigar. Cała jego skóra została zastąpiona nieprzeniknioną ciemnością. Jedynie oczy świeciły zgnitą żółcią. Mag popatrzył na swoje ciało i poprawił kapelusz.
    - Znacznie lepiej. - Skwitował Veigar. - Dziękuję Panie. Korzę się przed twą nieskończoną mądrością.
    - Nie wątpię. Jeszcze jeden mój sługa przebywa wśród was... Ale jego nagroda może zaczekać.
    - Naprawdę sądzisz, że Zakon się tobą nie zainteresuje? - Warknęła Calisto z nadzieją, że wywrze to na nim jakieś wrażenie. - Wypuść mnie, a zmylę tropy i powiem, że to robota korsarzy.
    - Dziękuję za propozycję. Tylko, że o to zadbał już Veigar, poprzez umieszczenie w szeregach Zakonu mojego agenta. Tropy SĄ zmylone, więc z całym szacunkiem... do niczego mi się nie przydasz... żywa.
    - Niech cię piekło pochłonie liszu!
    - Moi demoniczni przyjaciele nie byliby tym zachwyceni.
    - Ale dlaczego? - Wtrącił się Terry, który cały czas stał z niedowierzaniem na twarzy. - Dlaczego my?
    - To proste. Lady Mhair chciała zarobić na piratach i za ładunek na statku "kupić" przychylność piratów do oddania herszta. Przy okazji w ich kręgu zalągł się zdrajca. Idealna misja, przeznaczona jedynie dla najbliższego przyjaciela. Tylko, że jej najbliższy przyjaciel, to mój, najbliższy przyjaciel. Veigar skontaktował się ze mną i nieco zmieniliśmy plany. Calisto wiedziała, że tu będę i chciała zasięgnąć języka, więc pomogła w namowach do zmiany kursu. Pytasz jaką rolę wy tu odgrywacie? Może słyszeliście o pewnym artefakcie, który został rozdzielony przez elfy. Nie? Otóż w trakcie odbierania elfom jednej z części, jakiś długouch użył jej z opłakanymi skutkami. Spaczył Mythal i uwięził mnie w nim, oraz mojej demony, a także elfy. Demony i elfy zamieniły się osobowościami. Mówię wam kupa zabawy, gdy elfy ścigają przerażone demony... Moja armia została zdziesiątkowana. Kiedy egzystowałem w tym więzieniu pojawiło się kilu śmiałków, którzy postanowili rozwiązać problem z mythalem... nie, żeby zrobili to dobrowolnie. Pewien smok ich oszukał. Wykorzystałem ich do złamania bariery i wreszcie stałem się wolny. Wróciłem tutaj, gdzie wcześniej mieściła się główna baza Królowej Śniegu. I właśnie nadszedł czas na odbudowanie armii, a wy będziecie jednymi z pierwszych, którzy ją zasilą...
    - POZIOM 2! - Krzyk zaskoczył nawet lisza, który teraz spoglądał na "Wędrowcę" unoszącego się w powietrzu. Calisto płynnym ruchem ręki wycelowała dziób statku w grupkę na wzgórzu. - POZIOM 1!.
    Długi słup ognia poszybował wprost na stojące demony spopielając je żywcem.
    - Veigar! Zabij ich! - Syknął lisz ze złością.
    Usłużny mag wyciągnął ręce do góry, a z jego palców wystrzeliły ku niebiosom czarne wstęgi. Jak grom z jasnego nieba, wszystkie pociski przebiły się przez burty trzech okrętów, co dla "Widmowej Łodzi", okazało się zbyt dużymi obrażeniami. Statek Kapitana Breda złamał się w pół, a dziób błyskawicznie przechylił się do tafli morza. Majtek, Bred i Zygfryd nie zdążyli złapać się relingu i z głośnym pluskiem wpadli do mroźnej wody.
    - Veigar! Ratuj potrzebnego! - Ponownie wrzasnął lisz obserwujący wszystko z daleka.
    Nieumarły mag bez zastanowienia zapikował w wodę. Rozejrzał się swoimi żółtymi oczami szukając osoby, którą lisz nazwał potrzebną. Kapitan Bred nie zdążył złapać oddechu, a kra blokowała mu wyjście z toni. Po chwili jego ciało stało się bezwładne. Kapitan idzie na dno ze swoim statkiem. Veigar spojrzał jeszcze raz... Jest. Ciężka zbroja ściągała paladyna w zastraszającym tempie. Mag podpłynął jak najszybciej i złapał rycerza za kołnierz.
    Tenori, Olijus, Terry, Shyvana i Angua w ostatnim momencie zeskoczyli na brzeg koło truchła Bombosa. Dzicy wyszczerzyli kły i unieśli broń, a Sejuani zakręciła młynek swoim kiścieniem. Pod stopami prymitywów grunt zaczął drżeć, ale zanim którykolwiek z nich zdążył zareagować, Veigar jak petarda wystrzelił przez krę, rozbijając całą formację dzikusów. Mag rzucił paladyna pod nogi pozostałej drużyny.
    - Zajmij się Artiliasem... Dzicy załatwią resztę.
    - A co z Calisto Panie?
    - Rób co mówię!
    To była jedyna szansa na ucieczkę. Drużyna doskonale zdawała sobie z tego sprawę i bez dalszej zwłoki ruszyli pędem na wschód, oddalając się od lisza i dzikich.
    - Za nami ktoś biegnie. To Gragas. Jeden z najemników Artiliasa... Całkiem użyteczny. - Zawołała Angua.
    Dzicy zdążyli już się pozbierać, a drużyna zdobyła już nad nimi sporą przewagę odległości.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------

    - Artiliasie... Zrób mi tą przyjemność i krzycz, kiedy będę cię zabijał.
    - POZIOM 3! - Wrzasnął Artilias a żagiel migotał raz srebrnym, raz czarnym kolorem.
    - Tarcza? Jesteś kretynem jeśli myślisz, że mnie to powstrzyma. PRZECIEŻ JESTEM W ŚRODKU ARTILIASIE! - Veigar zaniósł się opętańczym śmiechem.
    - Właśnie o to mi chodziło. - Powiedział spokojnie Artilias i posłał nieumarłemu delikatny uśmiech. - Do zobaczenia po tamtej stronie. POZIOM 5!
    Stłumiony wybuch, w kształcie idealnej kuli, zobaczyli w oddali bohaterowie z "Widmowej Łodzi". Dzicy lekko oszołomieni po akcji Veigara stracili na chwilę trop i drużyna zwiększyła odległość.


-------------------------------------------------------------------------------------------------------------

    - W tej jaskini na pewno w końcu nas znajdą. Olijus jak daleko jeszcze do Luskan?
    - Niedaleko. - Żachnął się.
    Pościg trwał 3 dni zanim w końcu bohaterowie dotarli do jaskini wykutej w lodzie.
    - Zanim ruszymy dalej... Mam krótkie pytanie - Kapitan Angua podeszła żwawo do paladyna, złapało go za kołnierz i bez trudu podniosła do góry. - Dlaczego lisz powiedział, że jesteś mu potrzebny?




Z drobnym opóźnieniem ale post jest ;D

Offline

 

#50 2013-08-28 19:15:25

Zygfryd

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-11-16
Posty: 14
Punktów :   

Re: Prolog

Zygfryd od momentu feralnego zdarzenia z Liszem, Veigarem i Innymi, czuł się bardzo nieswojo, z jednej strony ogarniała go panika (czego oczywiście nie pokazywał utrapionym już nadto towarzyszą), z drugiej zaś niepojęta chęć pomszczenia poległych i rozprawieniem się z wreszcie realnym ZŁEM - ten stan był widoczny przed kompanami. Gdy inni rozprawiali o możliwej drodze ucieczki oraz o problemach z zaopatrzeniem, on zwykle stał zamyślony i jakby nieobecny - "Ratuj potrzebnego" to zdanie nie dawało mu spokoju. Teraz jakby znowu zostało ono wywołane w słowach Kapitan Angua, po chwili namysłu paladyn odpowiedział:

- Sam nie wiem o co mogło chodzić tej parszywej poczwarze, nigdy wcześniej z nim nie obcowałem ani nawet nie słyszałem o takich bestiach jak on, chyba że czytałem o tym gdzieś w czasie moich nauk zakonnych w Przewodniku Obrońcy Blasku Jasności. Znacie mnie przecież wystarczająco długi i powinniście wiedzieć jak gorliwym jestem wyznawcą, a poza tym poznaliście mnie po czynach, a nie były one haniebne jak mi się wydaje. Jedyne co mądrego przychodzi mi do głowy to możliwość wykorzystania mnie jako swego rodzaju ofiary z owocu dobra w złowieszczych rytuałach tego, tego wybryku życia. Czytałem o tym kiedyś, to podobno wzmacnia okrutne zaklęcia i zadowala ich chciwych bogów. To okrutne, ale niestety możliwe - chwalebne życie za nieżycie setek potworów. Przerażające. Ale ja się nie lękam ZŁA, trzeba temu zapobiec i ugodzić tą ...

W tym momencie Zygfryd zorientował się, że trochę przesadził, to nie czas i miejsce na takie obietnice, nie teraz ... Po chwili niezręcznej ciszy, ukłonił się grzecznie i odszedł na bok aby w chwili spokoju pomodlić się gorliwie ściskając dodający mu w tych trudnych czasach sił symbol Helma.


"Nie wszystek umrę !!!"

Offline

 

#51 2013-08-29 18:31:08

Olimpius

Administrator

Zarejestrowany: 2011-10-29
Posty: 25
Punktów :   

Re: Prolog

- Wierzę ci. Nie pierwszy raz zdarza mi się być w beznadziejnej sytuacji, ale ta wygląda na wyjątkowo trudną do ogarnięcia, dlatego wolałam się upewnić. - Angua podeszła pod zmarzniętą ścianę i usiadła. - Musimy ustalić fakty i zdecydować co zamierzamy zrobić, bo tułaczka po tundrze z całą pewnością, prędzej czy później, skończy się naszą śmiercią.
    - Jest nas siedmioro. Jedyną opcją wydaje się być Luskan. - Stwierdził Zygfryd patrząc z niepokojem na wyjście z jaskini, gdzie wiatr zaczął się wzmagać.
    - Nie martw się. Pogoda jest po naszej stronie. - Powiedział elf patrząc na rycerza. Olijus zdjął kołczan i łuk, i usadowił się koło kapitana „Wilkołaka”. - Wiatr zmyli trop. Oprócz Luskan, możemy spróbować dojść do jakiejś mniejszej mieściny pod Grzbietem Świata.
    Shyvanie i Tenori włóczęga po mrozie najbardziej dała się we znaki, pomimo zimowych ubrań. Dyplomatka z Evermeet wcisnęła się gładko między elfa i ludzką kobietę pod ścianą, żeby zaznać nieco ciepła.
    - Debata może zaczekać, a teraz rozpalmy ognisko i coś zjedzmy. - Kapłan nieprzyzwyczajony do fizycznej pracy spojrzał znacząco najpierw na Zygfryda, a później na Olijusa. - Nie ociągajcie się panowie. Nasze damy ziębną.
    - Ognisko ściągnie uwagę, nie wspominając o zapachu jedzenia niesionego z wiatrem... O co chodzi Shyva?
    Elfka delikatnie szturchnęła Olijusa pod żebra i kiwnęła głową w głąb zaciemnionej części jaskini. Olijus spojrzał z niepokojem i sięgnał po łuk, jednocześnie uspokajając resztę towarzyszy gestem. Na lekko ugiętych nogach wziął drugą ręką strzałę i przeszedł kilka kroków w stronę wskazaną przez dyplomatkę.
    - Ciała. - Powiedział ściszonym głosem. - Wnosząc po ubiorze i uzbrojeniu to na pewno piraci. Zimno nieźle zakonserwowało zwłoki pomimo tego, że leżą tu już około czternastu dni...
    - Sześnastu.
    W wejściu do grotu pojawiła się wysoka na trzy metry,  koloru niebieskiego postać, ciągnąca za sobą martwego niedźwiedzia. Maczuga, którą trzymał opierając na ramieniu stanowiła długość dorosłego mężczyzny, a za pasem chował powtykane duże kawałki drewna. Mieszkaniec jaskini właśnie wrócił do domu.

Offline

 

#52 2013-09-13 14:53:45

Terry Biggles

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-11-17
Posty: 21
Punktów :   

Re: Prolog

Terry przełknął ślinę, a w jego głowie powoli kiełkowała rezygnacja. Wydarzenia z ostatnich godzin toczyły się dla niego stanowczo za szybko i w zdecydowanie złym kierunku. Brakowało tylko nieumarłych.

Beznadziejna sytuacja spowodowała, że bezwiednie zaczął modlić się - pierwszy raz od nie wiadomo jakiego czasu - co o dziwo podziałało na niego krzepiąco. Postanowił ocenić sytuację. Kreatura wygląda na jakiś rodzaj giganta, a w obecnej kondycji możemy mieć problemy z jego pokonaniem. Raczej jej też nie uciekniemy, bo zasłania całe wejście - zresztą, dokąd mielibyśmy uciekać. Stworzenia te mają jednak jakiś rodzaj cywilizacji, a my nie robimy tu nic złego. Może więc da się mu przemówić do rozsądku - to chyba nasza jedyna szansa.

Terry jeszcze raz przywołał w myślach Lathandera, tym razem jednak prosząc go o wsparcie dyplomatycznych umiejętności... Shyvany. Wystąpił trochę na przód, cały czas dając sobie jednak czas i odległość na odskok za któregoś z twardszych towarzyszy i przemówił:

(Dyplomacja: 5(rzut) + 6 = 11)

- Witaj... wielki Panie. - Terry starał się mówić głośno, powoli i wyraźnie, mając nadzieję, że humanoid rozumie język wspólny - Jestem Terry. Właśnie oczekiwaliśmy twego przyjścia, by poprosić o gościnę w progach twego... pałacu. Pozwól, że przedstawię Ci naszą przewodniczkę, która z chęcią omówi z Tobą tę sprawę. Shyvano, proszę. - Terry ukłonił się najniżej jak mógł, robiąc przy tym szeroki gest, zapraszający elfkę do rozmowy z niebieskoskórym stworem, mając przy tym nadzieję, że wprowadzenie, jakie wykonał, da Shyvanie choć trochę łatwiejszą rozmowę.

(Od strony mechanicznej pomagam Shyvanie w dyplomacji (+2 za zdanie testu umiejętności o ST 10), rzucając na nią czar Przewodnictwo (dodatkowe +1))

Ostatnio edytowany przez Terry Biggles (2013-09-13 16:38:06)


Nikt się nie spodziewał Hiszpańskiej Inkwizycji!

Offline

 

#53 2014-04-23 12:07:52

Olimpius

Administrator

Zarejestrowany: 2011-10-29
Posty: 25
Punktów :   

Re: Prolog

Shyvana skoczyła na równe nogi, kiedy tylko padło jej imię, a serce podeszło jej do gardła. Niemniej jednak obciągnęła czarną kurtę i uniosła wyżej brodę, jak to zwykła czynić podczas negocjacji, bowiem dyplomacja, to jak sama kiedyś stwierdziła, to gra psychologiczna, w której wygrywa bardziej sprytny i pewny siebie osobnik. Rozmiar nie ma w tym wypadku żadnego znaczenia.
    - Witaj mości olbrzymie. - Zaczęła dając do zrozumienia z kim mają do czynienia. - Rozumiem, iż twoja obecność tutaj nie jest przypadkowa. Zwą mnie Shyvana, Dyplomatka z Evermeet i chciałabym wytłumaczyć nas, jak się tutaj znaleźliśmy.
    Lodowy olbrzym nie wyglądał na zaskoczonego. Puścił niedźwiedzia, którego trzymał i oparł się o ścianę groty. W spokoju oczekiwał na kolejne słowa Dyplomatki obserwując bacznie pozostałych.
    - Przybyliśmy do tej skutej lodem krainy z Waterdeep, w celu dokonania pewnych zmian w mieście Luskan. - Shyvana celowo pominęła fakt o pojmaniu herszta. - Wpadliśmy w zasadzkę dzikich daleko na zachodzie i jak widzisz przeżyła z nas tylko garstka. Jesteśmy wyziębieni i głodni. Rad będziemy jeśli pozwolisz nam skorzystać z twojej gościnności na krótki czas i pomaszerujemy do Luskan. Być może będziemy mogli ci się jakoś odwdzięczyć?
    - Jestem Burha. - Mruknął i ruszył w stronę dyplomatki, która świetnie maskowała strach. - Chętnie was ugoszczę... o ile będziecie przestrzegać kilku zasad.
    Grupa wymieniła spojrzenia. Błyskawiczna przychylność Burhy zdawała się być mocno podejrzana, ale warunki pogodowe i stan fizyczny załogi nie dawały specjalnego wyboru. Zygfryd podszedł żwawo do mieszkańca jaskini.
    - Dziękuję w imieniu nas wszystkich, że zgodziłeś się wesprzeć naszą sprawę. Mam jednak pewne wątpliwości, co do twoich intencji, gdyż z tego co pamiętam, to lodowe olbrzymy są z natury złe.
    Burha odgiął się do tyłu i ryknął potężnie, aż na ścianach pojawiły się pęknięcia. Shyvana odskoczyła jak najszybciej w bok, a Zygfryd przyjął postawę obronną. Burha ponownie spojrzał na rycerza z szerokim uśmiechem na ustach.
    - Natura lubi płatać figle żołnierzu. - Powiedział po chwili i oparł maczugę o ścianę. - To tłumaczy, dlaczego mój klan wygnał mnie i mojego brata bliźniaka z osady. Wróćmy jednak do zasad. Pierwsza z nich brzmi: Jak przypałętają się tu piraci, to staniecie ze mną ramię w ramię. Druga. Nie łazicie mi po korytarzach jaskini. Pokażę wam gdzie możecie przenocować i dalej się nie zapuszczajcie. Trzecia. Sprawy takie jak szczanie załatwiacie na dworze, w myśl powiedzenia "Dobry gość zabiera swoje gówno do domu". A co do przysługi... - Posłał spojrzenie Shyvanie. - Wymyślę coś później. Jak jesteście głodni, to mam w spiżarni dziki śnieżne. Jeden na te wasze brzuchy powinien wystarczyć.
    Burha przeszedł obok reszty załogi i z łatwością podniósł ciała piratów. Odwrócił się jeszcze na moment oczekując jakiś pytań.
    - Skąd wiesz, że nas nie przysłali piraci? - Zaryzykowała Angua.
    Olbrzym poprawił skóry, w które był odziany.
    - Macie paladyna i zakładam, że nie pomagałby piratom. - Skwitował jakby, to było oczywiste. - Jeśli ten argument cię nie przekonuje, to może jak powiem, że do Luskan jest pół dnia drogi stąd i nie sądzę żebyście byli tak zmarznięci, tak głodni, a do tego przygotowali tak beznadziejną zasadzkę, to cię przekonam. Jeszcze jakieś pytania?

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.peugeot505.pun.pl www.mgz.pun.pl www.mibm2007.pun.pl www.2lo3c.pun.pl www.internetowo.pun.pl